Jerzy Kryszak nie żartuje z dwóch tematów. Po skeczu z patyczkiem zapadła cisza
Jerzy Kryszak wziął udział w drugiej edycji programu "LOL: Kto się śmieje ostatni", w którym grupa aktorów, komików, youtuberów muszą się rozśmieszać nawzajem. - To, że nie oglądałem poprzedniej serii, to chyba był błąd. Byłem zszokowany - wyznał w rozmowie z WP.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Ogląda pan siebie na ekranie?
Jerzy Kryszak: Nie, nie lubię tego. Nie lubię oglądać siebie w jakichkolwiek produkcjach. To już jest za mną, nic z tym nie zrobię. Nie będę się zachwycał albo dobijał. Niczego już nie poprawię przecież. Najważniejsze jest to, co jest dziś. To, co było wczoraj, już nie jest tak ważne. Choć, jak i w przypadku "LOL: Kto się śmieje ostatni", wspomnienia niewątpliwie pozostają.
Jakie to wspomnienia?
Byłem niezmiernie zaskoczony tą produkcją. Celowo nie chciałem wiedzieć, jak to wygląda od środka, jakie wrażenia mieli wcześniejsi uczestnicy, nie chciałem też oglądać poprzednich odcinków pierwszej polskiej serii czy serii zagranicznych. Wiedziałem, że show polega na tym, że po prostu nie można się zaśmiać i chciałem w to wejść na spontanie niż być reżyserowanym przez siebie i coś udawać.
I to, że nie oglądałem poprzedniej serii, to chyba był błąd. Byłem zszokowany, że ludzie mogą być jak kamienie. Robię wstęp do żartu albo wygłaszam jakiś monolog, a koledzy na mnie patrzą, ale mnie nie widzą. Omiatają wzrokiem, pozornie zwracają uwagę, ale uciekają wgłąb siebie, żeby się nie zaśmiać. Twarze bez uśmiechu. To jest niesamowite doświadczenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miewał pan tak w swojej karierze, że opowiadał żart czy wygłaszał monolog, a publika w ogóle się nie śmiała?
Przypomina mi się taka historia sprzed lat, z weekendowych wycieczek, które organizowano w Polsce. Uczestnicy zwiedzali różne atrakcje, a potem zabierano ich do klubu na występy kabaretowe. Kolega wychodzi na scenę, wita się i widzi wpatrzonych w siebie ludzi, którzy niby na niego patrzą, ale w ogóle go nie widzą. Cichną rozmowy, jakieś jedno brawko… Mówi żart jeden za drugim, ale pozostają bez reakcji. Dociska mocniej, a tam dalej cisza i tak do końca monologu. Schodzi po dziesięciu minutach ze sceny zlany potem, a tam się okazuje, że to przez przypadek przywieźli wycieczkę z Bułgarii.
Pan nie wiedział, kogo spotka w programie, prawda?
Kompletnie nie miałem pojęcia. Poznawaliśmy skład, gdy po kolei uczestnicy pojawiali się w naszym studiu.
Paru uczestników pana zaskoczyło.
Fakt, nie miałem pojęcia, kim jest youtuber Blowek. Chodzi o to, że ja nie oglądam telewizji poza programami informacyjnymi i sportem. Nie oglądam też polskich seriali. Nigdy w nic nie dałem rady się wciągnąć i już się w to nie wciągnę. Telewizja ze swoimi produkcjami mnie nie interesuje, więc nie znam młodszych kolegów. Nie poznałem nawet na początku Zosi Zborowskiej. Po kilku chwilach szepnęła do mnie, że jest córką Wiktora. Zaskoczyła mnie swoją przebojowością, niesamowitą witalnością.
Kiedyś był jeden czy dwa programy w TV, Teatry Telewizji były wydarzeniami. Dziś jest tych kanałów tak dużo, że nie da rady tego wszystkiego śledzić. Do tego Internet. Tym bardziej nie znam youtuberów. Nie ma możliwości śledzenia wszystkiego, co dzieje się na YouTube, TikToku, Instagramie itd.
Według pana łatwiej jest dziś przebić się i zrobić karierę?
Są dwie strony. Łatwiej o tyle, że jeśli ktoś czymś niespodziewanie zabłyśnie, to nagle może się okazać, że zyskuje potężną popularność z dnia na dzień. Ale czasem można pukać od drzwi do drzwi, szukając swojego szczęścia i można zginąć w tej płynącej lawie. Można w niej błysnąć, ale też i się spalić.
W "LOL: Kto się śmieje ostatni" spotkał się pan z Michałem Wójcikiem, który opowiadał w wywiadzie dla WP, że łączy was piękna więź.
Gdy go zobaczyłem w tym apartamencie imitującym prawdziwy dom, to poczułem się tak, jakbym spotkał członka rodziny. A reszta to sąsiedzi, których jeszcze nie znam, a którzy przyszli na domówkę (śmiech).
