Katarzyna Dowbor ujawnia kulisy programu "Nasz nowy dom". Skomentowała sprawę zniszczonego domu pani Lidii
[GALERIA]
Jeden z odcinków programu "Nasz nowy dom", który nagrywany był w Szczytnie, wywołał ogromne poruszenie. Sąsiedzi pani Lidii, której dom wyremontowała ekipa Katarzyny Dowbor, nie byli skłonni do pomocy. Ich zachowanie wywołało falę oburzenia wśród widzów programu, którzy nie pozostawili na nich suchej nitki.
Dodatkowo, po całej rewolucji, osoby z otoczenia uczestniczki oblały nową, białą elewację niebieską farbą. Pani Lidia, która samotnie wychowuje dwie córki, jest też nękana przez sąsiadów, którzy m.in. rzucają kamyczkami w jej okna.
Sytuację skomentowała wreszcie sama prowadząca, która nie ukrywa, że zachowanie mieszkańców Szczytna mocno ją rozczarowało i zabolało. Przy okazji wywiadu prezenterka zdradziła też, na jakiej podstawie produkcja wybiera uczestników i jaki ważny zapis widnieje na zawieranych z nimi umowach.
"Ona nikogo nie skrzywdziła"
Nie cichną komentarze na temat postawy sąsiadów pani Lidii ze Szczytna z programu "Nasz nowy dom" (tutaj poznasz szczegóły sprawy)
. Wreszcie głos w dyskusji zabrała prowadząca show, Katarzyna Dowbor. Co sądzi o zachowaniu mieszkańców?
- Są ludzie i ludziska, trudno. Choć oczywiście było mi przykro, a przede wszystkim żal tej kobiety, która nic złego nie zrobiła. Nikogo nie skrzywdziła. Ale co mogłam poradzić na tę sytuację? Po prostu niektórzy twierdzili, że to oni powinni mieć wyremontowany dom, a nie ta pani. Że to im się bardziej należało i w ten sposób odreagowali swoją frustrację - powiedziała na łamach gazeta.pl.
Trzeba spełnić pewne warunki
Przy okazji wywiadu Dowbor zdementowała też plotki, jakoby sama wybierała uczestników do swojego programu. Przy produkcji każdego odcinka pracuje cały sztab ludzi, którzy m.in. podejmują decyzję, które rodziny rzeczywiście potrzebują ich pomocy. Prezenterka przyznała też, że dom musi spełniać pewne kryteria: lokum nie może być ani gminne, ani służbowe, mieć określony metraż i przejść weryfikację szefa budowy oraz architekta. Co ciekawe, w późniejszej umowie z uczestnikami istnieje zapis, że mieszkańcy nie mogą przez pewien czas sprzedać wyremontowanego przez Dowbor domu.
Trudno jej powstrzymać łzy
I choć Dowbor chciałaby pomóc każdej rodzinie, która się do niej zgłasza, wie, że to niemożliwe.
- Gdy zaczynałam robić ten program, płakałam częściej. Teraz nieco stwardniałam, bo staram się pilnować zasady, że nie ma co płakać, tylko trzeba się wziąć do roboty. Nie ma się co rozczulać, tylko spiąć i zastanowić, jak można pomóc. Oczywiście, że nadal się wzruszam i łzy stają mi w oczach, ale staram się pamiętać, że tymi łzami nic nie zdziałam - powiedziała w rozmowie z Angeliką Swobodą.
Nie utrzymuje kontaktu z uczestnikami
Pod koniec wywiadu Dowbor wyznała, że wraz z zakończeniem zdjęć u danej rodziny urywa się także jej kontakt z uczestnikami. Nie chce, by bohaterowie programu czuli się kontrolowani i nieustannie podpatrywani.
- Oni mają swoje życie, a ja swoje. Nie chcę też, żeby bohaterowie programu mieli poczucie, że ich kontrolujemy. (…) Niektórzy pytają, czy mogą po swojemu przestawić meble. Mówię wtedy: "Ludzie, to jest wasz dom. Możecie zmienić wszystko". Po zakończeniu programu nie kontrolujemy tych rodzin. Mój dom jest moją twierdzą - podsumowała w rozmowie z gazeta.pl.