Początek nowej ery
Pojawił się on w jednym z dwóch największych amerykańskich wydawnictw komiksowych w akurat wtedy, gdy Joe Quesada zostawał redaktorem naczelnym. Nowy szef Marvela postanowił przywrócić blask tytułom w nazwie, których znajdowało się słowo "Avengers" i do zadania tego zaprzągł właśnie Bendisa - doskonale zapowiadającego się scenarzystę, który do dnia dzisiejszego sprawuje funkcję głównego architekta świata Spider-Mana i spółki. Do jego zespołu dobrano m.in. kanadyjskiego rysownika Davida Fincha, który miał sprawić, że historia ostatnich chwil największej superdrużyny Marvela posiadać będzie godną tego wydarzenia oprawę graficzną.
15.04.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:18
Fatalne dla Mścicieli wypadki rozpoczęły się wraz z jubileuszowym, pięćsetnym numerem serii "Avengers" i trwały przez kolejne trzy numery, które wraz z komiksem "Avengers: Finale" znalazły się w wydaniu zbiorczym wypuszczonym przez Muchę. Spokojny dzień, w którym głównie męska część drużyny zajęta jest rozmową na temat kobiet, zostaje przerwany przez pojawienie się nieżyjącego ponoć bohatera. Ale to dopiero pierwszy z kataklizmów, spotykających Mścicieli tego dnia. Kolejnym jest kompromitujące wystąpienie Iron Mana na posiedzeniu ONZ. A dalej jest już tylko gorzej.
Bendis, dla którego "Avengers: Disassembled" było jednym z pierwszych poważnych sprawdzianów w Marvelu, stworzył całkiem dobrą superbohaterską nawalankę, która nie odbiega specjalnie oryginalnością od innych, podobnych jej historii. Jest dużo scen akcji, grupowych pojedynków i tragicznych zgonów, a największe zaskoczenie wiąże się z tym, kto stoi za wszystkimi tymi kataklizmami**. Gdyby nie to, że owe kilka numerów (wraz z oddzielnym epilogiem z gościnnym udziałem kilku doborowych rysowników) na długie lata wyznaczyło kierunek uniwersum Marvela i było pierwszym z wielu wielkich, niemal corocznych wydarzeń, "na stałe" zmieniających cały świat Domu Pomysłów, dziś mało kto pamiętałby o ich istnieniu.**I tutaj upatruję największą zaletę tej historii - bez niej przyszłość nie tylko tej supergrupy nie byłaby tak ciekawa.
Chwała Musze, że zdecydowała się wydać ten komiks i zapoczątkować tym samym nadrabianie superbohaterskich zaległości rodem z Marvela.* Domyślam się jednak, że dla czytelników, którzy wcześniej nie mieli styczności z Mścicielami, odnalezienie się w tym świecie, z wieloma nieznanymi bohaterami, nie musi być tak przyjemne jak powinno.* Wydaje się jednak, że nawet w takim przypadku warto pomęczyć się nieco nad lekturą tego wydania zbiorczego, żeby później swobodnie czuć się przy planowanych przez wydawnictwo kolejnych, następujących chronologicznie po "Avengers: Disassembled", wydarzeniach.
Więcej o gwiazdkach Komiksomanii możecie przeczytać tutaj.
Autor jest redaktorem serwisu Kolorowe Zeszyty i bloga Larsenofilia.blogspot.pl.