Karmią nie tylko zupą, ale i nadzieją. Wydają tysiące ciepłych posiłków dla uciekających przed wojną
- Tu nie ma miejsca na negatywne emocje. Emocje pokazujemy w domu - tutaj karmimy - mówi Kacper Salzman, prowadzący program "Prosto z grilla", który od dwóch tygodni gotuje na granicy z Ukrainą. Właśnie o takich poruszających, bezinteresownych akcjach Polaków mówi się dziś na świecie.
14.03.2022 | aktual.: 14.03.2022 13:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lubycza Królewska - punkt recepcyjny przy przejściu granicznym Hrebenne został stworzony w szkole podstawowej dla uciekających przed wojną Ukraińców. Trafiają tu głównie kobiety i dzieci. Zazwyczaj mają ze sobą jedną walizkę albo plecak. Niektóre spakowane są tylko w reklamówki. Lubycza to ich pierwszy przystanek w Polsce.
Budynek szkolny został podzielony na dwie części - z jednego skrzydła słychać lekcje muzyki, w drugim gromadzą się uchodźcy. Przed wejściem stoi radiowóz - cały pokryty maskotkami, które policjanci rozdają dzieciakom. Strażacy dorzucają drewno do koksowników, bo mróz nie ustępuje. Kierownictwo punktu recepcyjnego i dziesiątki wolontariuszy uwijają się jak w ukropie - tu nie ma chwili przerwy.
Ruch jest cały czas - autokary niemal bez przerwy wożą ludzi z przejścia granicznego. Tutaj można się zarejestrować, skorzystać z porady prawnika albo znaleźć transport w różne strony Polski. O tym, że odjeżdża kolejny bus, informuje szkolny dzwonek. Wolontariusz krzyczy przez megafon po ukraińsku "za 10 minut odjeżdża Poznań!".
Wewnątrz budynku jest tłoczno - na ławkach siedzą zmarźnięte kobiety, rozmawiają przez telefon, głaszczą zwierzęta. Jest sporo psów, są też koty. Szkolne korytarze to jeden wielki magazyn darów - jest tutaj wszystko. Ubrania, kosmetyki, wózki dziecięce, zabawki...
Sala gimnastyczna została zamieniona w noclegownię. Wśród polowych łóżek i materacy dzieciaki bawią się w berka, młoda mama karmi niemowlę piersią, nastolatki scrollują telefony, kobiety śpią i zajmują się dziećmi, wolontariusze rozdają ubrania i napoje, donoszą mleko dla niemowląt.
W szkolnej łazience kobiety suszą włosy, przewijają niemowlęta, jedna z pań maluje rzęsy. Strażaczka z OSP przytula zapłakaną nastolatkę, policjant rozmawia ze starszą kobietą w niebieskim berecie. - Jesteście głodne? Nie ma problemu - zaprowadzę was na dobre jedzenie - mówi.
Gill, miłość i uśmiech
Na parkingu stoi namiot Zakonu Maltańskiego, w którym ustawione są ławy i nagrzewnice. Kawałek dalej pod dachem z namiotów dymią grille i parują garnki na paleniskach. Pachnie bigosem i pieczonymi ziemniakami.
"Wysyłasz czołgi i nienawiść - my stawiamy grille, miłość i uśmiech" - takie hasło przyświeca idei SwininaBaru, konceptu gastronomicznego, który dwa tygodnie temu spontanicznie utworzył się w punkcie recepcyjnym.
To była szybka decyzja. Kacper Salzman (twórca projektu Grill Bastard, prowadzący program "Prosto z Grilla" na WP TV) kilka dni po wybuchu wojny w Ukrainie po prostu spakował swoje grille do auta, zrobił zakupy i z pomocą przyjaciela, szefa kuchni Julka Karewicza, ustawił stanowisko grillowe na parkingu szkoły. Miejsce pomogło zorganizować kierownictwo punktu, okoliczni mieszkańcy, wolontariusze. Od tej chwili kuchnia działa non stop. Dzień i noc.
Tu zawsze jest kolejka, ale wydawanie posiłków przebiega sprawniej niż w sieciowych fastfoodach.
- Swinina czy kurku dla was? - pyta uśmiechnięta dziewczyna wydająca posiłki. - A może zupku?
Ludzie dostają jedzenie, przyjmują je często ze łzami w oczach. Dopytują się, czy aby na pewno nie muszą za nie płacić.
- Przyjeżdżają tu ludzie, którzy uciekają przed wojną. Głównie kobiety i dzieci - często wyziębione, głodne, w bardzo słabej kondycji psychicznej. Tutaj mogą odpocząć, zregenerować się i zjeść ciepły posiłek przygotowany od serca - mówi jeden z wolontariuszy pracujący przy grillu.
