Nagranie z reporterem TVN trafiło do sieci. Ludzie krzyczeli: won!
Marcin Wrona próbował relacjonować demonstrację antykomunistyczną przed Białym Domem. Nie mógł jednak wykonać swojej pracy, ponieważ został zakrzyczany i wyrzucony przez protestującą grupę Kubańczyków.
Marcin Wrona od 2006 r. jest korespondentem "Faktów" w Stanach Zjednoczonych. Dziennikarz ma za sobą trudny czas. Na początku roku odwiedził Polskę, aby pomóc rodzicom chorym na COVID-19, a sam trafił do szpitala. Jego ojciec zmarł.
Mimo to reporter nie zdecydował się na dłuższą przerwę w pracy, zwłaszcza że w USA sporo ostatnio się dzieje. We wtorek Wrona był w Waszyngtonie pod Białym Domem, gdzie trwała demonstracja przeciwko komunistycznej władzy Kuby. Kubańczycy mieszkający w Stanach Zjednoczonych domagali się stanowczej reakcji prezydenta Joego Bidena.
W sieci pojawił się filmik, na którym reporter TVN został zakrzyczany przez tłum protestujących. Widać, że Marcin Wrona próbował z nimi rozmawiać, ale nie znaleźli porozumienia. Rozemocjonowanym Kubańczykom zależało na tym, aby dziennikarz opuścił zgromadzenie. Krzyczeli do niego "fuera", czyli po hiszpańsku "precz, won". Zrezygnowany dziennikarz odciągnął swojego operatora i odszedł.
Według relacji niektórych polskich mediów Wrona został wyrzucony z demonstracji rzekomo za "poświadczanie nieprawdy". To, co naprawdę zaszło podczas wtorkowej demonstracji, postanowił wyjaśnić Piotr Żuchowski, reporter RMF FM w Waszyngtonie, który również był na miejscu.
"Wśród tych protestujących jest wielu prowokatorów wysyłanych przez reżim. Także w roli dziennikarzy. A jak ktoś coś w takim tłumie powie, to ciężko im wytłumaczyć. Tak było w przypadku Marcina. Wielu z tych protestujących nie mówi nawet po angielsku. Należy się cieszyć, że nic się Marcinowi nie stało" - napisał na Twitterze.