Robert Kwiatkowski zmiażdżył TVP na wizji. "To było spontaniczne"

Robert Kwiatkowski, były prezes TVP i polityk lewicy, nie miał pojęcia, że jego wystąpienie w TVP Info będzie komentowane od lewa do prawa. Kiedy jednak temat rozmowy zszedł na dzielenie Polaków i mowę nienawiści, Kwiatkowski bez pardonu wytknął prowadzącemu, co jego stacja robi z obrazem Donalda Tuska. - Było od razu czuć, że przedstawiciele PiS się "zagotowali" - powiedział Kwiatkowski w rozmowie z WP o kulisach nagrania.

Robert Kwiatkowski nie zostawił na TVP suchej nitki
Robert Kwiatkowski nie zostawił na TVP suchej nitki
Źródło zdjęć: © TVP Info
Przemek Gulda

18.07.2022 | aktual.: 18.07.2022 12:03

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W niedzielę 17 lipca podczas programu "Minęła dwudziesta" Robert Kwiatkowski na oczach widzów przez kilka minut "dojeżdżał" TVP. Pretekstem był incydent, który wydarzył się kilka godzin wcześniej: nieznany mężczyzna pod siedzibą TVP zaatakował wulgarnymi słowami jednego z pracowników stacji. Prowadzący program Krzysztof Ziemiec próbował połączyć to z krytycznymi wypowiedziami ze strony opozycji wobec TVP czy Adama Glapińskiego. Kwiatkowski go wyśmiał, powołując się na nagonkę TVP wobec Tuska i krytykując personalnie prezesa Kurskiego.

WP dotarła do Roberta Kwiatkowskiego i zapytała go o kulisy jego niedzielnego wystąpienia w TVP.

Robert Kwiatkowski to polityk lewicy, poseł Polskiej Partii Socjalistycznej. W latach 1998-2004 był Prezesem Zarządu TVP, a dziś jest członkiem Rady Mediów Narodowych z rekomendacji opozycji.

Przemek Gulda, Wirtualna Polska: Panie pośle, co zdarzyło się w telewizyjnym studiu po pana wystąpieniu, kiedy już zgasły kamery i "zeszliście" z anteny?

Robert Kwiatkowski: Niestety, muszę pana rozczarować. Nie było żadnego dalszego ciągu, nikt się nikomu nie rzucił do gardła. Po tym gorącym fragmencie dyskusji była druga część audycji, poświęcona tematom unijnym, a więc kwestiom wywołującym znacznie mniejsze emocje. Zaraz potem była natomiast emisja kolejnego programu. Poza anteną nie było żadnych gorączkowych dyskusji z posłami PiS, którzy występowali razem ze mną w programie. Ale nie było też żadnych wrogich uwag z ich strony.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czyli "po cichu" zgadzali się z panem?

Nie chce oczywiście wypowiadać się za nich, bo nie wiem, co tak naprawdę myślą. Dwie rzeczy są pewne. Po pierwsze - nie wracali już do tematu Tuska i telewizji, tak jakby uznali, że nie ma się o co kłócić. A może wręcz w jakimś sensie akceptowali to, co powiedziałem. Z drugiej jednak strony, osoby związane z tą partią publicznie zawsze prezentują zupełnie inne podejście, całkowicie zgodne z "przekazem dnia" z partyjnej centrali. Jeszcze nie spotkałem polityków PiS, którzy się publicznie z nim nie zgadzali, albo chociaż poddawali go w wątpliwość. Nie znam żadnej innej partii, której członkowie są tak zdyscyplinowani i karni pod tym względem. W praktyce i na co dzień to trochę śmieszne, ale też trochę straszne.

Kto pana zaprosił do programu? Czy ludzie z TVP nie mogli się spodziewać, że "chlapnie" pan coś mocnego?

Zaprasza zawsze wydawca, w tym przypadku była to redakcja TVP Info. Ani oni, ani ja nie mogliśmy wiedzieć, co ostatecznie stanie się tematem rozmowy. Zaproszenie nadeszło z dużym wyprzedzeniem, a incydent pod siedzibą TVP, który stał się zarzewiem naszej dyskusji, miał miejsce w zasadzie w ostatniej chwili, kiedy byłem już w drodze do redakcji. To było więc zupełnie spontaniczne i absolutnie nieplanowane.

