Mrok i tajemnica. Lynch wrócił i nie ma dla nas litości
Rzadko której telewizyjnej produkcji udaje się zdobyć taki status, jak "Miasteczku Twin Peaks", cudownie pokręconym dziele reżysera Davida Lyncha i scenarzysty Marka Frosta.
W "Twin Peaks" wszystko jest bowiem kultowe: postacie, obsada, muzyka, ba, nawet pokazywane na ekranie słynne zdjęcie Laury Palmer, bohaterki, której śmierć rozpoczyna całą tę przedziwną spiralę wydarzeń, stało się popkulturowym klasykiem. Z "Miasteczka", choć powstało na długo przed przeżywanym teraz renesansem i "złotym wiekiem” telewizji, garściami czerpali twórcy innych seriali. "Gotowe na wszystko", "Lost", "Z Archiwum X", "Rodzina Soprano", a nawet nasz własny "Belfer" zupełnie nie kryją się ze źródłami swojej inspiracji, choć żadnemu z nich nigdy nie udało się oddać tej niepokojącej atmosfery i magii, którą "Twin Peaks" oczarowało świat.
Seriale, które nawet po latach cieszą się takim oddaniem fanów, to z jednej strony symbol niewątpliwego kunsztu i maestrii ich twórców, ale z drugiej… trudny orzech do zgryzienia. Gdy niespełna rok temu pojawiła się informacja, że Lynch i Frost rozpoczęli produkcję nowego sezonu "MTP", w sieci zawrzało. Część wielbicieli agenta Dale’a Coopera nie kryła ekscytacji, inni zaś powstrzymywali się z entuzjazmem, nieśmiało sugerując, że być może dwa sezony serialu i fabularny film (stanowiący ich prequel) to doskonała, zamknięta całość.
Na całe szczęście, wygląda na to, że Lynch i Frost posłuchali obu stron (choć nie od dzisiaj wiadomo, że reżyser słucha zazwyczaj tylko siebie samego, zupełnie nie przejmując się opinią widzów i krytyków). "Twin Peaks" AD 2017 - nazywane zresztą przez twórców i kanał Showtime, który zamówił ten sezon, całkiem nową produkcją, a nie kontynuacją - udowadnia, że Lynch doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda współczesny telewizyjny krajobraz. Stworzony przez niego w pierwszym sezonie serialu motyw dusznej małomiasteczkowej społeczności, do której potajemnie wkrada się zło, został już przez ostatnie ćwierćwiecze całkiem wyeksploatowany, więc twórca musiał poszukać dla swoich bohaterów nowej płaszczyzny wyrazu.
O ile w pierwszych dwóch sezonach akcja toczyła się głównie w samym Twin Peaks i otaczających miasteczko lasach, dodając produkcji klaustrofobicznego, ciężkiego klimatu, to sezon trzeci przedstawia nam surrealistyczny świat Lyncha i Frosta w szerokim, rozległym (dosłownie!) kontekście. Samego miasteczka w pierwszych czterech odcinkach jest jak na lekarstwo, bo akcja przeskakuje z miasta do miasta tak, że trudno za nią nadążyć. Jest tu i Nowy Jork (z tajemniczym eksperymentem z dziwną szklaną klatką w roli głównej), spokojna (tylko z pozoru) mieścina w Południowej Dakocie i przepełniony polityką świat Waszyngtonu. W tym wszystkim ginie gdzieś tytułowe miasteczko, do którego wprawdzie zaglądamy, ale akcja nie zatrzymuje się tam na dłużej.
Sama fabuła też z resztą nie ułatwia zadania. W ciągu czterech godzinnych odcinków dzieje się wiele, a akcja toczy się wielopłaszczyznowo. Mimo to, tak naprawdę zupełnie nie wiadomo, o co chodzi i można odnieść wrażenie, że sama historia nie toczy się wcale do przodu. Ten klasyczny lynchowski zabieg nie powinien jednak dziwić wiernych fanów oryginalnego "Miasteczka Twin Peaks", choć osobom, dla których te nowe odcinki będą pierwszym zetknięciem się z tytułem, z pewnością nie będzie łatwo (przed obejrzeniem sezonu trzeciego warto obejrzeć dwa poprzednie - inaczej trudno będzie wam zrozumieć wszystkie aluzje i nawiązania do nich, jakimi karmią nas twórcy).
W pierwszych odcinkach skaczemy z tonu na ton, a reżyser z lekkością manewruje scenami i wątkami, przeplatając je ze sobą w typowy dla siebie, groteskowy sposób. Tylko "Twin Peaks" może nam w ciągu kilku minut zaserwować wyjątkowo dziwaczną scenę morderstwa i ocierającą się o absurd sekwencję policyjnego pościgu, zakończonego w iście obrzydliwy sposób. Również sceny w słynnej Czarnej Chacie zaskakują, odpływając w kierunku halucynacji i abstrakcyjnych wizji, które przypominają sen toczący się na jawie.
Na razie, najważniejszym wątkiem wydaje się jednak być nie działanie nadprzyrodzonych sił, lecz tajemnicze morderstwo dwóch osób, o popełnienie którego oskarżony zostaje ktoś przypadkowy. Jednocześnie rozwijany jest też inny wątek kryminalny - grupy przestępczej, jednak ich dialogi, jaki i atmosfera całego serialu, są na razie zbyt tajemnicze, by móc wywnioskować, co wydarzy się później. W osiągnięciu tej okrytej aurą tajemniczości atmosfery pomaga muzyka. Ścieżka dźwiękowa oryginalnego "Miasteczka" też uchodzi za kultową, a nowa, z udziałem m.in. grupy Chromatics, też nie powinna was zawieść.
Są też oczywiście znani z poprzednich odsłon "Twin Peaks" bohaterowie - Laura i Leland Palmer, Ben Horne, Shelly Johnson, no i oczywiście sam agent Dale Cooper (w tej roli niezrównany Kyle MacLachlan)
. To jednak inny Cooper niż ten, którego pamiętamy z poprzednich części. Już nie tak szarmancki, elegancki i uśmiechnięty, a zmęczony, może nawet zniszczony życiem. Teraz Dale jest brutalem, który nie boi się odebrać komuś życia. Ale… czy to na pewno agent Cooper? A może to wydarzenia w miasteczku odpowiadają za tę metamorfozę? Odpowiedź - jak zawsze - nie jest prosta, a my nie będziemy wam psuć zabawy. Ale powiemy jedno: MacLachlan dostał w tym sezonie szansę, by naprawdę popisać się aktorsko i póki co doskonale wywiązuje się z tego zadania.
Choć Lynch i Frost zapewniali, że chcą stworzyć coś zupełnie nowego, to nieustannie puszczają do nas oko, przemycając nawiązania do poprzednich sezonów "MTP" i filmu "Twin Peaks: Ogniu krocz za mną". Jednocześnie reżyser z chęcią czerpie też ze swojego dorobku filmowego: w nowym "Twin Peaks" znajdziemy sceny niemal żywcem wyjęte z "Zaginionej Autostrady", "Mulholland Drive" czy nawet "Blue Velvet", a sam serial zdaje się rozbitą na 18 odcinków kinową fabułą. Czy to oznacza, że nawet taki geniusz jak David Lynch cierpi na brak nowych pomysłów? Absolutnie nie. A niespieszna, gęsta i trzymająca w napięciu akcja trzeciej odsłony "Twin Peaks" udowadnia, że ten świat, niczym Laura Palmer, kryje jeszcze mnóstwo sekretów, które czekają na odkrycie.