Lanberry: Stawiam na szczerość. Nie lubię sztucznej otoczki
- Jest mi w tym naszym show-biznesie cudownie. Choć jasne, niektóre rzeczy mi się nie podobają. Na przykład pozy, które przyjmują niektórzy. Widzę, że pod tymi uśmiechami kryje się zupełnie co innego. Po co ta hipokryzja i snobizm? Im bardziej będziemy naturalni, bez zadęcia, tym lepiej dla nas - mówi Lanberry w rozmowie z Wirtualną Polską.
22.12.2022 | aktual.: 22.12.2022 18:05
Urszula Korąkiewicz, Wirtualna Polska: Sporo się u ciebie ostatnio działo. Nowa płyta, nowa rola. Jak odnalazłaś się jako trenerka w "The Voice"? Emocje już opadły?
Lanberry: Jeszcze długo będę to przeżywać. Naprawdę, to dla mnie praca marzeń. Cała ekipa, band, uczestnicy, a w końcu trenerzy sprawili, że w studiu czułam się jak w domu. Jestem na maksa szczęśliwa, że mogłam przeżyć tę przygodę i wdzięczna za zaproszenie. Chciałam się podzielić swoją wiedzą i doświadczeniem, a sama czerpałam garściami. Naprawdę, wyniosłam z tego programu wiele.
Twoja historia zatoczyła koło: z uczestniczki stałaś się trenerką.
To piękna historia, która zaczęła się prawie 10 lat temu. Niestety, kiedy to ja stałam na scenie, nikt się nie odwrócił. Ale to nie podcięło mi skrzydeł i nie sprawiło, że zrezygnowałam z walki o własne marzenia. Wręcz przeciwnie! Zdeterminowało mnie to jeszcze bardziej, aby tworzyć swoją muzykę i móc docierać z nią do słuchaczy.
A że finał tej historii zaprowadził mnie na fotel trenerki – nie mogłam sobie tego lepiej wymarzyć. W dodatku zasiadać w tak doborowym towarzystwie... Rewelacja! Trenerzy mnie bardzo ciepło przyjęli, dostałam od nich mnóstwo rad, opowieści z planu i życia. To są tak barwne osobowości o tak bogatym dorobku, że mogłam tylko z ich doświadczenia czerpać.
Czułaś, że fakt, że wśród trenerów jesteś w zasadzie "niewiadomą", działa na twoją korzyść?
Och, bardzo! Naprawdę miłe jest to, że dostaję mnóstwo wiadomości od ludzi, którzy piszą, że podobało im się, jak prowadziłam moją drużynę, że doceniają mój wkład w ten program. To ogromny komplement, ale dla mnie to była sama przyjemność. Tak jak to, że byłam tą niewiadomą.
Zobacz, rockerzy szli do Mareczka albo Tomsona i Barona, liryczni do Justyny, a po mnie nawet uczestnicy nie wiedzieli, czego się spodziewać. Pokazałam, że możemy robić niesamowite i zaskakujące rzeczy, a czasami postawić wszystko na głowie.
Ale przyznasz, że twoja historia dosadnie dowodzi, jak przewrotnym talent show jest "The Voice".
Ale pokazuje też, jakie fantastyczne rzeczy dzieją się na każdym jego poziomie. To moje doświadczenie pozwoliło mi też wczuć się w rolę uczestników. Byłam po tej drugiej stronie. Doskonale więc wiem, jakie to nerwy i jaki poziom stresu wywołuje fakt, że w dwie minuty musisz wyśpiewać wszystko, co potrafisz. Miałam dla nich mnóstwo empatii. I podziwu, bo wyjście na tę scenę i walka o marzenia wymaga dużej odwagi. Niezależnie, ile masz lat i na jakim etapie kariery jesteś.
Do mojej drużyny trafiły zarówno osoby, które były na zupełnym początku, jak i te, które miały już swój dorobek, a w programie chciały pokazać, co robią. Każda z nich miała w sobie ten głód spełniania marzeń i osiągania kolejnych celów. Cieszę się, że team Lanberry był tak różnorodny. Dokładnie o to mi chodziło. Chciałam dać szansę przeróżnym osobom, które miały w sobie coś ciekawego, niesztampowego. Za wszystkie trzymam kciuki.
