"Królestwo kobiet": TVN postawił sobie wysoko poprzeczkę. Może nie sprostać
Nowy serial w jesiennej ramówce TVN – "Królestwo kobiet” już w pierwszym odcinku zapowiada się na pean ku czci siostrzeństwa. Mimo iż na początku nic nie wskazuje na to, by główne bohaterki mogły się łatwo zaprzyjaźnić. W końcu wszystkie cztery kochały tego samego mężczyznę, większość – jednocześnie.
19.10.2020 09:17
Robert Klin (Artur Żmijewski) jest właścicielem świetnie prosperującego biznesu polegającego na produkcji i sprzedaży trumien. U jego boku znajduje się piękna i młoda żona (Aleksandra Adamska), co nie przeszkadza w urządzaniu tajnych schadzek z wyrozumiałą kochanką (Gabriela Muskała). Podczas jednego z takich spotkań Klin ma jednak mniej szczęścia niż zwykle i od kochanki już nie wychodzi.
Śmierć biznesmena sprowadza na kochające go kobiety same kłopoty, do gry wchodzi bowiem czarny charakter (Jan Peszek), który nie cofnie się przed niczym, by uregulować rachunki ze spadkobierczyniami byłego wspólnika. A co z bohaterkami? Wszystkie cztery (Janda, wcielająca się w byłą żonę głównego bohatera, Muskała, Adamska i Gruszka, grająca tajemniczą kobietę, która pojawia się po śmierci Klina) sprzymierzą się, dość niechętnie, by odzyskać pieniądze z polisy ubezpieczeniowej zmarłego, zachować otrzymane w spadku domy i odsunąć widmo gangsterskich porachunków.
Wszystko wskazuje na to, że ich strategia może okazać się skuteczna. Choć dużo jeszcze może się wydarzyć w kolejnych siedmiu odcinkach serialu wyreżyserowanego przez Macieja Bochniaka ("Disco Polo", "Magnezja").
"Królestwo kobiet" jak na jesienny hit komercyjnej stacji przystało, ma wszystko, czego należy oczekiwać od telewizyjnego serialu na długie wieczory: gwiazdorską obsadę, mnogość wątków i tajemnic, żwawy montaż. Ma jednak w sobie kilka cech, które sprawiają, że nie mógłby trafić na dobre platformy streamingowe. Mowa o niedopracowanych, mało śmiesznych (jak na serial w gruncie rzeczy komediowy) dialogach, kilku nietrafionych decyzjach obsadowych i sporej dawce narracyjnych klisz, których nie broni nawet udział aktorskich mistrzów.
O ile pomysł wyjściowy zapowiada się ciekawie, po pierwszym odcinku trudno stwierdzić, czy dokądkolwiek to wszystko prowadzi, nawet przy założeniu, że te wstępne 40 minut to jedynie czas na zawiązanie akcji i przedstawienie postaci. Niestety, w serialu brakuje dramaturgii, która sprawiłaby, że widz zechciałby czekać cały tydzień na kolejny odcinek.
Na razie "Królestwo kobiet" zapowiada się jak spełnienie oczekiwań odbiorców i odbiorczyń stacji, którym brakuje (słusznie zresztą) produkcji komercyjnych z kobiecymi, silnymi bohaterkami w rolach głównych. Oczywiście, mieliśmy już nianie, przyjaciółki, policjantki i sędzie, ale mszczących się na gangsterach kobiet jeszcze dotąd nie uświadczyliśmy. Szkoda tylko, że efekt wydaje się tak bardzo wykalkulowany i sztywny, a poza tym – znowu chodzi o mężczyznę.
Po zapowiedziach należało się spodziewać skrzących się od czarnego humoru dialogów, pełnych werwy występów aktorskich tuzów, pomysłowych zwrotów akcji. Tymczasem na razie mamy trupa, cztery bohaterki, które nie do końca wiedzą, w co się wpakowały i kilka wątków potencjalnie rozwijanych w kolejnych odcinkach, choć na razie wydają się zbitką luźnych myśli scenarzystów.
Czy to królestwo da się jeszcze uratować? Jest na to szansa, przecież Maciej Bochniak i spółka nie raz wychodzili obronną ręką z podobnych opałów. Poprzeczka ustawiona jest jednak bardzo wysoko.
Po dramatycznych miesiącach kinowej posuchy związanej z pandemią, wszyscy oczekujemy po telewizyjnych produkcjach fajerwerków, a platformy streamingowe nie śpią, oferując swoim abonentom coraz lepsze, bardziej dopracowane i pochłaniające produkcje z całego świata. Oferty te rodzimym stacjom telewizyjnym już teraz trudno przebić, a będzie coraz trudniej. Aby wyjść z propozycjami, które faktycznie mają szansę z nimi konkurować, trzeba się naprawdę postarać. "Królestwo kobiet" może tym oczekiwaniom niestety nie sprostać.