Michał Fajbusiewicz o kulisach "997". Ludzie wierzyli, że tylko on jest w stanie im pomóc
Choć Michał Fajbusiewicz i tworzony przez niego "Magazyn kryminalny 997" kilka lat temu zniknął z anteny Telewizji Polskiej, pamięć o wstrząsających sprawach, które udało się rozwikłać dzięki interwencji ekipy programu, wciąż pozostaje żywa. Dziennikarz podczas spotkania z widzami Octopus Film Festival w Gdańsku zdradził kulisy powstawania legendarnego formatu.
Ponad 30 lat pracy w TVP nad setkami nierozwikłanych spraw kryminalnych — to z tej działalności najbardziej jest znany Michał Fajbusiewicz. Pracę w telewizji zaczynał na początku lat 80. jako redaktor TVP3 Łódź i był w tej pracy bardzo płodny.
- Wymyśliłem wtedy z Józefem Węgrzynem, szefem "Teleexpressu", news kreowany. Wysłali mnie w wakacje z operatorem na półtora miesiąca w Polskę, żebym zrobił ponad sto tematów typu pastuch zabił krowę i można to puścić w telewizji np. za miesiąc, bo nie podajemy daty. Chodziło o to, żeby mieć zapas materiałów i w razie potrzeby brać je z półki. Tak moje reportaże z wakacji były pokazywane do listopada - wyjawił gdańskiej publiczności.
Fajbusiewicz szybko został gospodarzem interwencyjnego programu "Stan krytyczny". Za jeden ze swoich reportaży został wyrzucony z TVP. Dziennikarz poruszył temat finansowych machlojek lokalnego partyjnego działacza. Po roku powrócił jednak do pracy dla publicznego nadawcy.
- Jak mnie wyrzucili z TVP w 1986 r. za reportaż "W środku Polski", to czekano, aż sprawa się wyciszy i wtedy zadzwonił do mnie dyrektor TVP2, czy zrobiłbym coś po cichu, bez pokazywania się. I tak powstał pomysł, aby programu "997" nie prowadził dziennikarz a milicjant, a Janek Płócienniczak miał niesamowity głos i wyglądał jak bandyta. Był tylko odporny na uwagi reżyserskie, robiłem z nim po 30-40 dubli — zdradził Michał Fajbusiewicz.
Jednak od pomysłu na "Magazyn kryminalny 997" do jego realizacji twórcy przeszli trudną drogę. Przede wszystkim trzeba było namówić PRL-owskie władze do współpracy z telewizją. Michał Fajbusiewicz osobiście przekonywał generała, aby zgodził się na interwencyjny program.
- Janek Płócienniczak wprowadził mnie do gabinetu generała, on wysłuchał mojej propozycji stworzenia magazynu o niewykrytych sprawach kryminalnych, na co zresztą namówił mnie Bogusław Wołoszański. Generał tylko na mnie spojrzał i mówi: "towarzyszu redaktorze, czy wyście przyszli mnie obrazić, czy jesteście tacy głupi? Namawiacie mnie, żebym zgodził się na to, aby w telewizji pokazywać, że milicja nie wykrywa spraw? Chyba żeście oszaleli! Jak wymyślicie coś pozytywnego o milicji, to wtedy do mnie przyjdźcie" - zdradził.
Udało się ponoć dzięki interwencji młodych oficerów MSW u samego generała Kiszczaka. Przekonali go, aby zgodził się na program bliski ludziom. "Magazyn kryminalny 997" miał pokazać, że milicja niczego się nie wstydzi, ale prosi o obywatelską postawę. Efekt udało się osiągnąć, gdyż program szybko zyskał sporą popularność, dzięki czemu rozwiązano wiele spraw i złapano blisko 300 kryminalistów.
- Jak miałem 15 mln widowni, to byłem wkurzony, że tak mało. Teraz gdy stacja ma milionową publikę, to ma sukces. W tamtych czasach jakieś 70 proc. społeczeństwa siedziało wieczorami przed telewizorami, dziś podobno nawet nie ma 40 proc. Dlatego gdy w latach 80. i 90. oglądał nas co drugi Polak, to możliwość znalezienia świadków i sprawcy przestępstwa była naprawdę spora — dodał.
Choć magazyn powstawał w studiu w Łodzi, początkowo Fajbusiewicz z ekipą jeździli po całej Polsce, aby odtworzyć inscenizacje spraw kryminalnych w tych samych miejscach, w których do nich doszło. Dziś dziennikarz uważa, że było to niepotrzebne, a przede wszystkim obciążające psychicznie. Jego jedynym sposobem na to, aby odciąć się od wstrząsających historii były podróże. Dziś z dumą mówi, że zjeździł blisko 120 krajów.
