Największe serialowe niewypały wszech czasów

Promocja nowego serialu to dla każdej stacji telewizyjnej prawdziwe wyzwanie. Często bowiem, sposób, w jaki nowość zostanie zaprezentowana w klipach reklamowych albo podczas konferencji ramówkowej, decyduje o tym, czy widzowie zasiądą przed telewizorami. Zdarzało się jednak i tak, że mimo świetnej kampanii promocyjnej, serial, który wydawał się murowanym hitem, znikał z ramówki po kilku odcinkach, ponieważ telewidzowie nie byli nim zainteresowani. Dzieje się tak nie tylko w amerykańskiej telewizji. My również mamy kilka tytułów, które miały zagościć w polskich domach na długie lata, a zniknęły zanim ktokolwiek zdążył to zauważyć.

Największe serialowe niewypały wszech czasów
Źródło zdjęć: © NBC Network

16.02.2012 14:42

Przyczyn tego stanu rzeczy należy upatrywać w dwóch kwestiach. Po pierwsze, często ofiarą kasacji padają seriale wtórne, schematyczne i nie wnoszące niczego nowego na mapę telewizyjnej ramówki. Czasami jednak anulowane bywają seriale z potencjałem, ale odpowiadające oczekiwaniom zbyt małej liczby widzów. A jak wiadomo, telewizją rządzą statystyki i reklamodawcy. Dlatego też poniżej, prezentujemy seriale, które zostały anulowane nie tylko ze względu na kiepski scenariusz, ale i z powodu trudnej tematyki, która spotkała się z zainteresowaniem śladowej liczby wymagających widzów. Zdarzają się także produkcje, które powstały zbyt późno. Być może, gdyby trafiły do realizacji dekadę wcześniej, okazałyby się przebojem sezonu, ale na skutek "przeterminowania" tematu, dzisiaj chyłkiem wycofują się z programu telewizyjnego.

Najlepszym tego przykładem jest serial "Wszyscy kochają Romana", który stacja TVN zapowiadała jako czarnego konia jesiennej ramówki. Jednak po czterech odcinkach serial zniknął z piątkowego pasma programowego. Dlaczego? Widzowie nie kupili historii Romana, zbyt dosłownie przeniesionego z amerykańskiego oryginału, zatytułowanego "Wszyscy kochają Raymonda". Tam południowe korzenie głównego bohatera uwiarygadniały jego wizyty w zaprzyjaźnionej włoskiej knajpie. Natomiast nasz Roman, siedzący w pizzerii, nie stanowił wyjątku wśród innych serialowych postaci. To przecież od lat jest tło większości sitcomów (np. "Oni, ona i pizzeria"). Zatem nieatrakcyjne poznawczo miejsce akcji (któż z nas nie był w włoskiej restauracji?), slapstickowe gagi (porównywalne z upadkiem na skórce od banana), kiepskie dialogi i mało przekonujący "śmiech z puszki" nie
ułatwiły życia Romanowi. Obecnie TVN emituje pozostałe odcinki pierwszego sezonu, ale wszystko wskazuje na to, że jest to sezon pierwszy i ostatni. Serial mógłby być hitem, gdyby stacja wyprodukowała go dziesięć lat temu, gdy sitcomy z rodziną na przedmieściach wzbudzały zainteresowanie widzów.

TVN nie ma szczęścia nie tylko do sitcomów, ale i do thrillerów fantasy. Serial "Naznaczony" miał być nową jakością w polskiej telewizji, ale już po kilku odcinkach okazało się, że nie spotkał się z zainteresowaniem widowni. "Naznaczonego" nie uratował nawet Piotr Adamczyk, grający bohatera zmagającego się z demonami przeszłości, które nagle postanowiły wyrównać rachunki. Scenariusz zapowiadał się świetnie, ale w wersji ostatecznej zabrakło jakiejś iskry zapalającej, czegoś co wbijałoby widza w fotel. A przecież thrillery fantasy święcą triumfy na całym świecie. Dlaczego więc nie u nas?

Nie tylko TVN popełnia błędy repertuarowe. Niewypałem wszech czasów był z pewnością serial "Dylematu 5", który TVP1 emitowała w 2007 r. Powstały zaledwie trzy odcinki, ponieważ widzowie nie zostawili na produkcji suchej nitki. Dalsze losy bohaterów kultowych "Alternatyw 4" okazały się katastrofalnie napisanym sitcomem, którego nie uratowała świetna obsada: Zofia Czerwińska, Kazimierz Kaczor, Władysław Pokora, Witold Pyrkosz, Jerzy Bończak, czy Stanisława Celińska. Jak widać, czasami nie warto wracać do dzieł skończonych, bo nieudana kontynuacja może tylko zepsuć dobre wspomnienia o świetnym serialu.