Domyślam się, że w dużej mierze za Łukasza Drapałę, który pod twoimi skrzydłami pokazał dużą wszechstronność. Dla ciebie to też spory sukces, zadebiutowałaś w roli trenerki, a twój podopieczny był o włos od wygranej.
To, że Łukasz wybrał moją drużynę, było dowodem, że ma otwartą głowę. I to jest piękne. To podstawowa cecha, jeżeli w ogóle myślisz o tym, żeby zostać artystą. Musisz podejść do muzyki z otwartym sercem, nie zamykać się we własnym pudełeczku. Chodzi o czerpanie inspiracji, sięganie po różne połączenia, często te mniej oczywiste.
Jeśli chodzi o Łukasza i mnie, to tylko pozornie jesteśmy z różnych bajek. Duża część mojego serca jest związana z muzyką, z której Łukasz się wywodzi. Jest mi bardzo blisko do muzyki rockowej. Tyle że do tej pory nie podkreślałam tego tak wyraźnie w mojej twórczości. Oczywiście nie znaczy to też, że teraz stałam się rockówą. Ale pozwoliłam sobie pokazać na nowej płycie więcej pazura.
Zobacz także
W taki sposób otwierasz swój nowy etap? Ten krążek to dla ciebie nowe otwarcie?
Tak, właśnie taka jest obecna Lanberry. Stąd też właśnie taki tytuł. Jaka będę w przyszłości? Tego nie wiem, skupiam się na tym, co tu i teraz. A teraz faktycznie miałam silną potrzebę pokazania gitar. Są mocno zakorzenione w moim sercu.
Jestem w nich zakochana od dziecka, ale chciałam je pokazać na moich warunkach. Nie odżegnując się od popu. Dobrze mi w nim. Ale przyznam, że nawet od mojego debiutu, kiedy zanurzałam się w electropopowych brzmieniach, i tak na koncertach z aranżacjami szłam w rockową stronę. Teraz po prostu w końcu zaprezentowałam cały mój arsenał.
Nie zapominając o tym, że tworzysz nadal chwytliwe, melodyjne piosenki.
Ta melodyjność zostanie już ze mną na zawsze. Nigdzie od niej nie uciekam. Trochę sobie poeksperymentowałam, pobawiłam się wokalem: jest na tym krążku sporo delikatności, ale pozwoliłam sobie też pokrzyczeć. Ale nadal zależy mi na tym, aby konstruować moje utwory tradycyjnie. W końcu nadal to piosenki.
Ta płyta jest o istotnej zmianie, o twojej nowej odsłonie, ale i o akceptacji tej nowej wersji siebie.
Cieszę się, że to wychwyciłaś. Tak, to jest opowieść o zmianie, która wydarzyła się w moim życiu. Mocno otworzyłam się na temat tego, co się wydarzyło u mnie przez ostatnie półtora roku. Wszystkie historie i odpowiedzi na pytania znajdziecie w moich piosenkach. Spięłam je swego rodzaju klamrą, chociaż przyznam, że ostatnią piosenkę szczególnie trudno było mi śpiewać. Wzruszenie było naprawdę ogromne.
I rzeczywiście, akceptacja nowej siebie wybrzmiewa w tym albumie bardzo. Taka jestem, taką siebie oddaję i mam nadzieję, że w takiej odsłonie się spodobam. Jednocześnie mówię słuchaczom: dobrze, że jesteście ze mną.
Otworzyłaś się na osobiste tematy. Mówisz, jak ważne jest dbanie o siebie, także psychiczne.
Bo jestem orędowniczką terapii. Powtarzam wszem wobec: nie bójcie się wyciągać ręki po pomoc. Wiem, że to cholernie trudne, ale ważne, byśmy mieli świadomość, że nie jesteśmy sami. Zajmujmy się swoją psychiką tak, jakbyśmy się zajmowali zębem. Zdajmy sobie w końcu sprawę, jak nasze zdrowie psychiczne ma przełożenie na nasze relacje. Na to, co dajemy światu.
