O siostrach Giegżno mówi się coraz więcej. "Mam nadzieję, że staniemy się jak Popławskie"
Dwie siostry. Podobne, ale jednak trochę inne. Obie na progu kariery. Można je dziś zobaczyć w dwóch popularnych serialach. Jak zostały aktorkami? Czy jest między nimi zawodowa rywalizacja? Czy chciałyby zagrać coś wspólnie? Starsza Emma i młodsza Matylda Giegżno opowiadają o tym, jak to jest być siostrami w branży aktorskiej.
07.06.2021 15:17
Przemek Gulda: Niemal jednocześnie na ekrany trafiły dwa mocno promowane i wysoko oceniane seriale z waszym udziałem: Emma gra w "Szadzi 2", a Matylda w "Klangorze". Co pomyślałyście i jak się poczułyście, kiedy się o tym dowiedziałyście?
Emma Giegżno: To ja poleciłam Matyldę reżyserce obsady Nadii Lebik. Miałam intuicję: to był akurat moment castingów do "Klangoru". Okazało się, że Matylda weszła jak burza i wszystkich zachwyciła. Czułam się poniekąd jak matka tego sukcesu. Bardzo się ucieszyłam, że Matylda będzie miała okazję przeżyć tak wielką przygodę i posmakować tego zawodu jeszcze przed szkołą. Jednocześnie pokryło się to z moimi nowymi rolami i powrotem do postaci Jolki z "Szadzi", więc pomyślałam sobie: siostry Giegżno atakują!
Matyldo, jak wspominasz tamten moment i tamten casting?
Matylda Giegżno: Casting był dla mnie całkowitą nowością. Nie wiedziałam, jak mam się zachować, bardzo się stresowałam. Po wyjściu byłam święcie przekonana, że zrobiłam z siebie głupka i nikt nie weźmie mnie na poważnie. Okazało się, że jest wprost przeciwnie. Bardzo długo nie byłam w stanie uwierzyć, że dostałam tę rolę. Jechałam tam z polecenia siostry, głównie żeby się pokazać, poznać z reżyserką obsady. Przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym to wygrać.
Czy sama praca na planie też była dla ciebie takim zaskoczeniem?
Matylda: O dziwo nie. Wszystko było nowe, nie miałam wcześniej styczności z profesjonalnym planem filmowym, ale - nie wiedzieć czemu - od razu się w tym odnalazłam, pokochałam to całym sercem. Już podczas pierwszego dnia na planie wiedziałam, że to jest właśnie to, co chcę robić w życiu.
Ale przecież już wcześniej wybrałaś studia aktorskie. Skąd ten pomysł? Na ile było to pójście w ślady starszej siostry?
Matylda: Emma powoli zarażała mnie pasją do aktorstwa. Nie byłam tego świadoma, ale kiedy obserwowałam ją i jej miłość do tego, co robi, sama się w tym zakochałam. Rzeczywiście, już przed serialem zdawałam do szkoły teatralnej, ale nie podchodziłam do tego zbyt poważnie. Cały czas się jeszcze zastanawiałam, jaką drogę wybrać. Szansa zagrania Gabi w "Klangorze" otworzyła mi oczy. Dostałam znak od świata, że to jest to, co chcę robić.
Emma: Chyba nigdy nie myślałam, ze Matylda pójdzie w to tak na poważnie. Bo ja od dziecka chciałam zostać aktorką. Zawsze mnie interesowało tworzenie: pisanie, odgrywanie scen, eksplorowanie emocji. A Matylda tańczyła, potem jeździła konno, ale nie miała jasno sprecyzowanej drogi. Pokazałam jej trochę mojego świata i się zaraziła.
Co okazało się dla was najtrudniejsze w pracy na planie, a co was najbardziej zachwyciło?
