Nowojorskie metro było siedliskiem przestępców. Potomek Polaków wpadł na genialny pomysł
W najgorszym momencie policja przyjmowała 250 zgłoszeń tygodniowo. Przez dwa miesiące w metrze zamordowano sześć osób. Długo szukano skutecznej metody walki z przestępczością.
14.11.2018 | aktual.: 14.11.2018 12:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każdego dnia nowojorskim metrem podróżuje ponad 5 mln pasażerów. Ten środek komunikacji z ponad 100-letnią tradycją jest prawdziwą wizytówką amerykańskiej metropolii, która każdego roku przyciąga masę turystów. Większość nie zdaje sobie sprawy, że przed laty wagon nowojorskiego metra był jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie.
Brudne, cuchnące wagony upiększone przez młodych artystów farbami w spreju. Siedzenia pozajmowane przez narkomanów, żebraków i członków gangów. Taki wizerunek nowojorskiego metra znany chociażby z kultowych "Wojowników" Walltera Hilla czy serialu "Get Down" o początkach hip-hopu może szokować współczesnych pasażerów, ale 30-40 lat temu była to przykra rzeczywistość. Smutna i przede wszystkim bardzo niebezpieczna, bo policja odnotowywała wtedy rekordową liczbę przestępstw dokonywanych w wagonach i na stacjach metra.
We wrześniu 1979 r. dochodziło nawet do 250 przestępstw tygodniowo. Oczywiście mowa o tych zgłoszonych na policję, bo prawdziwa skala kryminalnego zjawiska mogła być znacznie większa. Władze nie zamiatały sprawy pod dywan, linie metra patrolowało ponad 3 tys. funkcjonariuszy, ale młodzieżowe gangi toczące regularną wojnę o terytorium były sprytniejsze. Nawet głośna operacja nazwana "czyszczeniem metra" nie pomogła – na początku grudnia 1977 r. policja aresztowała 200 osób podejrzanych o popełnienie przestępstwa w metrze. W kolejnym roku dokonano tam dziewięciu morderstw, a już na początku 1979 r. wydział zabójstw miał sześć nowych spraw.
Właśnie wtedy, w lutym 1979 r. w nowojorskim metrze pojawili "Aniołowie stróżowie". Grupy młodych aktywistów patrolujących niebezpieczne stacje i wagony, którzy uznali, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce (choć nadal działali w ścisłej współpracy z policją). Na czele "Guardian Angels" stał Curtis Sliwa, mieszkaniec Brooklynu z polskimi korzeniami, który dwa lata wcześniej z grupą przyjaciół funkcjonował pod nazwą "Magnificent 13" (wspaniała trzynastka). Formacja rosła w siłę i o dziwo nie przestała prowadzić swoich działań, gdy poziom przestępczości w nowojorskim metrze zaczął spadać w latach 80. Sliwa, dziś 64-letni radiowiec i prezes Reformatorskiej Partii Stanu Nowy Jork, może się szczycić założeniem międzynarodowej organizacji non-profit zrzeszającej kilka tysięcy osób w USA, Japonii, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Włoszech i kilku innych krajach.
Patrole aktywistów były potrzebne i na swój sposób skuteczne, jednak przestępczość utrzymywała się na wysokim poziomie. Dopiero w marcu 1982 r. dwóch naukowców przedstawiło kontrowersyjną "teorię wybitej szyby", która miała wskazać sedno problemu. Według tej teorii należało w pierwszej kolejności zadbać o środowisko, gdzie roi się od kryminalistów i wandali, a nie tylko walczyć ze skutkami. Jeśli wybita szyba nie zostanie od razu naprawiona, a graffiti zmazane lub zamalowane, taki obraz będzie kusił do przekraczania kolejnych granic. Do wybijania kolejnych szyb, malowania i zaśmiecania kolejnych wagonów, a w efekcie do popełniania przestępstw.
Przyjęcie "teorii wybitej szyby" i stosowanie reguły "zero tolerancji" zaczęło przynosić pozytywne efekty i od lat 90. nowojorskie metro jest już zupełnie innym, znacznie bezpieczniejszym miejscem. Dziś z tego środka transportu korzysta ponad 2 mld pasażerów rocznie. Mają oni do dyspozycji trasy o łącznej długości ponad 1,3 tys. km, po których jeździ przeszło 6 tys. wagonów. Każdy z nich jest składany w nowojorskiej fabryce, o której opowiada jeden z odcinków serialu dokumentalnego "Megafabryki 2".