Każde pokolenie mierzy się ze swoimi problemami. My do tego mierzymy się z przebodźcowaniem, pędem, mnogością opcji, która często robi nam sieczkę z mózgu. Niełatwo w tym wszystkim się połapać, tym trudniej odnaleźć siebie, zadbać o siebie i postawić na pierwszym miejscu. Nie zrobisz tego, kiedy jesteś rozbita psychicznie. Ale chcę podkreślić, jest wyjście z najgorszej sytuacji, bo naprawdę, choć może się wydawać inaczej, nie jesteście sami.
Nie masz problemu z tym, aby mówić, że nie wszystko jest takie, jakim wygląda. Zwłaszcza pod lukrem sukcesu.
Dbam o to, by w moim przekazie była moja prawda. Stawiam na szczerość, czy to będzie komentarz na temat jakiejś relacji, czy to będzie komentarz na temat tego, co widzę wokół, czy tego, co widzę w branży. Opowiadam, że są tu i błogosławieństwa, ale i zagrożenia, i niebezpieczeństwa.
Mówiłaś o tym wcześniej w piosence "Pustosłów" i mam wrażenie, że teraz poszerzyłaś tę wypowiedź.
Tak, słychać to najwyraźniej w "Tańcu z ogniem" i "Planszy". "Pustosłów" był bardziej dosłowny, mówiłam w nim o sobie, że "nie do twarzy mi w pewnym tłumie". Tutaj dzielę się bardziej ogólną refleksją na temat show-biznesu.
Jest tu cudownie, ale musimy mieć uwagę na to, że ogień, który tu nas tak ogrzewa, może dać nam to ciepło, ale może również tak sparzyć, że zostanie po nas tylko popiół. Podejmujemy ryzyko i jest zabawa, ale jako że to nasza decyzja, musimy być w tej zabawie po prostu uważni, być świadomi pewnych mechanizmów.
Ty jesteś w samym centrum zamieszania. I jak ci jest w tym środku? Jak widzisz show-biznes?
Cudownie. Naprawdę jestem z tego grona, które mówi: "Bardzo mi się tu podoba". Jasne, niektóre rzeczy mi się nie podobają. Na przykład pozy, które przyjmują niektórzy. Widzę, że pod tymi uśmiechami kryje się zupełnie co innego. Po co nam to, po co ta hipokryzja i snobizm? Moim zdaniem lekarstwo na to jest jedno: im bardziej będziemy naturalni, bez zadęcia, tym lepiej dla nas. Branża byłaby znacznie zdrowsza, gdybyśmy pozbyli się tego snobizmu.
Weryfikuję też sama siebie, podglądam, czy nie popadam w ten nadęty ton. Nie lubię też wytworzonej sztucznie otoczki, jest to totalnie śmieszne. Ja wiem, że kreacja, że wizerunek, że w jakiś sposób trzeba nakręcić tę popularność i rozpoznawalność. Ale jest w tym wszystkim miejsce na bycie topowym i na bycie niszowym. Serio, pomieścimy się wszyscy. Wystarczy tylko być w tym wszystkim człowiekiem.
Wspomniałaś też o marzeniach, które miałaś, idąc do "The Voice". Spełniły się?
One cały czas się spełniają. Cieszę się, że nie osiągnęłam jeszcze wszystkiego, bo to napędza mnie do działania i daje radość z bycia na scenie, a to moje ukochane środowisko. Kręci mnie to wieczne nienasycenie i ciekawość, co jeszcze w tej muzyce mogę powiedzieć. Owocuje też pięknymi przyjaźniami z ludźmi, z którymi tworzę ten mój muzyczny świat, więc jeśli mam marzyć, to marzę – niech ten stan trwa.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Wednesday", czyli najpopularniejszym serialu Netfliksa ostatnich tygodni, najlepszych (i najgorszych) filmach świątecznych oraz przeżywamy finał 2. sezonu "Białego Lotosu". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.