Jane Lavy Czułam się jak kompletna gówniara, stojąc obok Renee Zellweger
Od 24 maja widzowie na całym świecie mogą oglądać jedną z najnowszych propozycji Netflixa - serial "What/If”. Z okazji emisji najnowszej produkcji Netflixa, ekranowa małżeńska para, opowiedziała o pracy z Renee Zellweger.
Fabuła, która zamknięta jest w 10 odcinkach, zaprezentowana w stylu noe-noir, opowiada o parze młodych nowożeńców, którzy przyjmują lukratywną, lecz etycznie wątpliwą ofertę od tajemniczej kobiety. W tym momencie intryga się zagęszcza, a filmowym wcieleniem siły sprawczej następujących diabolicznych wydarzeń jest (o dziwo!) ulubienica publiczności - Renee Zellweger.
Z okazji emisji najnowszej produkcji Netflixa, ekranowa małżeńska para, czyli Jane Levy (znana polskim widzom z horroru "Nie oddychaj”, czy serialu "Podmiejski czyściec”) oraz Blake Jenner ("Glee”, "Gorzka siedemnastka”) opowiedzą o pracy z ukochaną przez widzów Zellweger w jednej ze swoich najbardziej diabolicznych kreacji w karierze, o seksie na planie oraz o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na młodych ludzi pełnych miłości i ufności sercu.
Zobacz zwiastun:
Jakie były wasze pierwsze wrażenia, kiedy przeczytaliście scenariusz? Czy mieliście obawę przed narzucającym się na myśl porównaniem do filmu "Niemoralna propozycja” z 1993 roku?
Jane Lavy: To co dla mnie w naszym serialu jest najlepsze, to jak wiele kulturowych odniesień w sobie zawiera oraz ile tematów przewodnich sobą reprezentuje. Osobiście bardzo mnie ciekawy, a po chwili i cieszy, kiedy słyszę, ile ludzie mają do powiedzenia w tym temacie oraz co według widzów jest głównym motywem przewodnim "What/If”. Odpowiedź nigdy nie jest jedna i ta sama. Z ogromnym apetytem przeczytałam wszystkie odcinki z kartek scenariusza i oczywiście obejrzałam "Niemoralną propozycję”, ale jedynie jako jeden z wielu aspektów przygotowań do tej konkretnej roli. Moim zdaniem nasz serial jest zbyt odległy od filmowego hitu z lat 90., żebyśmy mogli dokonać jakiegokolwiek porównania. Oczywiście cudownie było poczuć się przez chwilę jak Demi Moore, ale niestety uważam, że poza punktem wyjścia, czyli tytułową propozycją, obie produkcje niewiele mają ze sobą dzielą.
Blake Jenner: Dla mnie główną osią, czy też tematem "What/If” jest miłość pomiędzy czołowymi małżonkami. To uderzyło mnie jako pierwsze, kiedy otrzymałem scenariusz do ręki. Dlatego tak istotne było dla mnie, żeby jak najbardziej wiarygodnie zaprezentować uczucie między nami. Muszę przyznać, że oboje wiele zainwestowaliśmy i mocno zaangażowaliśmy się w pracę nad naszą ekranową miłością małżeńską. I to właśnie w tym dla mnie tkwi potencjalny sukces serialu. W tym jak oni się kochają i jak widzowie będą im dopingować oraz trzymać kciuki, żeby ich aspiracje i uczucia wróciły na właściwe miejsce. Miejsce sprzed czasów panowania złej czarownicy (śmiech).
Jak ważną rolę pełni instytucja małżeństwa w "What/If”?
JL: Bardzo ważną jak nie najważniejszą. To właśnie na tym oparty jest cały konflikt moralny, na którym bazuje nasz serial. Ta więź, o której mówimy, pomiędzy głównymi bohaterami jest wszystkim dla Lisy. Nie ma rodziny ani nikogo innego, kto jest jej bliski lub też z nią spokrewniony. Straciła siostrę w bardzo młodym wieku. Sean, czyli jej serialowy mąż jest dla niej wszystkim. On jest jej jedyną rodziną.
Oboje jesteście po rozwodach, a w serialu gracie młode małżeństwo, które zmaga się z problemem zdrady i zaufania. Czy waszym zdaniem „What/If” wiarygodnie prezentuje wątpliwości i zmagania, które napotyka większości nowożeńców?
JL: Cóż, wolałabym nie wypowiadać się na temat moich prywatnych doświadczeń, ale tak. Nie żałuję niczego i wszystko, co spotkało mnie w moim życiu, wszystkie moje porażki, ukształtowały mnie na osobę, którą dziś jestem. Ma to również wiele wspólnego z procesem, któremu się poddaję w trakcie przygotowań do roli. Szczególnie do roli Lisy w "What/If”.
BJ: Moim zdaniem nasza produkcja jest jak najbardziej wiarygodna. Przede wszystkim w temacie zaufania i jak wieloznaczna może okazać się jego definicja dla poszczególnych osób. A wracając do moich doświadczeń z małżeństwem… W pracy nad każdą kreacją, do której się przygotowuję, staram się zawsze oddać trochę z siebie samego. Dzięki personalnej perspektywie potrafię lepiej zrozumieć mojego bohatera. Patrzę na niego przez swój własny pryzmat, co daje mi uczucie większej szczerości z widownią. To tak jakbym opowiadał własną historię, ale jedynie między słowami. Temat kwestii zaufania uważam za bardzo aktualny i wiarygodny. Dokładnie tak jak prezentuje nasz serial.
Renee Zellweger to wciąż ulubienica publiczności i z tego, co słyszałam - chodząca słodycz we współpracy. Czy trudno było wam spojrzeć krzywym okiem na tę przemiłą gwiazdę filmową ze względu na rolę, którą gra?
