Polski serial o edukacji seksualnej? Kalendarzyk i modlitwa
Oglądam na Netfliksie serial komediowy "Sex Education" i zastanawiam się, czy będzie to wkrótce jedyne źródło wiedzy o "tych sprawach" dla polskiej młodzieży.
Nie wiem, ile przewiduje ustawa za polecanie seriali na Netfliksie, ale skończy się pewnie tak, że za to też będą karać albo po prostu zakażą całej tej platformy serialowej w Polsce.
Ale zanim jeszcze to się stało, polecam dorastającej młodzieży oraz pomysłodawcom karania za uczenie o seksie serial "Sex Education" z Gillian Anderson w roli wziętej (i ponętnej) pani seksuolog.
Zapewne wkrótce ten serial będzie jedynym źródłem wiedzy o seksie w Polsce.
Moje pokolenie (rocznik 1972) wyrosło na przeszukiwaniu szuflad i szaf rodziców w poszukiwaniu ukrytego pod pościelą egzemplarza "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej. Kiedy już udało mi się tę książkę dorwać, z pasją studiowałem pokazane w niej możliwości, jakie stoją przed parą: ileż tam było pozycji, jakie były dziwaczne i jak fantastyczne nazwy miały.
I kiedy już wydawało się, że Wisłocka jest dla tego kraju oczywistą oczywistością i że nawet posłowie Zjednoczonej Prawicy pogodzili się, że człowiek jest jednak istotą seksualną, nastąpił nagły odwrót. Dziś Sejm zajmuje się projektem ustawy, która przewiduje, że za prowadzenie zajęć z edukacji seksualnej grozi w Polsce więzienie.
I tak Michalina Wisłocka stałaby się zapewne co wieczór negatywną bohaterką "Wiadomości" i prawicowych portali, a jej książka uznana za demoralizującą zdrową tkankę społeczną. Dziś - zamiast niej - celem jest Anja Rubik.
Jesteśmy więc w schizofrenicznym momencie. Z jednej strony można spokojnie włączyć internet i zobaczyć wszystko. Można też obejrzeć na Netfliksie brytyjski serial młodzieżowy "Sex Education", traktujący tę sferę życia z dystansem i humorem; serial o Viagrze, erekcjach i masturbacji. Serial łamiący tabu, odważny, zabawny, ale przy okazji poruszający istotne dla nastolatków kwestie. Jak zakażemy o tym uczyć, to oni przestaną się interesować? Mam trochę wątpliwości.
Z drugiej strony jest poseł PIS Andrzej Matusiewicz, który na poważnie, całkiem serio, z trybuny sejmowej domaga się nie trzech, a pięciu lat więzienia za edukację seksualną w szkołach i ten projekt - zamiast być wyśmiany, podarty i wrzucony do kosza - dalej jest procedowany.
Pamiętam, jak tuż przed moim ślubem wysłano mnie i moją przyszłą żonę na nauki przedmałżeńskie. Ksiądz powiedział, że musimy mieć zaliczony kurs w - cytuję - "tych sprawach". Pani edukatorka rozłożyła przed nami książeczkę z obrazkiem pustyni. Powiedziała, że kiedy ziemia jest sucha, to nic na niej nie wyrośnie, a kiedy spadnie na nią deszcz, to ziarno zakiełkuje. Potem było jeszcze o mierzeniu temperatury w pochwie i notowaniu tego w kalendarzyku. Ot, wiedza.
Mój znajomy z Holandii, gdy dowiedział się niedawno, że młodzi Polacy dalej chodzą na podobne kursy, złapał się za głowę. To, co u nas jest normalne, innych szokuje. W Holandii nastolatki dyskutują w szkole o plusach i minusach poszczególnych środków antykoncepcyjnych. I tak, jest tam także używany na zajęciach ten bezwstydny banan, na którego uczą się zakładać prezerwatywę. Zgroza, prawda?
Czy w Polsce mógłby więc powstać serial taki jak "Sex Eduaction"? To raczej pytanie retoryczne w kraju, gdzie ksiądz Stanisław Jurczuk mówi, że żona ma obowiązek "obsługiwania męża w łóżku", nawet, gdy jest po amputacji piersi; a ksiądz Marcin Różański dodaje, że żona nie może uważać pijanego męża za agresora, bo "na mocy powinności małżeńskiej mąż ma prawo domagania się od niej współżycia seksualnego".
Nasza - polska wersja "Sex Education" pod tytułem "Zalety naprotechnologii" - byłaby zapewne dramatem i skupiłaby się na obserwowaniu cyklu miesięcznego u kobiety, jej krwawień, długości faz. Do tego doszłoby wyśmiewanie się ze "zboczeńców". To jest nasze wychowanie.
Radziłbym więc młodym przetrząsnąć biblioteczki rodziców i dziadków w poszukiwaniu książki Michaliny Wisłockiej, bo zdaje się, że w 1978 roku nasza wiedza o intymności, erotyce i ars amandi była dużo większa niż dziś.