Z Michałem Wójcikiem rozmawialiśmy o tym, że na tej domówce nie było żartów politycznych, po które tak często sięgają kabareciarze i stand-uperzy.
Będę bronił wszystkich, także i siebie samego (śmiech), którzy sięgają po tematy polityczne w swoich występach. Żartem można napiętnować głupotę czy zło, kłamstwo. Polityczne żarty stają się często wentylem i nie pozwalają wybuchnąć. Są też dowodem na to, że jeszcze nie trzymają nas za twarz i że możemy śmiechem do kogoś celnie trafić. W programie nie było miejsca na politykę. Byliśmy w oderwaniu od realu, pod kloszem i na kilka godzin rzeczywistość przestała nas interesować.
To był świat pełen absurdu. Kto już widział pierwsze odcinki, to z pewnością pamięta, jak strugał pan patyczek. Drobna rzecz, a rozłożyłaby na łopatki kilka osób. Z tego, co wiem, to anegdota teatralna.
Tak, ponoć jej autorem jest Adolf Dymsza. Pewnego razu stał w kulisach i strugał sobie patyczek, wiedząc, że obserwuje go młody teatralny adept. Sytuacja powtarzała się przez kilka dni, za każdym razem, gdy czekali na wejście na scenę. W końcu młody nie wytrzymał - ku uciesze Dymszy, który czekał na tę reakcję. Adept zapytał: "Przepraszam, mistrzu, ale czemu struga pan ten patyczek?". I Dymsza zadowolony w końcu rzuca: "Bo jak dzisiaj umrę, to powiesz: a jeszcze wczoraj stał tu i strugał patyczek". To mnie zawsze rozbawiało, więc postanowiłem to wykorzystać w programie. Większość uczestników była za młoda, by mieć świadomość, że to znana teatralna anegdota. Czekałem tylko, aż ktoś się zainteresuje tym, co robię z tym kijkiem, aż w końcu się udało. Ale odzew był niesamowity. Padła pointa i zobaczyłem tylko ich niewidzące oczy. Nikt się nie zaśmiał! Ludzie-kamienie (śmiech).
Mi się zawsze wydawało, że nie jest łatwo rozśmieszyć was, komików, satyryków. A program pokazuje, że jest zupełnie inaczej.
Jest właśnie bardzo łatwo. Ja szybko płaczę ze śmiechu. Lubię się śmiać, gdy jest z czego. W "LOL: Kto się śmieje ostatni" najbardziej śmieszyły mnie zwykłe, życiowe sytuacje i jakieś zasłyszane przez przypadek komentarze niż skecze przygotowane przez kolegów. Przypadkowy gest, który nie wynikał z żartu, potrafi najbardziej rozśmieszyć. I pierwszy uśmieszek wynikał z przypadku. A w studiu było tyle kamer, że nie dało się ukryć mimowolnie podnoszących się kącików ust.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oto czego możecie spodziewać się w nowym sezonie! | LOL: Kto Się Śmieje Ostatni S2 | Prime Video PL
Czy pana poczucie humoru na przestrzeni lat się zmieniło?
Myślę sobie, że wszyscy z biegiem lat możemy się nauczyć większego poczucia humoru, które wynika też z uważności na to, co dzieje się dookoła nas, jak ludzie reagują na różne sytuacje. Jest cała masa śmiesznych rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy.
Są dla pana tematy tabu, których nie porusza pan w swoich występach?
Religia i czyjaś krzywda. Nie poruszam dramatów, ludzkich tragedii. A jeśli chodzi o religię, to czy ktoś jest wyznawcą świętego królika, makaronu czy Boga, czy jest chrześcijaninem, buddystą czy konfucjanistą… To jest czyjaś wiara, czyjaś prywatność. Nie chcę wchodzić z butami w czyjeś sumienie, w czyjeś serce.
Jak pan ocenia udział w "LOL: Kto się śmieje ostatni"?
Świetne spotkanie z kolegami i koleżankami w otoczeniu świetnej produkcji. Nigdy nie spotkałem się z tak perfekcyjnym przygotowaniem programu. To mogłaby być osobna opowieść na ten temat. Wielki szacun. Nas widać garstkę, ale przy show pracowała masa ludzi, którzy doskonale się nami opiekowali, byli zawsze pomocni i zawsze na miejscu. Oj, żeby to był wzorzec dla innych produkcji (śmiech).
Chciałby pan więcej takich wyzwań w swojej karierze?
Życie przynosi wyzwania.
Rozmawiała Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" przestrzegamy przed wyjściem z kina za wcześnie na "Kaskaderze", mówimy, jak (nie)śmieszna jest najnowsza komedia Netfliksa "Bez lukru" oraz jaramy się Eurowizją. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: