"Niewiarygodne": Szokująca sprawa gwałtu 18‑latki. To wydarzyło się naprawdę
"Niewiarygodne" to naprawdę trudna do uwierzenia historia ze scenarzystką "Erin Brockovich" za sterami oraz Toni Collette i Merritt Wever przed kamerą. Dramat, który na długo zostanie w pamięci.
"Niewiarygodne" to ośmioodcinkowy miniserial oparty na prawdziwej historii, opisanej w nagrodzonym Pulitzerem artykule. Jeśli jednak tak ja wcześniej nie słyszeliście o sprawie, lekturę pierwowzoru i porównywanie wersji warto zostawić na koniec, żeby dać się zaskoczyć przebiegowi wydarzeń. A ten jest faktycznie niewiarygodny. Ale tylko w tym sensie, że trudno uwierzyć, że tak straszne sytuacje mogły naprawdę mieć miejsce.
Wyzwania ekranizacji historii gwałtów, w tym losów dziewczyny, która została nie tylko zgwałcona, ale potem jeszcze posądzona o wymyślenie całej sprawy, podjął się imponujący zespół. Twórczyni miniserialu to Susannah Grant, scenarzystka "Erin Brockovich". "Niewiarygodne" napisała wspólnie z Michaelem Chabonem, uznanym pisarzem, i Ayelet Waldman. Reżyserię powierzono Lisie Cholodenko ("Olive Kitteridge"), Michaelowi Dinnerowi ("Justified"), a dwa ostatnie odcinki poprowadziła sama Grant. I zatrudniono naprawdę imponującą obsadę.
Niewiarygodne to serial traumatyzujący
Pierwszy odcinek zasługuje na poświęcenie mu miejsca osobno, bo pod wieloma względami się wyróżnia. Opowiedziano w nim historię gwałtu popełnionego na Marie (Kaitlyn Dever z "Justified", fenomenalna w bardzo trudnej roli). Gehenna, którą zaledwie 18-letnia dziewczyna, już i tak doświadczona przez los, przechodzi w zderzeniu z policją i niedowierzaniem nawet najbliższych, to chyba najtrudniejsze, co w tym roku widziałam na ekranie.
Konieczność wielokrotnego powtarzania przebiegu zdarzeń, upokarzające badania, naciski śledczych, wreszcie wycofanie się pod presją i życie w łatką tej, która wymyśliła gwałt… Ostatnio prawie aż tak bolało mnie oglądanie pilota "Jak nas widzą". I do dziś tamtej miniserii nie dokończyłam. "Niewiarygodne" z recenzenckiej powinności musiałam przetrwać. Ale przyznaję, że bałam się, czy zniosę psychicznie kolejne godziny okropnej, opowiedzianej bez omijania bolesnych szczegółów historii, w przeciwieństwie do "Jak nas widzą" utrzymanej w chłodnej konwencji, która jeszcze wzmacniała pokazywane na ekranie traumy.
Na szczęście dla mojej nadwątlonej odporności kolejne odcinki tylko częściowo poświęcone zostały Marie. Oglądamy wprawdzie, jak dziewczyna powoli traci wszystko, ale jej losy przeplatane są śledztwem prowadzonym w innej części kraju kilka lat później, kiedy to wyjaśnianiem innego gwałtu zajmuje się Karen Duvall (Merritt Wever, "Siostra Jackie", "Godless"). A gdy okaże się, że podobnych spraw jest więcej, Karen połączy siły z Grace Rasmussen (Toni Collette).
Mocną stronę pierwszych odcinków miniserialu stanowi stopniowe wprowadzanie postaci, poświęcenie każdej wystarczająco dużo uwagi, powolne poszerzanie kręgu ludzi skrzywdzonych przez gwałciciela lub próbujących wymierzyć mu sprawiedliwość. Pokazano, jak odmienne może być podejście policjantów do tego rodzaju spraw oraz jak różne mechanizmy próbują stosować ofiary, by przetrwać. W rolach zgwałconych kobiet obsadzono przekonujące aktorki, między innymi Danielle Macdonald i Annaleigh Ashford ("Masters of Sex").
