"Obi-Wan Kenobi". Miał być wielki powrót po 17 latach. Początek nie zachwyca
Ewan McGregor dokładnie po 17 latach powrócił na ekrany w roli Obi-Wana Kenobiego. Tym razem jako bohater serialu, z którym fani "Gwiezdnych wojen" wiązali wielkie nadzieje. Ostatnie produkcje z tego cyklu budziły mieszane uczucia. Czy powrót kultowego bohatera i "oryginalnego" aktora będzie udany? Po dwóch pierwszych odcinkach nie można wykazywać zbytniego optymizmu.
27.05.2022 | aktual.: 27.05.2022 18:30
Minęło 10 lat, czyli co warto wiedzieć przed obejrzeniem serialu
W odległej galaktyce sporo się zmieniło od czasu "Zemsty Sithów", finałowej części prequeli z 2005 r. Mówi się, że Jedi wyginęli, a w galaktyce rządzi nowa złowieszcza potęga – Imperium. Minęło 10, odkąd Obi-Wan Kenobi rzekomo zabił Anakina Skywalkera, po czym udał się na wygnanie. To zły czas dla osób posługujących się Mocą. Podkreśla to początek serialu, gdy Kenobi jest przedstawiony jako zwykły robotnik pracujący przy produkcji pożywienia.
To nie jest ten sam jowialny mistrz Jedi, którego znamy z poprzednich części. Nie używa mocy, nie ma przy sobie miecza świetlnego, a sam jawi się jako zdystansowany człowiek, który swoje przeszedł i nie zamierza się już dłużej wychylać. Kenobi stracił dawną nadzieję, do dziś mierzy się z koszmarami wywoływanymi przez wydarzenia z trzeciej części, a do tego jest w swoich zmaganiach zupełnie sam. Jego walka została przegrana.
"Obi-Wan Kenobi" to mroczna produkcja, którą równie dobrze można interpretować jako filozoficzną dysputę o człowieku, który stracił wszystko (i wszystkich). Natomiast skrajna sytuacja zmusi go do zredefiniowania swoich poglądów i na swój sposób przywróci mu nadzieję, że jasna strona Mocy ma szansę jeszcze zwyciężyć.
Dzięki temu Obi-Wanowi w wykonaniu Ewana McGregora znacznie bliżej jest teraz do postaci Bena Kenobiego, odgrywanego przez Aleca Guinnessa w klasycznej trylogii. Mimika aktora jest stonowana i spokojniejsza, McGregor jest skupiony, na jego twarzy nie znajdziemy tego samego urokliwego uśmiechu z trylogii prequeli, a nawet jego głos przypomina akcent Guinnessa. McGregor zawsze wspominał, że stara się inspirować rolą Bena Kenobiego, a w tym serialu widać to jeszcze wyraźniej.
Ciąg dalszy nastąpił
Przy okazji warto przypomnieć sobie część wątków z prequeli, bowiem powracają arcyważne postacie (np. Bail Organa, bliski przyjaciel Kenobiego, który zaopiekował się małą Leią) czy wujek Owen, fenomenalnie zagrany przez Joela Edgertona opiekun Luke'a. Kiedy jest się na bieżąco z poprzednimi częściami, teoretycznie nic nie wyda nam się obce. Teoretycznie, bowiem widzowie, którzy jedynie kojarzą fabułę z filmów, mogą mieć czasem sporą trudność z odnalezieniem się w tym świecie. Bo choć wizualnie nic się nie zmieniło, tak serial wprowadza sporo wątków, które najwięksi fani znają jedynie z animowanych seriali.
Głównym antagonistą w dwóch pierwszych epizodach jest postać Wielkiego Inkwizytora, którego fani pamiętają z animacji "Rebelianci". To przywódca organizacji stworzonej przez samego Dartha Vadera, której zadaniem jest polowanie na ukrywających się Jedi.
Dodatkowo w jednym z dialogów pojawia się wspomnienie nieustraszonej księżnej Satine, która wystąpiła w paru odcinkach w serialu "Wojny Klonów". Są to jedynie smaczki, detale, które jednak skutecznie polepszają odbiór serialu. Widać, że jest to rzecz stworzona z myślą o największych fanach uniwersum. A "przypadkowi" widzowie mogą momentami poczuć się zagubieni.
Pomysł, który ma szansę się udać
Serial "Obi-Wan Kenobi" jako kontynuacja "Zemsty Sithów" musiał odpowiedzieć na serię pytań nurtujących fanów "Gwiezdnych wojen" od lat. Niektóre wątki były wielokrotnie poruszane w innych dziełach kultury (książkach, komiksach, grach), jednak po przejęciu sagi przez Disneya, zaczęto pisać nowy kanon.
Trzeba przyznać, że twórcy serialu obrali bardzo ciekawy kierunek, skupiając się nie tylko na wątku tytułowego bohatera, ale także m.in. młodziutkiej Lei. W tej roli Vivien Lyra Blair znana z głośnego horroru "Nie otwieraj oczu" z Sandrą Bullock czy familijnego hitu Netfliksa "Będziemy bohaterami".
Pierwsze odcinki serialu pokazują nam, jak dokładnie wyglądało jej dzieciństwo na planecie Alderaan, która została zniszczona w "Nowej nadziei". Beztroskie sceny z udziałem małej Lei nadają jeszcze większego tragizmu całemu wątkowi eksterminacji planety. Również jej zachowanie jest kolejnym oczkiem puszczonym w stronę fanów: dziewczynka bardzo przypomina młodego Anakina Skywalkera z "Mrocznego widma".
Serial lawiruje gdzieś między kinem obyczajowym, nastawionym na psychologię postaci, a produkcją szpiegowską. Tutaj Kenobi nie jest mistrzem Jedi, a ukrytym w cieniu łotrem, który za wszelką cenę musi uratować młodą księżniczkę. Takie rozwiązanie działa, aczkolwiek niepokoi tempo serialu, które czasem zbytnio spowalnia.
Zgrzytem są też nieudolnie poprowadzone sceny walki czy pościgów. Nie ma w nich nic odkrywczego, są one jedynie nieciekawymi zapychaczami, które nieraz niepotrzebnie przedłużają daną sekwencję. Również strona wizualna pozostawia wiele do życzenia: niektórzy kosmici wyglądają gorzej niż ci, których widzowie mogli zobaczyć w kinach w 1977 r.!
Ale cieszy przynajmniej fakt, że praktycznie większość scen ze zwiastuna serialu pojawiła się właśnie w tych odcinkach. Oznacza to, że otrzymamy jeszcze cztery epizody, które treścią powinny zaskoczyć dosłownie każdego, kto śledził materiały promocyjne disneyowskiej produkcji.
Serial "Obi-Wan Kenobi" nie wystartował z przytupem, ale umiejętnie przedstawia ukochanego bohatera i jego "nowe życie", a przy okazji wprowadza angażujący wątek z księżniczką Leią. Motyw, który choć nie wprowadza za dużo do fabuły całego uniwersum, to przynajmniej daje nam nadzieję na udaną sześcioodcinkową serię. A to już jest coś.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.
Zobacz także