Kolejną spektakularną porażką TVP1 okazała się "Rezydencja", którą stacja promowała jako polską "Dynastię". Nie pomogła ani Grażyna Szapołowska, ani Jerzy Zelnik. Serial był nudny, wtórny, oderwany od polskich realiów i nie odpowiadający na oczekiwania widzów. Nic więc dziwnego, że już po emisji kilku odcinków, kasacja stała się faktem, a TVP1 wyprowadziła "Rezydencję" tylnymi drzwiami ze swojej ramówki.

Nawet AMC czasami popełnia błędy. "Rubicon" miał być kolejnym flagowym hitem stacji, ale został zdjęty z anteny po kilku odcinkach ze względu na słabą oglądalność. Wielu widzów oburzało się na tę decyzję, gdyż uznawali serial za wybitny, ale dla szefów AMC poziom oglądalności okazał się czynnikiem decydującym. Z tego powodu, nie poznamy finału historii o Willu Traversie, ambitnym analityku, pracującym dla (a jakżeby inaczej) ściśle tajnej i mocno zakonspirowanej agencji wywiadowczej. "Rubicon" (podobnie jak inne produkcje AMC) był serialem niszowym i dlatego sugerowanie się słupkami oglądalności spowodowało irytację fanów. Widzowie liczyli na to, że stacja ocali go ze względu na walory fabularne i pozwoli cieszyć się kolejną perełką, jaką bez wątpienia mógł być "Rubicon", gdyby
dano mu szansę na dłuższy telewizyjny żywot.

Podobnie było w 2006 r., gdy stacja NBC rozpoczęła emisję "Studia 60", które nawiązywało do formuły programu "Saturday Night Live" i trafiło w gusta widzów ceniących ambitną rozrywkę, pełną cytatów z historii telewizji. Jednak kiepska oglądalność spowodowała, że serial po jednym sezonie zniknął z anteny, a ambitni widzowie zostali zlekceważeni przez stację. Gwiazda produkcji, Matthew Perry, przegrał tym samym zmagania z piętnem Chandlera Binga (hitowa rola w "Przyjaciołach") i do dzisiaj nie zagrzał miejsca w nowym serialu. Zeszłoroczny sitcom z udziałem aktora, zatytułowany "Mr. Sunshine", także został zdjęty z anteny ABC po kilku odcinkach. W przeciwieństwie do Perry’ego, Matt LeBlanc, kolega z serialu "Przyjaciele" po porażce serialu "Joey", odnosi sukcesy z nowym projektem - "Episodes".

O ile polskie stacje kasują seriale na ogół po sezonie (tak było na przykład ze słynnym "Klubem szalonych dziewic", który według szefów TVN-u okazał się zbyt odważny dla polskiego widza), Amerykanie są bardziej bezwzględni i potrafią wyrzucić do kosza serial, zaledwie po 2-3 odcinkach emisji.

Taką decyzję podjęła stacja NBC, gdy jesienią wprowadziła do ramówki "The Playboy Club". Serial miał być odpowiedzią na popularność "Mad Men" - produkcję emitowaną w cenionej stacji AMC. Niestety, mimo blichtru lat 60. i świetnych stylizacji, wpisujących się w klimat rewolucji seksualnej, za którą stał Hefner, niska oglądalność pogrążyła marzenia stacji o stworzeniu alternatywy dla "Mad Men". Widać, nie zawsze wystarczą świetne kostiumy, dużo szampana, piękne panie i przystojni panowie, aby widz zechciał zostać przed telewizorem. Serial musi przede wszystkim opowiadać historię, a dopiero potem "wyglądać". Obsesyjne wręcz tempo kasacji, ostatnio wcielane w życie przez stacje telewizyjne powoduje, że widzowie niechętnie oglądają nowości, z obawy, że zdążą polubić bohatera, który za chwilę zniknie z
ramówki bez słowa wyjaśnienia.

