Psychopaci, komedianci i superbohaterzy w Białym Domu. Najlepsze seriale o amerykańskich prezydentach
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych to jedyny w swoim rodzaju spektakl, którym żyje większość świata. Nic dziwnego – prezydent tego kraju ma ogromny wpływ na międzynarodową politykę. Jest to także postać, która od lat fascynuje twórców seriali. Prezydenta USA ukazywano już jako podręcznikowego makiawelistę, jak i błazna.
Wyścig wyborczy Joego Bidena i Donalda Trumpa okazał się tak fascynująco absurdalnym i szalonym wydarzeniem, że spokojnie można byłoby zrobić z niego pierwszorzędny serial polityczny. Jednak zanim ktokolwiek wpadnie na pomysł nakręcenia takiej produkcji, widzowie do wyboru mają sporo pozycji, w których ukazano życie i pracę prezydenta USA. Oto najciekawsze przykłady.
"Prezydencki poker" (1999-2006)
Słynny serial Aarona Sorkina opowiadający o losach administracji prezydenta Josiaha Bartleta (Martin Sheen) przetarł szlak dla wszystkich produkcji o podobnej tematyce. Polski tytuł jest nieszczególnie precyzyjny – w oryginalne serial nosi tytuł "The West Wing", od części Białego Domu, w której znajduje się Gabinet Owalny. Przeciwnicy (przynajmniej do 5. sezonu) nazywali go "The Left Wing" ze względu na jego lewicowość i jawne zafascynowanie Sorkina Billem Clintonem.
Charakteryzujący się szybkimi dialogami i długimi ujęciami na zasadzie "idziemy i rozmawiamy", "Prezydencki poker" przedstawia prezydenta jako kogoś w rodzaju superbohatera – sprytnie radzącego sobie ze swoimi przeciwnikami politycznymi lub przyjmującego figurę ojca dla swoich współpracowników. A wszystko to pomimo faktu, że ukrywa przed wyborcami bardzo poważną chorobę. Fikcyjny Bartlet przez wielu krytyków uznawany był za pozytywną alternatywę dla wówczas urzędującego George’a W. Busha.
"Designated Survivor" (2016-2019)
Tom Kirkman, jeden z członków amerykańskiego gabinetu niższego szczebla, nieoczekiwanie zostaje prezydentem po katastrofalnym ataku, jaki miał miejsce w Waszyngtonie. Tak wygląda fabuła "Designated Survivor", w którym Kiefer Sutherland wciela się w prezydenta, który chyba jeszcze bardziej niż ten z "Prezydenckiego pokera" zasługuje na miano superbohatera.
Kirkman staje przed prawdziwym wyzwaniem – musi ocalić kraj przed wielkim niebezpieczeństwem. To postać uczciwa i generalnie dobra, co znacząco odróżnia go od portretów większości prezydentów. Interesującym aspektem "Designated Survivor" jest fakt, że oglądamy działania człowieka, który kompletnie nie spodziewał się, że kiedykolwiek przyjdzie mu sprawować taki urząd.
"24 godziny" (2001-2010)
Tak się składa, że jeszcze jedna produkcja z Kieferem Sutherlandem przedstawiła pamiętny obraz prezydenta. W pierwszych trzech sezonach "24 godzin" prezydent David Palmer (Dennis Haysbert) jest drugą najważniejszą postacią po Jacku Bauerze. Haysbert w jednym z wywiadów stwierdził nawet, że jego rola mogła przyczynić się do wybrania Baracka Obamy jako pierwszego afroamerykańskiego prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych.
Bez wątpienia Palmer został nakreślony jako silny, przyzwoity oraz w pełni wykwalifikowany do wykonywania swojej pracy bohater. Jeśli chodzi o fikcyjnych czarnoskórych prezydentów, zdaje się on być najbardziej przekonujący.
"House of Cards" (2013-2018)
Tego tytułu raczej przedstawiać nie trzeba. Ten amerykański remake brytyjskiego serialu przedstawił nam postać, która z miejsca stała się ikoną popkultury. Kevin Spacey w roli Franka Underwooda to właściwie idealny obraz makiawelisty – osoby, która za wszelką cenę dąży do swojego celu. Potwornie cyniczny, inteligentny, bezlitosny, psychopatyczny, a przy tym urzekająco demoniczny, pod wieloma względami uosabia wszystko, co najgorsze w polityce.
