Niechlubne pirackie rekordy Polaków
7,5 miliona Polaków korzysta z nielegalnych serwisów internetowych oferujących treści wideo. Nawet połowa z nich płaci za dostęp do pirackich plików umieszczonych w sieci, na czym polska gospodarka traci do 700 milionów złotych rocznie.
Te liczby idą w miliardy
Jednak cały proceder, przynajmniej po stronie samych widzów, odbywa się w świetle prawa - sami internauci nie są w stanie ocenić legalności źródła, zwłaszcza takiego, za które przyszło im zapłacić. I dopóki nie udostępnią danej produkcji dalej, nic nie można im zrobić.
Może to właśnie dlatego, jak podaje tygodnik Wprost, na film "W ciemności" Agnieszki Holland do kin wybrało się 1,5 miliona Polaków, a na komputerach, tabletach i komórkach obejrzało go jeszcze przed premierą DVD aż 100 tysięcy widzów więcej.
Pół miliarda przypadków
Według raportu "Analiza wpływu zjawiska piractwa treści wideo na gospodarkę w Polsce" przygotowanego na zlecenie Stowarzyszenia Dystrybutorów Programów Telewizyjnych "Sygnał" liczba ściągniętych w ubiegłym roku pełnych metraży oraz odcinków telewizyjnych produkcji przekroczyła już pół miliarda.
Dokładniej rzecz biorąc chodzi o około 500 milionów filmów oraz 750 milionów odcinków seriali. Polacy lubują się też w pobieraniu i oglądaniu nielegalnych transmisji sportowych. W samym tylko 2013 roku było ich aż 180 milionów, z czego 240 tysięcy przypadło na jedną tylko walkę bokserską Andrzeja Gołoty z Przemysławem Saletą.
Dla przypomnienia, dokładnie połowa osób mniej wolała starcie w ringu oglądać w systemie pay-per-view.
Domek z kart
Za oceanem ze starcia z piractwem coraz częściej zwycięską ręką wychodzą serwisy streamingowe, z których największym potentatem jest firma Netflix. Z około 100 tysiącami filmów w bazie, przy abonamencie nieprzekraczającym w przeliczeniu 25 złotych miesięcznie, serwis odpowiada za 1/3 całego ruchu w amerykańskim internecie.
Mając ponad 32 miliony płacących subskrybentów w samych tylko Stanach Zjednoczonych (oraz 18 milionów na rynkach zagranicznych), dochody Netflixa sięgają 1,2 miliarda dolarów. Nic więc dziwnego, że firmę stać na wyprodukowanie własnych seriali, w tym niezwykle popularnego "House of Cards", który kosztował bagatela 100 milionów dolarów.
Co ciekawe, jak podaje magazyn Variety, jeśli przeliczyć liczbę nielegalnych pobrań serialu na liczbę wszystkich internautów, Polska znalazłaby się na czele rankingu państw najchętniej piracących wspomnianą produkcję.
Gra o tron
O ile Netflix swoje seriale wypuszcza w całości jednego dnia, inny serialowy potentat - telewizja HBO - z każdego kolejnego odcinka własnych produkcji robi oddzielne, cotygodniowe premiery. I pomimo faktu, że odcinki dostępne są w Polsce dzień po amerykańskiej premierze, również i seriale takie jak "Gra o tron" biją pirackie rankingi popularności w naszym kraju.
Dość powiedzieć, że liczba internautów udostępniających pierwszy odcinek wyświetlanego właśnie czwartego sezonu ekranizacji powieści George'a R.R. Martina była tak duża, że Polska znalazła się na 9. miejscu niechlubnego rankingu serwisu TorrentFreak. A Warszawa na miejscu ósmym w podobnym zestawieniu miast-piratów.
Nie ma więc prostej recepty na szybkie rozwiązanie problemu nad Wisłą, jednak finansowe sukcesy takich nielegalnych witryn, jak niedawno zamknięty i świadczący także komercyjne usługi serwis Kinomaniak świadczą, że w Polsce jest miejsce na serwisy podobne Netfliksowi. Ale tylko takie z dobrą i legalną ofertą.
Jak zatamować strumień?
