O Auschwitz na Youtube. 7 metrów pod ziemią powstaje program, który pokochali internauci

Kolejny przykład na to, jak internetowy kanał może zawstydzić telewizję. Gościem programu "7 metrów pod ziemią" była Alina Dąbrowska, która przeżyła obóz koncentracyjny. - Jestem ogromnie szczęśliwy, że udało się pokazać ten odcinek – mówi w rozmowie z WP Rafał Gębura, założyciel kanału.

O Auschwitz na Youtube. 7 metrów pod ziemią powstaje program, który pokochali internauci
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Magdalena Drozdek

22.06.2018 | aktual.: 22.06.2018 18:29

Trafiła do obozu Auschwitz, gdy miała 28 lat. Razem z bratem działała w Szarych Szeregach. Gdy naziści zajęli Łódź, wydali rozkaz, by wszyscy młodzi trafili do pracy w fabrykach. Alina była w fabryce maszynistką. Działała tam grupa żołnierzy AK, polskich inżynierów. Przeglądali dokumenty, które spisywała, raz w końcu część zabrali. – Niemcy się zorientowali, że byłam pionkiem. Ten, u którego znaleźli dokumenty, został powieszony. Ja na 13 miesięcy trafiłam do więzienia w Łodzi. Zostałam aresztowana 13 maja 1942 roku. Moja mama w tym dniu kończyła 50 lat – opowiada w programie "7 metrów pod ziemią".

Po roku Alina podpisała dokument, że jest wrogiem państwa i narodu niemieckiego i musi zostać ukarana. Nie miała pojęcia, że trafi do obozu koncentracyjnego. – Była taka dziewczyna z Pabianic. Opowiedziała nam, co to są te obozy. Nikt z nas nie wierzył! Opowiadała, że ludzie pracują po pas w wodzie, że jak nie może ktoś pracować, to go od razu dobijają, że nie dostają jedzenia – wspomina.

Obraz
© Youtube.com

- Dla mnie Auschwitz zaczęło się po południu. Dzień okazał się spokojny, było pracy dużo. Ale to, co wydarzyło się wieczorem, było nieprawdopodobne. Byłam przekonana, że tak musi wyglądać piekło. Zobaczyłam wejście na blok. Do dzisiaj mogę panu powiedzieć, jak wyglądały. Wszystkie jednakowo. Miały gołe głowy. Krzyczały. Masa kobiet, wszystkie w ruchu. Nie wiedziałam, gdzie ja jestem. Ja jako nowa dostałam miejsce na ziemi – opowiada o swoim pierwszym dniu.

Alina przywołała historie więźniarek, zdradziła, jak wyglądała codzienność w obozie, jak musiały pić zioła, które blokowały menstruację. Mówi, że najbardziej dramatyczną sytuację mieli Cyganie. – Nie spodziewałam się, że w takiej ilości będą palić ludzi. Myślałam, że może tylko oszołomią ich narkotykami i to wszystko – dodała.

W obozie zachorowała na tyfus, został jej właściwie zaszczepiony. – Mało było w tamtym okresie takich sytuacji, że komuś obcinano nogę. Jedna koleżanka, z którą pracowałam, została oddana na eksperymenty przez matkę. Wycieli jej kawałek nogi i wstawili żołnierzowi. U mnie skończyło się tylko utratą włosów – mówi.

- Dowiedziałam się, że moja koleżanka ze szkoły nie żyje. Widziałam całą górę trupów jeszcze niezabranych do krematorium. Nagie ciała. Zobaczyłam tam tę koleżankę. Wyciągnęłam jej rękę i uścisnęłam, takie to było pożegnanie. Dlatego jak pan mówi „śmierć”, to mnie trudno jest odpowiedzieć dokładnie. Ta koleżanka, ta góra trupów, ci ludzie prowadzeni do dołów – wspomina otwarcie.