Emma: Na planie zachwyca mnie przede wszystkim rodzaj szczególnego skupienia, który się tam pojawia. Czasem zdarzają się takie momenty, kiedy doskonale czuć, że wszyscy coś tworzymy, działamy razem i chcemy dawać z siebie jak najwięcej. Nie ma walki ego, nie ma frustracji, znikają wszelkie inne myśli. Jest kamera, akcja i nagle... bum! Wszyscy wierzymy w ten wymyślony świat.
A najsmutniejsze jest to, jak tej magii nie ma. Jak nie czuć tej twórczej energii. Wtedy ciężej się skupić. Nagle wszystko rozprasza. Znika gdzieś ta frajda. I oczywiście można tak pracować... "byle do przerwy". Ale kiedy tylko pojawia się ta nieopisana iskra i każdy się pod nią podczepia, wtedy to nie jest już tylko praca, to jest raczej wspólny lot.
Matylda: Mnie na planie zachwyca pewien rodzaj oderwania od rzeczywistości. Gdy jestem na planie, żyję tylko tym projektem, widzę tylko tych ludzi, z którymi pracuję. Wszystko, co nie jest z tym związane, schodzi na dalszy plan. Myślę, że każdą osobę w tej branży zachwyca sam proces tworzenia, poczucie, że bierzemy udział w przygodzie. Pięknej i ważnej.
Cieżko jest mi natomiast powiedzieć, co jest dla mnie najtrudniejsze. Nie mam jeszcze dużego doświadczenia. Myślę, że dużym wyzwaniem musi być zawsze brak zrozumienia swojej postaci. Zawsze gramy ludzi, więc nawet jeśli moja postać jest mi bardzo odległa, zawsze szukam w niej jakiegoś pierwiastka wspólnego ze mną. Na razie najtrudniejsze były dla mnie dość brutalne sceny, na dodatek kręcone zimą w strojach prawie letnich. Pogoda naprawdę potrafi zaskoczyć, utrudnić pracę i wyprowadzić ze skupienia.
Emma: Bardzo ciężko mi powiedzieć, co jest najtrudniejsze. Trudności jest dużo, ale pokonywanie ich sprawia, że ten zawód jest tak ekscytujący. Czasami trzeba grać sceny, na które w prawdziwym życiu nie pozwoliłabym sobie nigdy. Czasami warunki są bardzo ciężkie. Czasami wiatr zawiewa w oczy i umiera się z zimna, ale trzeba się uśmiechać i grać miłość. Czasami energia na planie się rozprasza, ktoś ewidentnie nie chce już tu być, ale wciąż trzeba utrzymywać skupienie i nie dać się rozproszyć. I jeszcze jedno: w tym zawodzie nieustannie mierzymy się ze sobą. Więc trzeba mocno dbać o siebie. O swoje ciało, zdrowie psychiczne, czas na odpoczynek itp. Tego się wciąż uczę, nawet już po szkole.
Jak rodzina zapatrywała się na to, że w domu zaczynają rosnąć dwie aktorki? Dostawałyście wsparcie i pomoc, czy musiałyście raczej ostro walczyć o swoje?
Emma: Na początku nie było w ogóle mowy o tym, że rosną dwie. Rodzice od zawsze mnie wspierali. Zapisywałam się na kursy aktorskie, wyjazdy, warsztaty i zawsze mi w tym kibicowali. Jak nie dostałam się za pierwszym razem do szkoły, pamiętam, że mama miała moment załamania: chciała, żebym poszła na inne studia. Ale wtedy się jej postawiłam.
Teraz ją rozumiem: po prostu bała się o moją przyszłość. Pewnie wciąż się trochę boi. Wiadomo, jak niepewny jest to świat. Myślę jednak, że widząc, jak kocham to, co robię, jej też świecą się oczy. Myślę, że Matyldzie mogło być trochę łatwiej. Przetarłam w rodzinie szlaki. Pokazałam, że można nie iść na "normalne" studia, jeśli się ich nie czuje i walczyć o swoje. I że to nie koniec świata, jak się przegra siedemnaście castingów, bo ten osiemnasty można wygrać.
