Maja Frytkowska krytykuje miłosne reality-show. "Nikt już nie rozumie, czym różni się zwykłe bzykanie od prawdziwej miłości"
04.09.2020 14:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nawrócona celebrytka, która zdobyła popularność dzięki udziałowi w "Barze" i "Big Brotherze", dziś łapie się za głowę, patrząc na wyczyny uczestników w analogicznych programach. " Świat oszalał!" - oceniła.
Maja Frykowska bardzo szybko trafiła na okładki tabloidów. Wystarczyło, że jako 25-latka uprawiała seks w wannie przed kamerami. Widziały to miliony Polaków, a celebrytka przez lata nie mogła uwolnić się od łatki "łatwej dziewczyny".
Zmieniło się to, gdy przyznała, że stała się osobą wierzącą. Frykowska namawia młodych ludzi do nawrócenia. Zwłaszcza tych, którzy obecnie trafili do programów "Love Island" czy "Hotel Paradise".
- Po programie dziewczyny mają opinie łatwych i rozwiązłych, a panowie przeświadczenie o swojej doskonałości, która utwierdza ich tylko w przekonaniu, że kobiety są nic niewarte. Niestety my kobiety mamy również błędne wyobrażenie o miłości, bo oddając siebie, liczymy na to, że zostaniemy potraktowane jak księżniczki, co niestety nie przekłada się na uczucia, tylko potężne zranienia. Obserwuję to zjawisko i widzę kolejne złamane serca i spaczone umysły. Sama kiedyś sądziłam, że na tym polega miłość - wyznała w rozmowie z portalem plejada.pl.
Doświadczona przez życie "Frytka" twierdzi, że do programów typu reality show zgłaszają się ludzie "totalnie zagubieni". Czego innego pragną, a co innego robią. Tyle, że trudno od osób, które ledwo opuściły szkolne mury, wymagać dojrzałości.
Jednak celebrytka uważa, że stoją za tym innego rodzaju problemy. Dokonała analizy psychologicznej uczestników, mimo że nigdy nie spotkała ich na żywo.
- Sądzę, że do tych programów przychodzą osoby, które miały złe doświadczenia w dzieciństwie. Mam tu na myśli rozbite domy, złe wzorce, brak ojca. Ludzie wchodzą do tych programów, żeby się zabawić, a wychodzą ze złamaną psychiką. Jedynie kto na tym dobrze wychodzi to producenci tych programów, bo przecież pieniądz musi się zgadzać - oceniła.
Zdaje się, że za czasów udziału Mai Frykowskiej w "Big Brotherze" nie chodziło jej o zdobycie telewizyjnej sławy, a zdobycie prawdziwego uczucia. Boleśnie się rozczarowała i ostrzega teraz młodsze koleżanki, że może je spotkać to samo.
- Kobieta oczekuje wsparcia, a dostaje tylko chwilową przyjemność, a finalnie rozczarowanie. Zarówno kobiety jak i mężczyźni się w tym gubią, bo nikt już nie rozumie czym różni się zwykłe "bzykanie" od prawdziwej miłości. A potem tylko słyszymy o depresjach, rozczarowaniach, zranieniach, samobójstwach, zabójstwach, zdradach, zawodach i rozwodach, bo wszyscy myślą, że miłość jest przereklamowana - podsumowała.
Myślicie, że Maja Frykowska ma rację?