Jak grzyby po deszczu powstają polskojęzyczne strony, świadczące usługi steamingu wideo za pieniądze. Organom ścigania bardzo trudno jest doprowadzić do zamknięcia którejkolwiek z nich, głównie z uwagi na fakt, że serwery zlokalizowane są poza granicami kraju, a samo przestępstwo, ze względu na małą szkodliwość społeczną czynu, mocno bagatelizowane.
Wspomnianego Kinomaniaka udało się zlikwidować tylko dlatego, że właścicielom zarzucono pranie brudnych pieniędzy. I niepłacenie podatków. Z Urzędem Skarbowym nie wygrają nawet internetowi piraci. A przynajmniej nie na dłuższą metę, gdyż po zamknięciu wspomnianego serwisu dzień później pojawił się niemal identyczny klon, świadczący praktycznie takie same usługi.
Trudno się jednak dziwić, że Polacy decydują się na korzystanie z niego, kiedy za drobną opłatą mogą cieszyć się kinowymi produkcjami zaraz po premierze, a nie są zmuszani do oglądania sięgających nawet 40 minut bloków reklamowych na wielkim ekranie.
Premiera w sieci
Polski Instytut Sztuki Filmowej zaproponował właścicielom kin oraz dystrybutorom, by filmy polskie trafiały do legalnych serwisów świadczących usługi VOD (wideo na żądanie) nawet dwa tygodnie po premierze na wielkim ekranie.
Dyrektor generalna PISF-u, Agnieszka Odorowicz, w rozmowie z tygodnikiem Wprost przyznała jednak, że nie spotkało się to z entuzjazmem nastawionych na zysk kiniarzy. Nawet wtedy, kiedy wabikiem był udział w zyskach, jakie serwisy VOD czerpałyby z wypożyczania treści chętnym internautom.
**- Internauci są przyzwyczajeni, że mogą opłacać film oglądaniem reklam, ale nigdy nie płacą i za reklamy, i za oglądanie filmów równocześnie. To zniechęca ludzi do kina - zauważa Odorowicz.
Legalna alternatywa najważniejsza
- Dobrze by było, gdyby sieci kin raz jeszcze przemyślały strategię dotarcia do widzów, którzy nie są w stanie obejrzeć wszystkich filmów, więc dzielą je na "kinowe" i takie, które mogą obejrzeć w domu, i są gotowi płacić za dostęp do legalnego, aktualnego i atrakcyjnego repertuaru w internecie - powiedziała dyrektor PISF-u Cezaremu Bielakowskiemu.
- Najważniejsze jest stworzenie legalnej alternatywy korzystnej dla wszystkich: dla właścicieli praw autorskich, producentów, aktorów i reżyserów, właścicieli kin, a przede wszystkim dla widzów. Jeżeli tego nie zrobimy, to bez względu na to, jak surowo będziemy prawnie ścigać piractwo, widzowie zawsze nas wyprzedzą. Internet nie znosi próżni - zakończyła Odorowicz rozmowę we Wprost.
6 miliardów złotych strat
Jak wynika z raportu "Analiza wpływu zjawiska piractwa treści wideo na gospodarkę w Polsce", nawet 37% użytkowników sieci zapłaciłoby za legalny dostęp do treści, gdyby nie było alternatywy w postaci nielegalnych źródeł.
Pozostaje nam więc poczekać na kolejne i zdecydowanie szybsze kroki Urzędu Skarbowego, który chyba jako jedyny ma motywację, aby prowadzić i szansę, by wygrać wojnę z internetowymi piratami.
Ale musi się spieszyć. Według przywoływanego tu raportu, jeśli tempo wzrostu piractwa się nie zmieni, do 2018 roku straty PKB z tego powodu w najgorszym wypadku niemal dwukrotnie przekroczą budżet Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. A ten wynosi bez mała 3 miliardy złotych. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że w niedługim czasie Netflix może zacząć świadczyć usługi w naszym kraju, poszerzając swoją ekspansję w Europie. Nie wiadomo jednak, czy oferta przygotowana przez potentata streamingu będzie u nas tak rozbudowana jak za oceanem, a zarazem konkurencyjna w stosunku do tej, świadczonej przez serwisy działające w szarej strefie. Pozostaje więc wziąć do ręki popcorn i poczekać na rozwój wydarzeń. (mf/gk)