Matylda: Możliwe, że było mi łatwiej. Dużo słyszałam od mojej siostry o tym, jak wygląda życie w szkole, jak wygląda po. Mogłam się w tym zakochać, jeszcze zanim sama to poznałam. Celowo jednak wybrałam inną szkołę niż Emma, żeby pójść podobną, ale własną ścieżką.
Czy jest między wami cień zawodowej rywalizacji, czy raczej wspieracie się nawzajem, dajecie sobie rady, pomagacie w dokonywaniu wyborów?
Emma: Myślę, że zawsze wspierałam Matyldę. Pomagałam jej z tekstami. Tak to chyba jest, że jak się czymś fascynujesz, nie ma w tym złej energii. Chce się dawać i dawać, częstować innych tym, co się już wie. Trzeba jednak pamiętać też o tym, że przez tych kilka lat, a tyle jest różnicy między nami, bardzo dużo się zmieniło: kiedy zdawałam do szkoły, nie było tak, żeby ktoś już na pierwszym roku był w agencji aktorskiej. Raczej nie jeździliśmy na castingi do Warszawy. Panowało przeświadczenie, że najpierw szkoła, potem praca. Tego nas uczono: szacunku do warsztatu. Pierwszą rolę zagrałam na trzecim roku i to w tamtym czasie i tak było bardzo szybko.
A jak jest dziś?
Emma: Teraz ludzie przychodzą do szkoły już z agencjami, z epizodami w serialach. I to jest dla mnie pewien szok. Zmienia się chyba w ogóle podejście do szkół aktorskich i ich rola. A Matylda wparowała jak burza i właściwie bez warsztatu zbiera superrole. Wiadomo, że trochę jej zazdroszczę, ale też cieszę się, że w tak młodym wieku ma szanse zdobyć doświadczenie na planach i przeżyć tak piękne przygody.
Matylda: Wiadomo, zawsze jest rywalizacja. Tak to wygląda w tym zawodzie. Ale dostałam od Emmy ogrom wsparcia na starcie. Myślę, że w przyszłości może być trudniej: będą momenty, że Emmie będzie szło lepiej, potem przyjdzie czas, że będzie odwrotnie. Jestem jednak pewna, że niezależnie od wszystkiego, zawsze będziemy się wspierać. Nawet po cichu.
Emma: Mam nadzieję, że staniemy się jak siostry Popławskie: każda inna, obie z wielkim talentem i świetnymi rolami na koncie. Tego nam życzę!
Matylda: Ciekawe w nas jest właśnie to, że mimo wielu podobieństw, jesteśmy zupełnie różne.
Chciałybyście wystąpić razem? Jakie byłyby wasze wymarzone wspólne role? Siostry? Czy raczej śmiertelne przeciwniczki?
Emma: Totalnie chciałabym! Na jednym z castingów zdarzyło nam się grać razem i to było superfajne. Myślę, że w roli sióstr byłybyśmy nie do zdarcia. Ale przecież mamy to w prawdziwym życiu, więc fajnie byłoby zagrać coś innego. Chociaż prawda jest taka, że w relacji siostrzanej jest wszystko: i nienawiść, i wielka miłość. Więc wszystkiego mogłyśmy posmakować. Chciałabym zagrać z Matyldą coś nieoczywistego, ale żebyśmy działały w komitywie. Może... Dwie złodziejki!
Matylda: Też bardzo chciałabym zagrać z Emmą. Myślę, że mimo wspólnych cech i widocznych od razu siostrzanych podobieństw, chyba trochę inaczej podchodzimy do aktorstwa, inaczej tworzymy postać. Jestem bardzo ciekawa, jak wyglądałaby praca z siostrą. Na razie nie miałam okazji poznać jej "w akcji". Myślę, że stanie się to dość szybko. I rzeczywiście: najfajniej byłoby zagrać razem coś nieoczywistego i mocnego.