O "Love Island" w kościele. Dlaczego ksiądz uważa, że każde dziecko to ogląda?
Przez ostatnie 6 tygodni Polacy z wypiekami na twarzy śledzili przygody uczestników programu "Love Island. Wyspa miłości". Rozmowy o show słyszałam w pracy, w komunikacji miejskiej i w kolejce w Biedronce. Nie spodziewałam się, że usłyszę o nim również podczas niedzielnego kazania. W dodatku podczas mszy dla dzieci.
14.10.2019 | aktual.: 14.10.2019 13:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mała miejscowość na Pomorzu. Jest niedziela, dochodzi godzina 12. Oznacza to, że pobliski kościół pęka już w szwach. Najbardziej uczęszczaną mszę dla dzieci prowadzi młody ksiądz. W trakcie kazania zabawia małych parafian rymowanymi zagadkami. Jednym z haseł jest pies. Duszpasterz żartuje, że w dzisiejszych czasach dzieciaki zawsze znajdą wymówkę, żeby nie ruszać się od komputera. Że niby nie mają czasu wyjść na spacer z psem, ale co dzieje się na "Wyspie miłości", to wszyscy wiedzą. "Bo przecież każdy to ogląda, prawda?" - dopytuje.
Na szczęście dzieci nie udzielają odpowiedzi. Zresztą mam nadzieję, że ten żart był skierowany wyłącznie do ich rodziców. Co jednak, gdyby któremuś 6-,8-latkowi zdążyło się wyrwać pytanie: a co to jest "Wyspa miłości"?
Ciekawe, czy ksiądz podzieliłby się z nimi swoimi refleksjami po obejrzeniu programu. Może zdradziłby, komu kibicował: Sylwii i Mikołajowi, Oliwii i Maćkowi, a może Marietcie i Frankowi? I czy naprawdę uważa, że dzieci - nie nastolatkowie, którzy mają mszę o innej porze - mogą oglądać polsatowskie soft porno po godz. 22 pod okiem rodziców?
Wspomniany ksiądz jest również katechetą. Z tego co wiem, dzieciaki lubią go za poczucie humoru. Możliwe, że pyta je o ich zainteresowania. Albo same opowiadają mu o tym, co jest teraz na czasie. Dlatego zapewne musiało paść hasło "Love Island. Wyspa miłości". Byłoby jednak lepiej, aby duchowny nie utwierdzał nieletnich w przekonaniu, że każdy ogląda ten program. Bo jeśli któremuś rodzicowi udało się ustrzec pociechę przed tą produkcją dla dorosłych, dzieciak może sam poszukać dostępu do odcinków w internecie.
Wbrew temu, co uważa konserwatywna część społeczeństwa, seksualizacja dzieci rośnie i nie ma to związku z edukacją seksualną w szkołach. A nawet jeśli, to wyłącznie z jej brakiem. Nie dzieje się to za sprawą "ideologii" LGBT czy złowrogiego genderu. Dzieje się tak, ponieważ nasze dzieci mają niemal nieograniczony dostęp do telewizji i internetu. Widzą i słyszą, jak wszystko co związane z atrakcyjnością ciała przyciąga uwagę. I nie jesteśmy w stanie ich przed tym w pełni uchronić.
Nie chciałabym jednak, aby "Love Island. Wyspa miłości" trafiło na listę tytułów zakazanych przez Kościół. Bo jeśli mądry rodzic obejrzałby show Polsatu ze swoim nastoletnim dzieckiem, wierzę, że mogłoby przysłużyć się to dobru. Przecież to najlepszy przykład do obnażenia mechanizmów telewizyjnej manipulacji i rozmowy o tym, że popularność i sława przemija, a w życiu warto kierować się stałymi wartościami.
Ba! Nawet ksiądz w ramach lekcji religii mógłby obejrzeć z podopiecznymi fragment programu. Zwłaszcza finał, w którym pada wiele słów o miłości do bliźniego. Bo jeśli wierzyć deklaracjom uczestników "Love Island", przeszli oni gruntowną przemianę i wybrali stabilizację. Czy nie lepiej na takim przykładzie uczyć młodzież "wychowania do życia w rodzinie", niż straszyć ją czyhającymi niebezpieczeństwami, z którymi prędzej czy później się zetkną?