"Lekarze": Danuta Stenka o nowej roli i nie tylko...
*Danutę Stenkę zobaczymy tej jesieni w serialu "Lekarze". Jej bohaterka to świetny menadżer, ale poza murami szpitala nie radzi sobie z życiem osobistym. Aktorka, a prywatnie mama dwóch córek, opowiedziała nam jak wygląda dom dojrzewających kobiet.*
31.08.2012 17:34
- W nowym serialu TVN *"Lekarze" gra Pani bardzo ciekawą postać...*
Dyrektor szpitala, Elżbieta Bosak. Od niedawna mieszka w Polsce. Po studiach wyemigrowała do Belgii, tam spędziła wiele lat, wyszła za mąż, urodziła syna. Tam też praktykowała jako lekarz, wreszcie jako menadżer szpitala. Kiedy zachorowała jej mama wróciła do Polski. Mąż, Belg, miał inne plany, małżeństwo się rozpadło, więc moja bohaterka postanowiła w Polsce zarzucić kotwicę. Przeprowadziła się tu z 16-letnim synem.
**[
]( http://teleshow.wp.pl/lekarze-6029247873721473c )**
- Wygląda na to, że jest silną kobietą. Jakie cechy imponują Pani w tej bohaterce?
Ten rodzaj siły wewnętrznej, który jest mieszanką zdecydowania i uporu ze spokojem i ciepłem. Elżbieta potrafi postawić na swoim, potrafi być bezwzględna, ale nie jest to typ businesswoman-rekina. Jest raczej jak kropla, która drąży skałę.
- Odnajduje Pani w tej postaci siebie?
Oczywiście, są w niej takie kolory, które ja również posiadam. Na przykład potrzeba otaczania się ludźmi, z którymi mogę dzielić swoją pasję, którzy emanują dobrą energią, nawzajem się nią zarażają. Moja bohaterka wzięła sobie za cel stworzenie w Toruniu szpitala na poziomie tego, jaki prowadziła w Belgii. Budując zespół stawia na młodych, zdolnych fachowców i pasjonatów, ale również akceptujących i wspierających się wzajemnie ludzi.
- Czyli to również kobieta dobrze zorganizowana i przedsiębiorcza?
Niewątpliwie. Niestety jej piętą Achillesową jest życie osobiste. Zupełnie nie radzi sobie z synem. Wyciągnęła go ze złego towarzystwa w Belgii, licząc na to, że przeprowadzka do Polski pozwoli mu zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą. Jednak nastolatek został wyrwany z korzeniami ze świata, w którym dorastał w najtrudniejszym dla siebie czasie, okresie dojrzewania. Brak ojca na co dzień nie sprzyja, a ona zajęta problemami szpitala, nie jest w stanie poświęcić synowi tyle czasu, ile uważa, że powinna.
- W serialu ma Pani syna, a w życiu dwie dorastające córki...
Myślę, że zarówno chłopcy jak i dziewczyny zmagają się z podobnymi problemami wieku dojrzewania. I każdy rodzic, w mniejszym lub większym stopniu, bez względu na płeć i charakter dziecka musi się z tym zmierzyć.
- Znalazła już Pani jakąś metodę na radzenie sobie z problemami wieku dojrzewania swoich córek?
Nasze córki to dwa różne światy, dwa przeciwległe bieguny, toteż i przez okres dojrzewania przechodzą różnie. Co prawda Paulina jest już dorosła, skończyła 18 lat i wie dokąd zmierza, z nią mamy to już za sobą, ale nie znaczy to, że wypracowaliśmy sobie jakieś metody do "obróbki" młodszego egzemplarza. Wiktoria przechodzi przez ten okres zupełnie inaczej i wymaga zupełnie innego podejścia. Więc my jako rodzice wracamy do zerówki.
- Z racji wykonywanego zawodu, często jest Pani poza domem. Czy trudno jest być wychowującą mamą na odległość?
Najtrudniejsze w tym wszystkim jest zachowanie konsekwencji, ponieważ po prostu często nie ma mnie w domu. I tak naprawdę nie wiem, na ile córki dotrzymują umów (śmiech). Nie chciałabym być mamą, której powrót do domu kojarzy się z końcem przyjemności i początkiem trudnego okresu wypełniania obowiązków. Mam nadzieję, że córki tak tego nie postrzegają. Choć z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że pewne rzeczy, które rozluźniają się pod moją nieobecność, próbuję nadgonić i chcąc nie chcąc dokręcam śrubę.
- Wielu rodziców postępuje odwrotnie. Próbują wynagrodzić dzieciom swoją nieobecność, pobłażając im...
U nas od pobłażania jest tata i lepiej mu to wychodzi niż mnie (śmiech).
- Jak córki odnoszą się do Pani popularności?
