"Squid Game". Widzowie wariują na punkcie hitu Netfliksa. Wiemy czemu
30.09.2021 15:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Koreański horror "Squid Game" o dziecięcych zabawach zamienionych w igrzyska śmierci podbija świat. Netflix ma w ofercie niespodziewany hit, a my zadajemy sobie pytanie: skąd wzięła się jego popularność?
Koreańska popkultura cieszy się od jakiegoś czasu niesłabnącą popularnością – umoszczona w niszy fanów seriali i muzyki popularnej co jakiś czas robi sobie wycieczkę do głównego nurtu. Spektakularnym sukcesem okazał się na przykład film "Parasite" w reżyserii Bong Joon-ho. Wedle twórcy miał opowiadać o specyficznych koreańskich problemach, ale okazało się, że "wszyscy żyjemy w kraju o nazwie Kapitalizm".
W porównaniu do wcześniejszych filmów Bonga "Parasite" był bardzo bezpośredni w ukazaniu konfliktu klasowego – zderzenia dwóch rodzin pochodzących z zupełnie różnych światów. W poprzednich owijał temat w fantastyczne metafory – tak było choćby w anglojęzycznym dramacie science fiction "Snowpiercer: Arka przyszłości" (co ciekawe, opartym na francuskim komiksie), którego akcja toczy się na pokładzie pociągu okrążającego skutą lodem Ziemię (na Netfliksie można obejrzeć także znacznie rozwijający wątki serial).
Reżyser wprowadza elementy niepokoju do codzienności – takie jak tytułowe genetycznie modyfikowane zwierzę z "Okja" czy potwór z "The Host" (2006), jednego z najbardziej kasowych koreańskich filmów w historii.
Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy
Podobnym tropem podąża niespodziewany hit Netfliksa "Squid Game". Serial zaczyna się w tym samym miejscu co "Parasite" – wśród klasy niższej. O ile jednak bohaterowie filmu Bonga budzą sympatię swoim przyziemnym losem, to Seong Gi-hun, bohater serialu, trochę sam napytał sobie biedy. Mieszkający ze starą matką kierowca wpadł w długi hazardowe; nie układa mu się z byłą żoną i wkrótce straci możliwość widywania się z córką. Gdy jest już na dnie, spotyka tajemniczego mężczyznę, który proponuje mu wzięcie udziału w serii dziecięcych gier, a potem w turnieju, którego główna nagroda finansowa rozwiązałaby wszystkie problemy nieszczęsnego protagonisty.
Odziani w jednakowe dresy uczestniczy mają zmierzyć się w serii gier. Pierwsza konkurencja to znana na całym świecie zabawa, którą w Polsce nazywamy "Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy". Tyle że kto się poruszy, ten zginie naprawdę.
Nie dziwię się, że serial przykuł uwagę publiczności przez tę swoją dwoistość, zderzenie początkowego realizmu z niesamowitością. Wielka lalka, która obserwuje uczestników morderczej zabawy, z miejsca stała się ikoną – w odtwarzanie sceny bawią się TikTokerzy, kręcąc krótkie filmiki zmontowane z kadrami z serialu. Zielone dresy graczy oraz czerwone kostiumy i maski strażników być może staną się równie rozpoznawalne, co czerwone stroje rabusiów z serialu "Dom z papieru". Być może twórcy znają się na memetyce i skonstruowali swoje dzieło tak, żeby dobrze rozchodziło się po internecie.
Nie widzę jednak wyrachowania w samej historii; pierwszą wersję scenariusza koreański reżyser Hwang Dong-hyuk opracował w 2008 r., gdy sam znajdował się w kiepskiej sytuacji finansowej. Przesiadywał w Manhwabang (połączeniu kafejki i biblioteki z komiksami) i zaczytywał się mangami. Jedną z nich była "Kaiji" Nobuyuki Fukumoto – tytuł, który od razu przyszedł mi do głowy, gdy oglądałem "Squid Game". To opowieść o mężczyźnie, który bierze udział w morderczym turnieju hazardowym zorganizowanym przez Yakuzę; nagroda jest wysoka, ale ryzykuje się własnym życiem.
Gra, w której można zginąć, to temat często pojawiający się w japońskich komiksach. Na przykład w "Akagi" (również autorstwa Fukumoto) gracze w mahjonga zamiast pieniędzy stawiają własną krew. A w groteskowym komiksie "Kakegurui" stawką bywa całe przyszłe życie młodego człowieka.
Mordercze igrzyska
Mimo tej groteski to opowieści, które nierzadko mają źródło w rzeczywistości. Komiks "Kaiji" powstał w 1996 r., w odpowiedzi na kryzys po pęknięciu japońskiej bańki ekonomicznej. Podobnie w inspiracjach Hwanga oprócz osobistego wątku tarapatów finansowych pojawia się szersze tło społeczno-polityczne, takie jak strajk przeciwko masowym zwolnieniom w SsangYong Motor w 2009 r.
Niepokoje społeczne narastają na całym świecie, a realizm kapitalistyczny pozwala wyrazić je w postaci fantastyki. Jeśli ktoś chce robić w Hollywood kino o walce klas, pozostaje sięgnąć po metafory: pociąg ze "Snowpiercera", kosmiczny raj z "Elizjum", władców życia z "Wyścigu z czasem" czy wreszcie turniej z "Igrzysk śmierci".
"Igrzyska śmierci" są przykładem nieudanej metafory politycznej – bez próby dokładnego zrozumienia, jak działa system wyzysku, oglądamy wojnę z wyalienowanymi elitami. Narracja, pod którą chętnie podpiszą się zwolennicy Trumpa, nie zwracając uwagi, że on sam należał do elity.
Ale nie oszukujmy się. To, co przyciągało do "Igrzysk śmierci", to właśnie ta sama mordercza gra – egzystencjalny dramat, gdy broniąc własnego życia, jesteśmy zmuszeni zabijać innych, zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Tym samym horrorem straszyła wcześniejsza japońska manga "Battle Royale", w której polowali na siebie licealiści. Z rozkazu rządu, który w ten sposób chciał stłumić niepokoje społeczne związane z galopującym dziesięcioprocentowym (!) bezrobociem.
Tymczasem "zabawa w zabijanie przyjaciół" doskonale sprawdza się tam, gdzie nie można zrobić sobie prawdziwej krzywdy - w grach komputerowych. W ostatnich latach gry typu "battle royale" takie jak "Fortnite" czy "Playerunknown's Battlegrounds" (PUBG), zyskały ogromną popularność. Wzajemne "zabijanie" wzbogacone w funkcje społecznościowe stało się domyślnym placem zabaw młodego pokolenia. Opcję "przeżyje jeden" zyskały nawet takie klasyczne tytuły jak "Bomberman". To, co jest wspólną cechą tych gier, to komiksowa, slapstickowa umowność.
Oto dwie strategie na radzenie sobie w zbyt ciekawych czasach. Z jednej strony możemy uprawiać eskapizm w wirtualnych przestrzeniach, z drugiej – przepracowywać lęki oglądając groteskowe fantazje. Przerysowanie "Squid Games" nie różni się niczym od technicznego przegięcia "Black Mirror" – wycieczka do strasznego świata, w którym na nasze życie czyhają zdemoralizowani miliarderzy czy mordercze psy-roboty pozwala na chwilę zapomnieć o prawdziwych lękach i tym, że w klasie średniej od wylądowania na dnie dzieli nas tylko kilka pechowych sytuacji.