Karol Strasburger prywatnie nie jest żartownisiem. Mówi, jakich dowcipów unika
Karol Strasburger jako prowadzący "Familiady" zasłynął z dużego poczucia humoru. Niełatwo go jednak namówić na to, by sypał żartami poza studiem. Wyjawił ostatnio, które dowcipy szczególnie go drażnią.
Karol Strasburger przez blisko 30 lat kariery prezentera wypracował sobie "łatkę" króla dowcipów czy raczej - króla sucharów. Jako gospodarz "Familiady" od zawsze raczy widzów żartami, nie zawsze najwyższych lotów, ale podanych zawsze z wdziękiem. Z czasem stały się jego znakiem rozpoznawczym.
Nie kryje wprawdzie, że w pewnym momencie ów łatka go uwierała, ale w końcu się z nią pogodził, przy okazji stając się ulubieńcem internautów. Dodatkowo od dawna posiłkuje się w teleturnieju nadesłanymi właśnie przez nich żartami. Boryka się jednak z pewnym problemem, który jest największą bolączką kabareciarzy.
W oczach widzów uchodzi za dowcipnisia, przez co wielu często prosi go, by z marszu opowiadał kawały. Tymczasem, podobnie właśnie jak część komikó, Strasburger prywatnie nie należy do wesołków. Nie lubi opowiadać żartów na zawołanie, szczególnie kiedy zbliża się prima aprilis, o czym opowiedział w rozmowie z "Faktem".
— Ja takich dowcipów nie chcę opowiadać. To nie za bardzo jest w mojej naturze. To, co robię w "Familiadzie", to ja robię tam, ale normalnie no to raczej nie opowiadam do gazet dowcipów, nie chcę tego powielać, a one już gdzieś tam funkcjonują - przyznał szczerze.
Dodatkowo prezenter zaznaczył, że jego zdaniem kawały, które ludzie wycinają sobie 1 kwietnia, często nie są w dobrym guście.
- Szczerze powiedziawszy, nie jestem zwolennikiem tych takich żarcików, co to potem ludzie cierpią, bo ktoś naopowiadał jakieś bzdury - stwierdził, dodając, że sam ich unika. - Nie jest to mój styl. Nie uprawiam takich żartów. Może jeszcze jakoś w szkole się tak bawiłem, ale już jestem za dorosły na to - podsumował.