Pierwszy był balsamista

To wstrząsające wspomnienie w zaledwie jeden dzień zobaczyło na Youtube ponad 160 tys. internautów. Alina ich poruszyła. A sam film udowadnia, że w śmietnisku zwanym Youtube, gdzie trafiają śmieszne filmiki z kotami, kiczowate teledyski, wszystko, co można wrzucić do jednego wora z napisem „tania rozrywka”, są też wyjątkowe treści. Kanał 7 metrów pod ziemią należy do jednych z nielicznych, które tak chętnie oglądane są w serwisie. Co jest niemałym osiągnięciem. Ponad 200 tys. subskrybentów ogląda dwie gadające głowy. Format, który - wydaje się - nie powinien odnieść takiego sukcesu.

Opowieść byłej więźniarki to jeden z ostatnich, które odbijają się głośnym echem w sieci.Poprzednio pisaliśmy o odcinku, w którym wystąpiła Agata Szudzik – była Świadkiem Jehowy.
- Nie liczyłem na to, że gdy założę kanał na Youtube, to zacznę się z niego utrzymywać, zbiję fortunę i wszystko będzie super. Liczyłem się z tym, że będę musiał stworzyć coś, co będzie korespondowało z moją pracą dziennikarza. Nie było opcji, że założę vloga i będę opowiadał, jak spędzam dzień, albo zacznę gotować przed kamerą, by podbić Youtube. Chciałem robić to, co na co dzień, tylko w innej formie. I tu pojawiła się obawa, czy ktoś to w ogóle będzie oglądał. Trzeba było podjąć ryzyko. Uczciwie mówię, że nie było łatwo. Pół roku chodziłem z zamiarem stworzenia programu i słyszałem od kolegów po fachu, że to nie jest poważne, że Youtube to zabawa, że może nie wypada – wspomina początki programu Gębura.

W pierwszym odcinku miał wystąpić balsamista.
- Na początku zupełnie inny niż ten, z którym ostatecznie porozmawiałem. Trudno się dziwić. Opowiadałem mu o jakimś nieistniejącym kanale, o programie, który nie wiadomo kto zobaczy. Ten, z którym byliśmy umówieni, dwukrotnie odwołał spotkanie. Na kilka minut przed rozpoczęciem nagrania. Wysłał SMS-a, że ktoś umarł i musi jechać. Takie życie. Poszukaliśmy kogoś innego. I to był strzał w dziesiątkę. Padło na znacznie młodszego chłopaka, mniej więcej nasz rówieśnik. To był pierwszy film, który wrzuciliśmy. Nie mieliśmy wtedy ani jednego subskrybenta. Nie wiem, jakim cudem się to stało, że teraz film ma ponad 1,2 mln wyświetleń – przyznaje.

Obraz
© Youtube.com/ Szymon pracuje jako balsamista

- Bohaterowie łatwo zgadzają się na to, by zejść te 7 metrów pod ziemię? – pytam.

- Bywa różnie. Czasem dzieje się tak, jak w przypadku wspomnianego balsamisty. Wkładam dużo pracy w to, by przekonać bohaterów do przyjścia do naszego garażu. Ale opowiem na przykładzie ostatniego gościa – byłej więźniarki. Najpierw spotkałem się z zupełnie inną kobietą, która przeżyła Auschwitz. Umówiliśmy się na spotkanie, wziąłem laptopa, pokazałem jej, jak program wygląda. Mieliśmy wypić herbatę, a spędziłem u tej pani całe popołudnie. Zgodziła się wystąpić w programie. Dzień przed nagraniem zadzwoniła, że przeprasza, ale od dwóch dni nie może spać, bo cały czas myśli o tym, co przeszła. Nie była w stanie opowiedzieć o tym raz jeszcze. Dała nam kontakt do koleżanki. To była właśnie pani Alina. Zaufała nam, przyjechała razem z mężem. Jestem ogromnie szczęśliwy, że udało się pokazać ten odcinek – mówi Gębura.

