Łukasz Palkowski o "Żmijowisku": "Ta historia nas obnaża"

Łukasz Palkowski, reżyser serialu "Żmijowisko", opowiedział Wirtualnej Polsce o pracy nad serialem: - Ta historia nas obnaża, pokazuje nam lustro, mówiąc, jak bardzo jesteśmy niedojrzali i zdajemy sobie też sprawę z tego, na ile nasi rodzice udawali przed nami dorosłych, kiedy byliśmy mali.

Łukasz Palkowski o "Żmijowisku": "Ta historia nas obnaża"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

06.11.2019 | aktual.: 06.11.2019 22:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Karolina Stankiewicz: Co jest dla ciebie najważniejsze w tej historii?

Łukasz Palkowski: Historia kryminalna w "Żmijowisku" jest tylko pretekstem do opowiedzenia o kondycji człowieka tak naprawdę. O tym, kim są współcześni trzydziestoparolatkowie, którzy stają się rodzicami – ja co prawda jeszcze nie jestem, ale mogę to sobie wyobrazić poniekąd. Ta historia nas obnaża, pokazuje nam lustro, mówiąc, jak bardzo jesteśmy niedojrzali i zdajemy sobie też sprawę z tego, na ile nasi rodzice udawali przed nami dorosłych, kiedy byliśmy mali. Ważny jest też aspekt dwoistości ludzkiej natury – bo tu mamy też historię o walce wewnętrznej w każdym człowieku, który musi wybierać między dobrem a złem i jak się zastanowimy, to każdy z nas codziennie taką walkę setki razy przeprowadza, podejmuje różne decyzje, małe i duże, raz wygrywa jedno, raz drugie. Akurat w tej historii walka prowadzi do strasznych rzeczy. W tym wszystkim obserwujemy naszych bohaterów i ich kompletny brak dorosłości, mimo że są to ludzie już metrykowo dorośli, posiadający dzieci, próbujący tym dzieciom narzucać jakieś systemy wartości, sami ich tak naprawdę nie posiadając. Nieprzyjemne jest to, co widzimy w tym zwierciadle, które funduje nam "Żmijowisko".

To, co mnie najbardziej uderza w tej historii, to ogromna przepaść międzypokoleniowa. Między tymi trzydziestoparoletnimi rodzicami, a ich nastoletnimi dziećmi.

Myślę, że ta przepaść zawsze istniała, bez względu na to, ile pokoleń się nie cofniemy. A ona w dużej mierze wynika z tego, co powiedziałem – jeżeli rodzic udaje przed dzieckiem kogoś bardziej dojrzałego, niż to dziecko, nie będąc w rzeczywistości bardziej dojrzałym, z automatu konstruuje przepaść. Moi rodzice moje wybory pod każdym względem uważali za idiotyczne, wspominając "Za moich czasów…". Znam nieliczne wyjątki, którym udało się tego uniknąć, gdzie rodzice przypomnieli sobie, kim byli, gdy byli w wieku swoich dzieci i co robili.

W ten serial zaangażowany był autor książki Wojciech Chmielarz. Jak ci się z nim pracowało?

Ja nie miałem tutaj żadnego problemu dlatego, że Wojtek podszedł do tego bardzo odpowiedzialnie. Odpowiadał za scenariusz, a nie pilnował swojej historii, sprawdzając, na ile dokładnie ja ją wykonuję. A ponieważ był autorem scenariusza, to musiał sformatować własną książkę do postaci ekranowej. Musiał sam przejść przez to, ile rzeczy trzeba zredukować, ile trzeba zmienić. Wziął to na własną klatę i podziwiam go za to, bo podszedł do tego z dużą pokorą. A ponieważ miał już to za sobą, my nie mieliśmy żadnych kłopotów przy współpracy.

Podobno każdy z aktorów chciał zagrać Arka. A kogo było najtrudniej obsadzić?

Wielki problem miałem z postacią Adaomy z tego prostego powodu, że w kwestii czarnych aktorek nie mamy w Polsce zbyt dużego wyboru. Nie znałem wcześniej Daviny, poznaliśmy się po castingach. To był bardzo trudny, kontrowersyjny wybór, bo było bardzo wiele obaw z różnych stron, łącznie z Wojtkiem, ale uparliśmy się na nią i tak zostało.

Gdy spotkałam się z Daviną, mówiła mi, że największy problem miała z tym, że nie mówi po polsku tak dobrze, jak powinna w tej roli.

Adaoma w książce jest Polką, która ma afrykańskie korzenie. A my zdecydowaliśmy się tutaj na dość radykalne zmiany. To rzeczywiście był trudny wybór dla Wojtka.

Czy macie w planach kontynuację serialu?

Słyszałem, że są takie pomysły. Jestem bardzo ciekaw, co może z tego wyjść.

Miejsce akcji już jest…

Ale po przeczytaniu książki wiadomo, że nie powinno go już być. Ja sobie obiecałem po tych wszystkich doświadczeniach, że nie pojadę na Mazury przez następnych kilka lat. Więc mam nadzieję, że w nowej historii uda nam się to przenieść nad morze (śmiech). Tam przynajmniej jest mniej kleszczy. Miejsce, w którym kręciliśmy, szybko zaczęliśmy nazywać "Kleszczowiskiem".

Komentarze (0)