Kiedy dziś ogląda się ten program, widać oczywiście reakcje uczestników rozmowy, ale chciałbym zapytać o atmosferę, jaka zapanowała w studiu po pana słowach. Było czuć, jakby ktoś "zawiesił siekierę" w powietrzu?

Było od razu czuć, że przedstawiciele PiS się "zagotowali". Żywiołowo, zdecydowanie reagowali na to, co powiedziałem. Czułem jednak, że mam mocne argumenty. Przecież od dawna wiadomo, jak działa strategia PiS, której nauczył się Kaczyński i z powodzeniem stosuje. To wieczne szukanie wroga. Byli nim już uchodźcy, było środowisko LGBT, teraz jest nim Tusk. Wokół niego tworzy się cały front. A TVP nakręcą nienawistną atmosferę wobec niego. Moim zdaniem to szalenie niebezpieczne. Ludzie, którzy nie są zawodowymi politykami i nie znają mechanizmów funkcjonowania polityki i propagandy, zbyt łatwo wierzą w to, co mówi się w telewizji. A to powoduje ogromne antagonizowanie społeczeństwa. TVP, po opanowaniu przez PiS, nieustannie zwiększa skalę emocji, mówiąc krótko: napuszcza ludzi na siebie.

Ktoś w TVP próbuje zatrzymać ten mechanizm?

Niestety, nie widzę nikogo takiego. Nie wątpię, że ludzie tacy jak Ziemiec mają sumienie i poczucie, że źle się dzieje, ale nic z tym nie robią.

Dlaczego?

O to musiałby pan spytać ich samych. A ja mogę powiedzieć tylko tyle, że mam wrażenie, że chodzi o zwykły konformizm. Nie od dziś wiadomo, ile kosztuje odmowa wykonania poleceń PiS. W najlepszym razie oznacza to utratę pracy. Mało kto chce się na to narażać. Można wręcz powiedzieć, że w zasadzie nie ma już takich osób w TVP.

Z jaką reakcją spotkały się pana słowa w środowisku szeroko pojmowanej lewicy, która przecież nie pała wielką sympatią do Tuska i próbuje się od niego odróżnić przed nadchodzącymi wyborami?

Wszystkie głosy, które do mnie dotarły, były bardzo pozytywne, a wręcz entuzjastyczne. Ale nie ukrywam, że jestem zwolennikiem budowania możliwie szerokiego porozumienia przed wyborami, takiego, w którym nieodzowna jest obecność także największej partii opozycyjnej, a więc PO pod szefostwem Tuska. Obracam się w środowisku ludzi o podobnych poglądach, nic więc dziwnego, że nie mieli nic przeciwko mojemu wystąpieniu. Przy czym warto zaznaczyć, że nie było to przecież przemówienie pochwalające Tuska, ale raczej ostra krytyka TVP.

Czy pana zdaniem ta instytucja ma dziś jeszcze w ogóle rację bytu?

Prezesura Jacka Kurskiego postawiła pod znakiem zapytania jej dalsze istnienie. Jego polityka w krótkim czasie przyniosła dwa bardzo znaczące skutki: wyprowadzenie telewizji z rynku medialnego i utrata poparcia społecznego. Kurski podciął obie "nogi", na których stoi ta instytucja: konsumencką i społeczną, obywatelską. Z finansowego punktu widzenia telewizja opiera się dziś tylko i wyłącznie na pieniądzach z budżetu, jeśli ta kroplówka zostanie odłączona, a to może się stać, jeśli zmieni się konfiguracja sił politycznych w parlamencie, TVP nie będzie się miała z czego utrzymać.

A ten aspekt społeczny, o którym pan wspomniał? Na czym on polega?

Na całkowitym upadku autorytetu TVP. Kiedy byłem prezesem Telewizji Polskiej, byłem bardzo mocno krytykowany za wiele swoich posunięć, ale ta krytyka nie przekładała się na ocenę telewizji jako instytucji. Jej autorytet był bardzo wysoki, przewyższał policję i straż pożarną, a więc instytucje, które zawsze cieszą się bardzo wysokim zaufaniem społecznym. Teraz, według badań, autorytet telewizji szoruje po dnie. Bardzo ciężko będzie to naprawić.

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

Komentarze (327)