Kolejny atak TVP. Następna "kasta" na celowniku [OPINIA]
Emitowany od poniedziałku w TVP serial "Kasta" odszedł zdecydowanie od poprzedniego formatu. Zamiast atakować wymiar sprawiedliwości wprost, obecnie postanowiono nieco bardziej to zniuansować. Teraz serial, w formie paradokumentu, przedstawia pracę kancelarii adwokackiej i adwokatów rozwiązujących trudne sprawy (w których nadal jednak sędziowie to gorszy sort).
Fabuła odcinka numer 2 zatytułowanego "Z dobrego serca", który miałem okazję obejrzeć, jest dość prosta - znany kardiolog śmiertelnie potrąca samochodem młodego człowieka. Tak się złożyło, że wcześniej ów lekarz wyleczył z ciężkiej wady serca córkę lokalnego sędziego. A ten sędzia osądził następnie sprawę wypadku i lekarza uniewinnił. Takie rzeczy tylko w serialu? Odcinek poprzedzono informacją, że "przedstawione historie oparte są na prawdziwych sprawach z polskich sądów". Pytanie tylko, jak bardzo zostały "oparte", a na ile wyobraźnia i inwencja scenarzysty wzięły górę.
Nie da się opowiedzieć rzetelnie takiej historii w 25 minutach paradokumentu, ze wszystkimi niuansami właściwymi sprawom sądowym, oddając emocje, wątpliwości czy postawy poszczególnych bohaterów dramatu. Z racji wykonywanego przeze mnie zawodu, tożsamego z zawodem głównych bohaterów, ciekawość moją wzbudziło jednak co innego. A mianowicie przedstawienie w serialu pracy adwokatów rozwiązujących tę sprawę i dochodzących ostatecznie do prawdy (wykrycia powiązań sędziego ze sprawcą wypadku, który był jednak winny).
Znaczna część Polaków, o ile nie większość, nie miała nigdy do czynienia z adwokatem, zatem swoje wyobrażenia na temat ich pracy kształtują, czerpiąc wiedzę z różnych źródeł - seriali, książek czy opowiadań znajomych. Adwokat jako heros błyskotliwie rozwiązujący kryminalne zagadki, jak bohater niezbyt wyszukanego serialu sensacyjnego z lat 90.? Dlaczego nie, jednak rzeczywistość jest zgoła inna.
Luksus prowadzenia jednej tylko sprawy przez kilka dni z rzędu, tak jak w serialu, popijając przy tym kawę w ogrodzie albo jeżdżąc na spotkania ze świadkami po mieście, jest dany raczej nielicznym. Poszukiwanie personaliów świadka zdarzenia w sytuacji, gdy był on wcześniej przesłuchiwany na policji (zatem jego dane są w aktach sprawy, z którymi adwokat powinien się w pierwszej kolejności zapoznać), omawianie szczegółów sprawy z sekretarką (czyli łamanie tajemnicy adwokackiej), która notabene jest przypadkowo doskonale zorientowana w relacjach oskarżonego i sędziego i zna wszystkie plotki z miasta czy pierwsza rozmowa z klientem trwająca może dwie minuty, to tylko niektóre zaskakujące momenty odcinka. W zasadzie z pracą adwokata głównych bohaterów serialu łączy niewiele ponad to, że przez chwilę byli w todze (na korytarzu sądowym po wyjściu z sali rozpraw).
Trudno mi też wyobrazić sobie przedstawioną w serialu sytuację, w której sąd rozpoznający odwołanie od wyroku po tym, gdy wyszły już na jaw bardzo bliskie powiązania sędziego z oskarżonym (co absolutnie powinno skutkować wyłączeniem się sędziego od prowadzenia sprawy), utrzymuje ten wyrok w mocy, a taka informacja nie wpływa na treść orzeczenia. Oczywiście, w polskich sądach zapada wiele błędnych rozstrzygnięć, niemniej przesyłanie do widza prostego komunikatu, że sprawiedliwości w polskim sądzie się nie uświadczy, jest dalekim uproszczeniem.
W tym odcinku za jednym zamachem uderzono i w sędziów, i w lekarzy, więc władza pewnie jest zadowolona. Pytanie tylko, czemu ma to służyć - jeśli dalszemu pogłębianiu podziałów w społeczeństwie (skonfliktowanemu już i tak ponad wszelką miarę), atakowaniu wymiaru sprawiedliwości i deprecjonowaniu autorytetu zawodu lekarza, to chyba się udało. Na końcu pojawia się też informacja, że wobec sędziego wszczęto postępowanie dyscyplinarne, ale nie dopatrzono się nieprawidłowości, zaś lekarz spowodował kolejny wypadek. Możliwe, że spowodował, ale to chyba nie sędzia siedział wtedy za kierownicą lekarskiego samochodu.
Tomasz Janik dla WP Kultura. Autor jest adwokatem, członkiem Pomorskiej Izby Adwokackiej w Gdańsku.