Zobacz też: Żona Andrzeja Dudy zainspirowana Claire Underwood?
Co więcej, usunięcie Spaceya po 5. sezonie z powodu oskarżeń o molestowanie seksualne młodych mężczyzn, sprawiło, że jego Underwood jawi się dziś jako jeszcze bardziej fascynująco zła i dwulicowa postać, niż początkowo myśleliśmy.
"Figurantka" (2012-2019)
To kolejny ceniony serial, który oparto na brytyjskiej produkcji. Ta polityczna satyra od Armanda Iannucciego ze znakomitą Julią Louis-Dreyfus w roli wiceprezydent Seliny Meyer, marzącej o zostaniu głową państwa, bawi tym, że bohaterka wraz ze swoimi współpracownikami nieustannie wikła się w polityczne intrygi i dyplomatyczne skandale, które przeszkadzają w rozwojowi jej kariery i jedynie zmagają nienawiść urzędującego prezydenta. Komicznych sytuacji tu bez liku.
Meyer udaje się osiągnąć swój cel, ale na krótko. Postać po części jest żeńską (choć zdecydowanie bardziej zabawną) wersją Franka Underwooda – też można uznać ją za zimną, wyrachowaną i nieczułą. "Figurantka" spodoba się przede wszystkim tym widzom, którzy postrzegają polityków jako błaznów.
"Pani prezydent" (2005-2006)
Meyer nie jest rzecz jasna jedyną fikcyjną panią prezydent w serialach telewizyjnych. Została nią także Mackenzie Allen. Akurat w jej przypadku objęcie urzędu prezydenta odbyło się po nieoczekiwanej śmierci swojego poprzednika (ten zamysł fabularny został dość mocno skrytykowany w amerykańskich mediach).
Fabułę serialu komplikuje fakt, że postać grana przez Geenę Davis miała przekazać władzę Nathanowi Templetonowi (Donald Sutherland), kongresmenowi z Florydy, ale ostatecznie tego nie zrobiła, co przysparza jej poważnych problemów. Mężczyzna na każdym kroku stara się podkreślić, że ma inne poglądy od Allen i zamierza zmierzyć się z nią w kampanii prezydenckiej. Nowa pani prezydent jest jednak osobą, która nie odpuszcza i zna swoją wartość, więc zamierza walczyć o to, by zachować swoje stanowisko.
"Skandal" (2012-2018)
Ten serial wychodził z ciekawego założenia – przekształcił prezydenta Stanów Zjednoczonych w… gwiazdę telenoweli. Prezydent Fitz (Tony Goldwyn), który jest zakochany w Olivii Pope, byłej rzeczniczce Białego Domu, często zapomina, jaką funkcję pełni. W miarę jak serial stawał się coraz bardziej zawiły i absurdalny w kolejnych sezonach, jego rola ustępowała na rzecz kochanka głównej bohaterki.
Ale gdyby nie rozpatrywać "Skandalu" zbyt poważnie, to przynajmniej przez jakiś czas oferuje w miarę niewymuszoną rozrywkę, w której próbowano ukazać życie prezydenta najpotężniejszego państwa świata od bardziej prywatnej strony.
"1600 Penn" (2012-13)
Jeszcze mniej poważny obraz prezydenta USA znajdziemy także w sitcomie "1600 Penn", który tytuł zaczerpnął od rzeczywistego adresu Białego Domu. Bill Pullman dał się poznać jako jeden z najbardziej heroicznych prezydentów w historii kina ("Dzień niepodległości"), ale w "1600 Penn" przyszło mu zagrać zgoła odmienną postać. Jego Dale Gilchrist to przede wszystkim dość gderliwa głowa dysfunkcjonalnej rodziny.
Kończy dzień zajadając się lodami ze swoją żoną-trofeum i oglądając Jaya Leno. Jeden z krytyków napisał, że to taka parodia "Prezydenckiego pokera". Fani sitcomów na pewno będą więc zadowoleni.