Każda inaczej. Starsza, Paulina, jako dziecko nigdy nie przepadała za moją popularnością. Nie lubiła, żeby jej znajomości uzależnione były od tego, kim jest jej mama. Wiktorii natomiast raczej się to podobało.
- Wiktoria bywała pośrednikiem między gwiazdą a fanami?
Rzeczywiście, ona chętnie organizowała znajomym autografy! (śmiech). Paulinę to krępowało.
- Pani Danuto, w ubiegłym roku skończyła Pani 50 lat. Otrzymała Pani jakieś ciekawe prezenty?
Tak! Z samego rana obudził mnie bukiet pięćdziesięciu pięknych, wielkich, białych róż z życzeniami od sąsiadów. Najbardziej wzruszające są oczywiście prezenty od dzieci. Od Wiktorii dostałam śliczną bransoletkę z zawieszką, na której wygrawerowana jest pierwsza litera mojego imienia, a od Pauliny ramkę hand made, ze specjalnie obrabianymi przez nią moimi i jej zdjęciami. Prawdę mówiąc, kiedy myślę o prezencie od męża, brylantowej obrączce, dochodzę do wniosku, że co prawda lat przybyło, ale moje akcje chyba poszły w górę, bo na zaręczyny dostałam skórzane sandałki (śmiech).
- Spędziła Pani sporo czasu na planie serialu *"Lekarze" w Toruniu. To miasto wyjątkowe dla Pani, nie tylko ze względu na odbywające się w nim zdjęcia...*
To prawda, tu poznałam mojego męża.
- Miło było wrócić do wspomnień?
Oczywiście, zwłaszcza że z ekipą serialu mieszkamy niedaleko kamienicy, w której mąż, jako aktor teatru Horzycy, miał swoje służbowe mieszkanie. Tak, pamiętam je, na ulicy Mickiewicza...
- Miała Pani okazję odwiedzić dawne miejsca, pospacerować ulicami pełnymi wspomnień?
Przede wszystkim lubię toruńskie Stare Miasto, ma swój niepowtarzalny charakter.
- Wracali Państwo potem do Torunia, aby na przykład świętować kolejne rocznice ślubu?
Bywaliśmy w Toruniu, ale nie miało to związku z rocznicami. Po prostu odwiedzaliśmy przyjaciół. Mam nadzieję, że mąż wpadnie do mnie kiedyś na zdjęcia i zrobimy sobie sentymentalny spacer.
- Czy jest jakiś okres w Pani życiu zawodowym, do którego najchętniej Pani wraca?
Na całej mojej drodze zawodowej jest mnóstwo pięknych chwil. Choć myślę, że najciekawszy, najobfitszy w propozycje, dla aktorki jest okres pomiędzy trzydziestką a początkiem czterdziestki. Ze względu na rozpiętość wiekową postaci, w które może się wcielać. Jest jeszcze na tyle młoda, że może grać kobiety młodsze od siebie i na tyle już dojrzała i jako człowiek i jako aktorka, że przy odpowiedniej charakteryzacji, może wcielać się w osoby dużo od siebie starsze. Mnie w tym okresie dane było przeżyć fantastyczną przygodę w "Bożej podszewce", gdzie jako trzydziestopięcioletnia aktorka zagrałam kobietę od jej dwudziestu lat do ponad siedemdziesięciu. Teraz, wraz z upływającymi latami, ta skala niestety się zawęża.
- Dla Pani i tak los jest łaskawy...
To prawda.
- Wciąż ma Pani świetną sylwetką. Jak Pani to robi?
Od czasu do czasu, kiedy już czuję, że wymykam się swoim rozmiarom, po prostu przykręcam kurek i na przykład przez tydzień, dwa odmawiam sobie słodyczy, które uwielbiam. Czasami też dorzucam ćwiczenia gimnastyczne. I przyznam, że lubię je, ponieważ służą nie tylko na mojemu ciału, ale przede wszystkim mojej psychice.
**[
]( http://teleshow.wp.pl/lekarze-6029247873721473c )**
- Czy starsza córka zagląda już do Pani szafy i pożycza ubrania?
O, już dawno! I nie tylko starsza, młodsza również (śmiech).
- I co Pani na to?
Wypracowałyśmy sobie ze starszą córką zasadę - rzeczy pożyczone wracają na to samo miejsce, w takim samym, albo i lepszym stanie. Młodsza jest jeszcze na etapie - nie podbieramy rzeczy bez wiedzy właściciela (śmiech).
- Ma Pani z córkami podobny gust?
Chyba tak, choć gustem bliżej mi do Pauliny. Jestem w stanie kupić jej coś w ciemno. Wiktorii do niedawna też, ale już widzę, że wykształca się jej własny styl, który ja nie do końca łapię. Z zakupami wolę więc nie ryzykować, bo zaliczyłam już kilka wpadek.