Kolejnym dowodem na to niech będzie serial "Shit my Dad says". W 2010 CBS stworzył sitcom na podstawie bardzo popularnego w Stanach bloga, gdzie pewien mężczyzna cytował "złote myśli" swojego ojca. Serial okazał się (mimo niezłej roli Williama Shatnera) kolejnym sitcomem z mocno przerysowanymi i nieprzekonującymi dialogami. Pazur, który tkwił w żartach cytowanego ojca, i popularność bloga nie przełożyły się na sukces kasowy serialu, który zniknął z ramówki zaledwie po jednym sezonie. Widzowie bardzo czekali na tę produkcję i byli rozczarowani tym, że telewizyjni scenarzyści zmarnowali potencjał gotowych ripost, jakie publikował autor bloga, na podstawie którego powstał serial. Prawdziwy blog, w przeciwieństwie do sitcomu, cieszył się wielkim powodzeniem wśród amerykańskich internautów.

Podobny los spotkał serial "Men in trees" (w Polsce znany jako "Uwaga, faceci!"). Opowiadał on losy ambitnej wielkomiejskiej autorki książek, specjalizującej się w pisaniu poradników na temat związków. Bohaterka przez przypadek trafia na Alaskę i pobyt "tylko na chwilę" zamienia się w "na stałe", po tym, gdy dowiaduje się, że zdradza ją narzeczony. Serial bronił się przez dwa sezony i wydawało się, że ABC ugnie się pod prośbami fanów, ale ostatecznie trafił do kosza i klątwa Anne Heche (aktorki, której seriale kasowane są, zanim się na dobre rozpoczną) stała się faktem. "Men in trees" to kolejny przykład produkcji, która miała swoją wierną widownię (głównie kobiet po 30.), która jednak okazała się zbyt mała, aby ABC finansowało projekt. Decyzja stacji spotkała się z niezadowoleniem fanek
serialu.

Kolejnym dowodem na to, że obecność Anne Heche w obsadzie przynosi pecha, jest seria "Hung". HBO pokładało w nim wielkie nadzieje. Miał to być nowatorski i odważny serial o nauczycielu z Detroit, który, zmagając się z problemami finansowymi, zostaje żigolakiem. Jednak z zapowiadanych przez stację kontrowersyjnych wątków, połączonych z mocnymi scenami erotycznymi, zostało niewiele. "Hung" był raczej opowieścią o frustracji ludzi, których sukcesy życiowe zakończyły się wraz z uzyskaniem dyplomu szkoły średniej. Miało być śmiało i prowokacyjnie, a było refleksyjnie i gorzko. Serial zakończył żywot po trzech sezonach, czyli w najgorszym możliwym dla widzów momencie – gdy wszystko na dobre zaczynało się rozkręcać. Podobny los spotkał "United States of Tara" kanału Showtime i "Lie to me" stacji Fox.

Kasacja produkcji po dwóch, albo trzech sezonach, jest dowodem bezradności stacji wobec średniej, ale utrzymującej się na stałym poziomie, oglądalności. Wierni fani serialu zdarzą się przywiązać do bohaterów, a nagle okazuje się, że muszą się z nimi rozstać i to bez pożegnania. Na ogół bowiem decyzje o kasacji zapadają po nakręceniu ostatniego odcinka danego sezonu. Nie są to więc serie kiepskie, ale sprofilowane na określonego widza. Czasem tych widzów jest po prostu za mało.

Bywa i tak, że seria zapowiada się dobrze i twórcy już ogłaszają sukces, gdy nagle tempo akcji siada i produkcja musi trafić do kosza. Taki właśnie był "Dollhouse". Zapowiadany jako serial łamiący wszystkie konwencje telewizyjne i skierowany do widza wymagającego, który oczekuje skomplikowanej i niekonwencjonalnej fabuły, zmuszającej go do myślenia, okazał się zapowiedzią bez pokrycia. Stacja Fox liczyła na wielki sukces, ale serial był jedynie kolorową wydmuszką, ponieważ opowieść o wypożyczalni ludzi, gdzie każdy może zamówić osobę, zaprogramowaną wedle naszego życzenia, z czasem stała się coraz bardziej konwencjonalną historią z banalnymi zagadkami bez drugiego dna. I nie pomogła nawet gwiazda serialu, Eliza Dushku.

Łaska widza na pstrym koniu jeździ i tak naprawdę nawet dobry scenariusz, świetna obsada i błyskotliwe dialogi nie pomogą, jeśli widz wyczuje jakiś fałsz albo nieprawidłowość w tym, co widzi na ekranie. A przecież to właśnie on jest sędzią najsurowszym i nieprzejednanym. Z drugiej strony, stacje telewizyjne potrafią "zamordować" naprawdę świetne projekty, gdy tylko okaże się, że cieszą się zbyt małym zainteresowaniem widzów. Dlatego też ocalenie ulubionego serialu bywa czasem, nie lada wyzwaniem dla współczesnego widza, gdy warunki dyktują wpływy z reklam.

Komentarze (1)