Obraz
© Youtube.com

Tymczasem na Youtube

Według różnych źródeł młodzi internauci wiedzę o świecie znacznie częściej czerpią nie z książek, a z Youtube'a właśnie. Nawet trudno się dziwić. Rafał przyznaje, że udało im się zagospodarować w sieci przestrzeń, w której nie ma zbyt wielu autorów. Nie brakuje patostreamerów i blogerów, ale odpowiedzialnego programu z osobami pochodzącymi często z zamkniętych środowisk ze świecą szukać. Razem z dwojgiem znajomych zainwestował w kanał, który miał być eksperymentem – czy coś takiego w ogóle ma prawo odnieść choćby mały sukces. Wydaje się, że się udało.
7 metrów pod ziemią ma na koncie już rozmowę z byłym księdzem, człowiekiem, który opowiedział o leczeniu homoseksualizmu, chłopakiem, który zmienia płeć, z balsamistą, komornikiem, niepełnosprawnym, Syryjczykiem. Wymieniać można jeszcze długo.

- Zaskakujące było dla mnie spotkanie z policjantem. Przyjechał do nas pracujący cały czas funkcjonariusz. Wystąpił anonimowo, dzięki czemu mógł otwarcie mówić o kulisach pracy. Człowiek z ogromną pracą. Czuje powołanie. Natomiast system, w który wpadł, sprawił, że jego praca przypomina pracę bezdusznego urzędnika. Opowiadał o śrubowaniu statystyk, jak szuka okazji, by wystawić komuś mandat. Nie chce tego robić, ale musi. A na koniec dnia o policji słyszy się same złe rzeczy. Opowiadał z żalem, jakie jest podejście do policji w Stanach – gdzie człowiek czuje, że na policjancie może polegać. W Polsce słyszą o sobie „psy” – wspomina Gębura.

Obraz
© Youtube.com

- To jest odcinek, który – można by pomyśleć – komenda główna policji chciałaby usunąć. Odcinek, przez który powinienem mieć kłopoty, bo poruszamy tematy, których nie porusza się w przestrzeni publicznej. Natomiast z punktu widzenia policjantów, to jest szalenie ocieplający ich wizerunek wywiad. To widać też w komentarzach. Czytałem: „całe życie nienawidziłem psów. Gardzę nimi, pluję na nich. Ale ten facet zmienił mój sposób postrzegania ich”. Prawie 700 tys. osób mogło zobaczyć inną twarz policji. Może to im da coś do myślenia? Że jak zobaczą policjanta na ulicy, to pierwszą myślą nie będzie „O! Idzie pies” – przyznaje.

Rafał Gębura zabiera swoich gości na minus 3. piętro (7 metrów pod ziemią) jednego z warszawskich biurowców. Od jakiegoś czasu ich program jest wspierany dzięki platformie Patronite – użytkownicy wpłacają co miesiąc niewielkie kwoty. Stają się Patronami programu. W ciągu kilku miesięcy zbierała się niewielka kwota, teraz mają tysiąc złoty miesięcznie wsparcia.
- Wokół naszego programu wytworzyła się społeczność. Jest cała masa ludzi, którzy czekają na nowe odcinki. Wiesz, część z nich to ludzie, którzy na tyle cenią nasz kanał, że postanowili wspierać go, przekazując swoje pieniądze. Kosmos. Ludzie zrzucają się, bym mógł zrobić wywiad na jakiś ważny społecznie temat. Ale powiem ci szczerze – decyzja o tym, by założyć profil na Patronite, była chyba najtrudniejszą do tej pory – opowiada Rafał.

- Wyciąganie ręki po pieniądze? Bardzo się tego obawiałem. Wszyscy mogli się od nas odwrócić. Ale tak się nie stało. To nie są ludzie, którzy dają nam tylko pieniądze, ale to najwierniejsza grupa widzów. Trudno o bardziej wymierny dowód sympatii i uznania – przyznaje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (171)