Niewiarygodne, czyli silny kobiecy duet
Coraz lepiej poznajemy nie tylko ofiary, przede wszystkim Marie, ale też Karen i Grace. Relacja między nimi opiera się w dużej mierze na kontrastach, typowych dla opowieści o policyjnych duetach, nie wypada jednak papierowo. Dużo tu wzajemnego szacunku, prób Karen, by zaimponować komuś, kogo zawsze traktowała jak idolkę, ale też mądrych rozmów o tym, co znaczy praca w policji i jak negatywnie wpływa na życie prywatne, nawet jeśli na obie bohaterki w domu czekają wspierający mężowie.
Ciekawszą postać napisano Wever i to ona szczególnie błyszczy na ekranie. Karen ma w sobie interesujące połączenie dziewczęcej delikatności i matczynego ciepła z zawodową determinacją. Collette przypadła nieco bardziej stereotypowa rola twardzielki, która nie bawi się w kompromisy. Na szczęście utytułowana aktorka potrafi wymknąć się schematom i uczynić z Gracę postać z krwi i kości.
Gdy mamy już obraz sytuacji, poza kolejnymi nieszczęściami spadającymi na Marie oglądamy żmudne śledztwo, zaprzeczające gładkim obrazkom z "CSI" (w którymkolwiek mieście). Nie każdą rejestrację samochodu da się cudownie odczytać przy słabym obrazie z kamery, nie wszystkie dane czekają w bazie na lekturę. Szukanie gwałciciela to przedzieranie się przez sterty papierów, wykonywanie masy telefonów, z których większość nic nie daje, a także zdarzenie się z policyjnym niedbalstwem, uprzedzeniami w sprawach o gwałt i brakiem komunikacji między nawet blisko położonymi komisariatami.
Niewiarygodne to nie jest serial bez wad
"Niewiarygodne" to produkcja pod wieloma względami ponura, pokazująca świat pełen przestępców seksualnych, aktywnych lub potencjalnych. Widzimy, jak prowadzenie takich spraw wpływa na policjantów, jak gwałt nieodwracalnie niszczy życie ofiar. Wraz z Karen, Grace, Marie zadajemy sobie pytanie, na ile złapanie sprawcy i ujawnienie prawdy może jeszcze cokolwiek naprawić.
To nie jest serial bez wad. O ile trzy pierwsze odcinki, te wyreżyserowane przez Cholodenko, są dynamiczne i trzymają widza w napięciu, o tyle potem, zwłaszcza po połowie całości, impet opowieści nieco się wytraca.
"Niewiarygodne" czasem przynoszą zaskakujące w tak dobrej produkcji wybranie drogi na skróty. Ewidentnie na przykład wykorzystuje się obecność stażysty, by często tłumaczyć widzowi procedury policjantom świetnie znane. Niepotrzebnie tak dużo jest scen, w których bohaterki wygłaszają niemal przemowy o konieczności złapania gwałciciela, a edukowanie w kwestii statystyk oraz tego, jak należy zachowywać się wobec ofiar, a jak się absolutnie nie zachowywać, nieraz przybiera formę wykładu. Co pewnie przynosi pożytek społeczny, ale już nie artystyczny.
Jednak mimo paru niedoskonałości w zakresie tempa i patosu "Niewiarygodne" zdecydowanie warto zobaczyć. To trudny seans, ale tak ważnej, świetnie zagranej, przez większość czasu dobrze napisanej miniserii warto wybaczyć pewien dydaktyzm. Podobnie jak nieprzyjemną wiedzę o życiu, z jaką się po serialu zostaje, nawet jeśli doprawiono opowieść odrobiną nadziei.
Kamila Czaja