- Kiedyś bardzo mi zależało na prawdzie ekranu i kręciliśmy w mieszkaniach, gdzie zamordowano np. czyjąś córkę. Zanim przystąpiłem do zdjęć, musiałem więc wysłuchać płaczącej matki czy ojca, którzy uważali, że jestem jedynym człowiekiem, który im pomoże i znajdzie mordercę. Nie raz wzywaliśmy karetki pogotowia, bo rodzina mdlała, widząc inscenizację mordowania ich bliskich. Potem od tego odszedłem, bo uznałem to za głupotę, żeby jeździć setki kilometrów, żeby nakręcić kilka minut materiału z tym konkretnym blokiem, osiedlem — wspomina.
Wczesne produkcje programu dziś wywołują lawinę śmiechu, o czym przekonano się podczas pokazu materiałów z "997" na Octopus Film Festival np. o rabunku w wypożyczalni kaset VHS z pełnym wykazem zaginionych "arcydzieł". W latach 90. "Magazyn kryminalny 997" zyskał znacznie większy budżet, co przełożyło się na bardziej rzetelny i wiarygodny obraz. Zrezygnowano z kręcenia inscenizacji z amatorami i zatrudniano profesjonalnych aktorów m.in. Irenę Kwiatkowską, Annę Seniuk, Andrzeja Kopiczyńskiego, Pawła Wawrzeckiego, Annę Przybylską, Katarzynę Skrzynecką.
Dwukrotnie rozwiązano sprawy w trakcie emisji programu "997". Jedna z nich dotyczyła słynnego Brzytwy, czyli Waltera R., który dokonał podwójnego morderstwa. Ciała poćwiartował i porzucił w kamieniołomie. Mężczyzna zobaczył siebie w telewizji i postanowił uciekać Polonezem. "Pech" że sąsiad jego kochanki również oglądał "997" i zadzwonił wcześniej na milicję. Brzytwę złapano w trakcie pościgu.
W styczniu 2021 r. o Walterze R. znowu zrobiło się głośno. Mężczyzna po odsiedzeniu kary 25 lat więzienia został ponownie zatrzymany pod zarzutem morderstwa. Wówczas w programie TVN "Uwaga!" przypomniano jego kryminalną przeszłość, nie wspominając o tym, że trafił za kratki dzięki programowi "997".
Drugą sprawą, którą Michał Fajbusiewicz i pozostali członkowie ekipy "997" mogą uznać za swój wielki sukces, jest dorwanie Emila Pasternaka. Mężczyzna porwał swojego byłego pracodawcę, żądając okupu, a ostatecznie zabetonował go żywcem w beczce.
- W 46. minucie "997" złapano Emila Pasternaka w Poznaniu. Został wydany przez pracodawcę, który rozpoznał jego zdjęcie, ale bał się pójść na milicję, myśląc, że tamten się zemści i go zamorduje. Ale gdy zobaczył w telewizji tą beczkę, to tak się przeraził, że natychmiast sięgnął po telefon — wspomina Fajbusiewicz.
Zdarzało się, że złapanie sprawcy skutkowało kierowaniem pogróżek pod adresem Michała Fajbusiewicza. Autor "997" wspominał, że raz nie wyemitowano materiału o pewnym gangsterze z Gdańska, ponieważ Komenda Wojewódzka ostrzegła Fajbusiewicza, że jest on już na "liście do odstrzału", a oni nie są w stanie zapewnić mu właściwej ochrony. Również w przypadku sprawy Emila Pasternaka miała ona swój zaskakujący ciąg dalszy.
- Po kilkunastu latach, gdy on został skazany i osadzony w więzieniu na 25 lat, do redakcji przyszedł od niego list. Napisał, że niedługo wychodzi za dobre sprawowanie i bardzo się cieszy, że w końcu będzie mógł się ze mną rozliczyć. Parę razy zdarzało mi się zgłaszać do prokuratury groźby karalne i zawsze to olewali. Ale tym razem trafiłem na młodego prokuratora, który się przejął tą sprawą i Pasternakowi dolepili za to 1,5 roku więzienia. Przez to odwieszono mu wyrok i musiał odsiedzieć te całe 25 lat z nawiązką. Puenta tej historii jest taka, że kilka lat temu podczas przerwy w nagraniach dla Crime+Investigation Polsat, gdzie teraz robię programy, pani rzecznik więzienia z Wołowa pyta mnie, czy kojarzę nazwisko Pasternak. Bo okazuje się, że ten 83-latek właśnie tam odbywał karę i ćwiczył pięć razy dziennie "na spotkanie z panem Fajbusiewiczem". Chyba już wyszedł, ale do tej pory się nie spotkaliśmy — mówił rozbawiony Fajbusiewicz.