Mikrospołeczność, która pomaga
Kuchnia wydaje posiłki przez całą dobę. Nie ma chwili wytchnienia - wolontariusze, których pracą zarządza Kacper, są w gotowości bez przerwy. Śpią na zmianę po kilka godzin w szkolnej sali albo w pobliskim ośrodku sportowym.
Pracują tu przyjaciele i znajomi chłopaków - osoby związane ze światem gastro, ale także zupełni laicy, którzy po prostu chcą pomagać. Zjeżdżają się z całej Polski. Są szefowie kuchni, fotografka kulinarna, właściciel sieci salonów meblowych, menadżerka eventów, farmaceutka, grafik z Londynu, marketingowcy - wspólnie tworzą coś na kształt plenerowej restauracji.
Razem z pomagającymi na miejscu służbami - policjantami, medykami, strażakami - tworzą mikro społeczność. Wszyscy się znają, wszyscy są po imieniu. Wspólna sprawa jednoczy, a w kuchni zawsze jest gwarno i ciepło - tu ludzie się otwierają, dzielą zasłyszanymi od uchodźców historiami, mogą się wygadać.
Zaczęło się od wydawania kilkuset porcji w ciągu doby, dzisiaj, gdy ruch na granicy jest dużo większy, SwininaBar wydaje kilka tysięcy posiłków dziennie.
Menu jest proste, ale zgodnie z założeniem Kacpra, wszystkie dania muszą być pyszne - robione z pasji i z miłością. Można zjeść karkówkę (czyli tytułową "swinine") grillowaną kiełbasę, kurczaka, pieczone ziemniaki.
W wielkich kotłach gotują się dania jednogarnkowe - czasem bigos, czasem gulasz, zupa chrzanowa z mięsną wkładką czy kartoflanka z boczkiem. Ekipa nie zapomina też o wegetarianach - zawsze jest jakieś wege dania - zazwyczaj pożywna zupa albo gulasz z fasoli i warzyw.
Cały asortyment to produkty z darów. Część zakupów ekipa robi ze zbiórek, wiele produktów dostają bezpośrednio od producentów żywności.
Z głośnika sączy się rytmiczna muzyka, kucharze grillują, wydawka działa bez wytchnienia. Wolontariusze cały czas się uśmiechają - to bardzo ważne.
O to też dba Kacper: - Tu nie ma miejsca na negatywne emocje. Emocje pokazujemy w domu - tutaj karmimy.
Żeby starczyło sił
Dla uchodźców wizyta w Swininie ma być momentem wytchnienia, namiastką normalności, oderwaniem od kryzysu wojennego.
- Czujemy, że robimy dobrą robotę. Serwujemy jedzenie czy gorącą herbatę, ale rozdajemy też dobrą energię i uśmiech. Czasem trzeba kogoś przytulić, pocieszyć, ale nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą, bo przyjeżdżają kolejne autokary i trzeba nadążyć z wydawką. Nas karmi wdzięczność tych ludzi. Nic nie smakuje lepiej niż cukierek podarowany w podziękowaniu przez kilkuletnią dziewczynkę. Nic nie uskrzydla nas bardziej niż przytulas nastolatki, która zanim wsiadła do autokaru, przybiegła i uściskała każdego z nas. To doświadczenie bezcenne - mówi jedna z kuchennych wolontariuszek.
Kacper ma nadzieję, że jego ekipie starczy siły na kolejne tygodnie. Że dadzą radę podzielić życie rodzinne i pracę z pomocą na granicy. Że ludzie się nie wypalą i zostaną tyle, ile będzie trzeba. Póki co praca wre. Ktoś czyści grilla, ktoś kroi kolejne porcje mięsa, ktoś ogromną drewnianą łychą miesza w kotle. Policjanci pomagają ustawiać nowe butle z gazem, które właśnie dojechały, strażacy zabierają śmieci, noszą naczynia na zmywak.
- Dla medyków podwójna porcja - krzyczy dziewczyna do chłopaka obsługującego skrajnego grilla. - I przygotujcie kanapki na Lwów! - dodaje.
Kuchnia oprócz wydawania posiłków na bieżąco robi też dania na wynos, które wolontariusze, jeżdżący po ludzi na stronę ukraińską, rozdają po drodze. Codziennie schodzi kilkaset kanapek.
- Mamy nieskończone ilości chęci, żeby pracować tutaj non stop i wyżywić wszystkich, którzy tego potrzebują - mówi Julek Karewicz. - SwininaBar Karmi. Również nadzieją na normalną przyszłość.