"Otwórz oczy" podbija świat. Polacy go nie docenili
03.09.2021 10:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wielu widzów spisało nowy polski serial Netfliksa – "Otwórz oczy" - na straty, po obejrzeniu zaledwie jednego, dwóch odcinków. Niesłusznie! Chociaż w tej sześcioodcinkowej miniserii pojawia się kilka niepotrzebnie rozwleczonych scen, a z niektórych bohaterów można by spokojnie zrezygnować, finał całej historii sprawia, że warto było poświęcić mu czas. Potwierdzają to widzowie za oceanem, gdzie "Otwórz oczy" jest wielkim przebojem.
Po premierze całej serii 25 sierpnia pojawiło się w mediach, również społecznościowych, sporo skrajnie sprzecznych głosów widzów i krytyków. Podobnie było zresztą w przypadku wcześniejszych oryginalnych produkcji zarówno Netfliksa, jak i HBO czy Canal+, które systematycznie pokazywano na platformach streamingowych: "Sexify" w kwietniu, a wcześniej "W głębi lasu", "1983", "Żmijowisko" czy "Ślepnąc od świateł". Problemów z klasyfikacją takich produkcji i ich obiektywną oceną jest kilka.
Po pierwsze, wiele seriali czy filmów pełnometrażowych umieszczanych na platformach ma swoje książkowe pierwowzory, a co za tym idzie, w tle toczy się odwieczna walka czytelników z widzami o prymat ich ulubionego medium. Tej walki nie wygra żadna ze stron, nie warto poświęcać jej więcej czasu i uwagi, bo o to, czy na przykład "Ojciec chrzestny" powinien funkcjonować tylko na papierze, czy tylko jako arcydzieło Coppoli, można się spierać po wsze czasy. Tak się akurat składa, że "Otwórz oczy" zrealizowano na podstawie powieści, tym razem autorki bestsellerów - Bereniki Miszczuk, która ma swoich wiernych i oddanych fanów, również wśród młodych dorosłych. Tej właśnie grupie serial Netfliksa jest chyba dedykowany szczególnie.
Otwórz Oczy | Oficjalny zwiastun | Netflix
Po drugie: my, Polacy, zdajemy się funkcjonować w swoistym rozszczepieniu i dwoistości. Z jednej strony jesteśmy ogromnie dumni z sukcesów rodaków za granicą, kibicujemy swoim na wyjeździe, a każda zagraniczna nagroda dla Polaka przyprawia nas o szybsze bicie serca. Spotykając na przykład Agnieszkę Holland na placu w koreańskim Busan pewnie podejdziemy, pozdrowimy, poprosimy o wspólną fotkę (to prawdziwa historia!), ale już kiedy znajdziemy się na premierze najnowszego filmu twórczyni (niektórzy nie muszą nawet go oglądać), dorzucimy swoje trzy grosze o tym, jaka reżyserka "jest naprawdę", i kiedy powinna zakończyć karierę, bo nie ma już nic nowego do powiedzenia.
Z polskimi "produktami" eksportowymi jest dość podobnie. Zaryzykuję wręcz śmiałą tezę, że jako naród nie jesteśmy w stanie w pełni docenić czegoś swojego, z naszego podwórka, czegoś, co odnosi sukcesy gdzie indziej. A "Otwórz oczy" chętnie oglądają na przykład Argentyńczycy, Brazylijczycy czy Urugwajczycy – z jakiegoś powodu ten nasz serialowy rodzaj wrażliwości bardzo mocno i głęboko dociera do mieszkańców Ameryki Południowej. Plasuje się tam w czołówce najchętniej oglądanych produkcji już od chwili premiery. Czyż to nie wspaniałe?
Tymczasem każdy, nawet początkujący krytyk wie, że najłatwiej pisze się recenzję krytyczną, wyciągając na światło dzienne wszelkie, najmniejsze nawet niedoróbki. Autorka tego tekstu ma również całkiem spory worek własnych przewin w tym zakresie. Zanim jednak wciągniemy się w wir anonimowego (a czasem nie aż tak anonimowego) krytykanctwa, dajmy produkcji szansę, nawet jeśli miałoby się ostatecznie okazać, że w swoim malkontenctwie i niezadowoleniu mieliśmy rację.
Zagraniczni widzowie i krytycy (także poza Ameryką Południową), zamiast pisać o tym, że w "Otwórz oczy" znowu (w domyśle: jak we wszystkich najnowszych produkcjach, które dbają o odpowiednią reprezentację mniejszości, choć tu w sensie negatywnym) pojawia się przedstawiciel czy przedstawicielka LGBTQ, albo znowu ktoś o innym kolorze skóry czy wyznaniu, wskazują na podobieństwa do "Matriksa" Wachowskich i inspiracje "Otwórz oczy" Amenabara (zbieżność tytułu przypadkowa, ale sama się nasuwa). Uważnie śledzą drogę głównej bohaterki, Karoliny (Maria Wawreniuk) analizując, w którym momencie paranoja zaczyna przybierać na sile, a kiedy dziewczyna zdaje się całkowicie panować nad własną świadomością.
Dostrzegają drobiazgi i doszukują się w nich ukrytej symboliki, jak choćby w wykonaniu utworu "Clair de Lune" Debussy’ego, pojawieniu się egzemplarza "Snu nocy letniej" Szekspira, czy szeregu przedmiotów – kluczy przewijających się przez ekran. Przede wszystkim jednak dobrze się bawią w czasie 5,5-godzinnej podróży spędzonej razem z grupą utalentowanych młodych ludzi z Polski.
Świetnie oglądać znowu na ekranie Martę Nieradkiewicz, wspaniale Marcina Czarnika. Maria Wawreniuk, Ignacy Liss i Klaudia Koścista to ultratalenty, dla których warto "Otwórz oczy" obejrzeć do samego końca. Nawet jeśli nie jest to produkcja wybitna, to naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Niech seriale "made in Polska" zdobywają świat!