JL: Renee zdecydowanie można określić cudowną i kochaną osobą. Jedna z najżyczliwszych aktorek, z którymi było mi dane wspólnie występować na ekranie. Ale nie, nie było to trudne. To było wręcz ekscytujące móc ją obserwować w pracy i w jaki sposób przemienia się w tę diaboliczną intrygantkę. Dzięki temu jak genialną i utalentowaną jest artystką, jest również szokująca wiarygodna w kreacji, którą prezentuje. W trakcie realizacji naszych scen, zupełnie zapomniałam o słodkiej Renee Zellweger, czy też mojej ulubionej filmowej Bridget Jones, a jedyne, co prezentowało się moim oczom, to bezlitosna manipulantka - Anne Montgomery. Czułam się jak kompletna gówniara, stojąc obok niej na planie.
Dlaczego?
JL: Ponieważ jest niezwykle słodka, ale też i elegancka w swojej prezencji. A ja czuję się jak słonica, kiedy noszę szpilki. Niemniej wykorzystałam tę dysproporcję w mojej głowie na korzyść naszego serialu. Uznała, że na tym też powinna polegać ich dynamika. Wyrafinowana dama i ja - niezręczna w swojej kobiecości młoda mężatka. Moja bohaterka z wielu różnych powodów, o których widzowie dowiedzą się z biegiem akcji, szuka aprobaty w dojrzałej, pewnej swojej atutów kobiecie.
Kobiece czarne charaktery z reguły mają większe znaczenie dla historii i mają też o wiele większy wpływ na pozostałych bohaterów, niż to jest w przypadku jednowymiarowych męskich złoczyńców. Jak myślicie, dlaczego tak się dzieje?
JL: Może z racji tego, że kobiety posiadają większą umiejętność w wykorzystaniu inteligencji emocjonalnej w kontakcie z innymi. Zgaduję teraz, ale tak też szczerze uważam. I to właśnie jest coś, w czym twórca naszego serialu, Mike Kelley, jest najlepszy. Jeżeli znasz wcześniejsze produkcje jego autorstwa (jak serial „Zemsta” z Madeleine Stowe), to wiesz i łatwo to zauważyć, że Kelley nie gustuje w (jak ja to lubię nazywać) suczo-wredno-zawistnych-babo-serialach. On pisze o kobiecych nikczemnikach i o kobiecej rywalizacji, w sposób bardzo wnikliwy i z dużym poszanowaniem. Nie sucze dramaty o kobietach, które jedynie chcą wydrapać sobie oczy. To są złożone, prawdziwe, autentyczne bohaterki, prezentujące każdego z nas, każdego człowieka, a nie tylko kreskówkowe archetypy kobiet.
Czy twoim zdaniem, obecnie mamy do czynienia z wyżem demograficznym tego typu bohaterek w filmie i telewizji?
JL: Raczej nie, mówiąc szczerze. Jest mi bardzo trudno porównać nasz obecny projekt do czegokolwiek innego, co znam z małego, czy dużego ekranu. Nic takiego nie widziałam, a nie chcę też rzucać tytułami na siłę. Wydaje mi się, że kiedy na ekranie pojawiają się silne kobiece osobowości, to widzowie mają wręcz wstydliwą ochotę uświadczyć pewnego rodzaju mydlanej opery, z biciem się po twarzy i z wydrapywaniem sobie oczu. Tego rodzaju ekscesów fani Netflixa nie znajdą w „What/If". Nasze serial posiada głębię, ale też wysoki czynnik rozrywkowy, który z pewnością przykuje uwagę szerokiej publiczności.
Czy nie jest to dla was frustrujące widzieć, jak wasi bohaterowie podejmują jedną złą decyzję za drugą?
BJ: Nie. Dla mnie była to znakomita zabawa i jeszcze lepsze przygotowanie do warsztatu. Poza tym wydaje mi się, że intencje mojego bohatera mają źródło we właściwym miejscu. Obecnie jego życie przepełniają złe sytuacje i jeszcze gorsze rozwiązania. Osaczony intrygami, w ostateczności ujawni swój prawdziwy bagaż z przeszłości. Demona, którego w sobie ukrywa od lat. Z początku jest bardzo ostrożny - boi się utracić zaufanie i miłość swojej żony. Walczy wszystkimi sposobami o życie, które udało mu się zbudować na przestrzeni ostatnich kilku lat.
JL: Pozwól, że ja odniosę się do twojego pytania bardziej z punktu widzenia widza. Uważam, że nasza serialowa para jest tak urocza, przemiła i wręcz „do zjedzenia”, że z pewność będzie bardzo trudno obserwować z boku, jak popełniają katastrofalnie złe decyzje dla siebie wzajemnie. Jedna za drugą.
Co było dla was największym wyzwaniem w przygotowaniu do roli?
JL: Emocjonalne wzloty i upadki. Pewnego rodzaju kolejka górska. Co chwilę dzieje się coś emocjonalnie druzgocącego dla Lisy. Było to dla mnie wykańczające psychicznie i fizycznie.
BJ: Ja pokochałem naszych bohaterów. Trudno było mi żyć ich problemami, nie mając żadnej sposobności pomocy, aby im ulżyć.
Mówiliście, że ludzie będą szukać znaczenia i powiązań z innymi filmami… W takim razie powiedzcie, o czym "What/If” opowiada według was? Co waszym zdaniem jest głównym motywem fabuły?
JL: Moim zdaniem nasz serial opowiada o naginaniu własnych zasad moralnych i wartości, w które wierzymy dla materialnych korzyści oraz prezentuje możliwe konsekwencje tego typu zachowania.
BJ: Nie mógłbym tego lepiej określić. Całkowita zgoda - jak w każdym dobrym małżeństwie (śmiech).