Jakub Żulczyk: Każdy ma prawo do swoich opinii. Ja uważam, że zrobiliśmy super serial

Pierwsze odcinki długo wyczekiwanej "Warszawianki" można już oglądać na SkyShowtime. Scenarzysta produkcji Jakub Żulczyk mówi Wirtualnej Polsce, jak wyglądała praca nad serialem. - Uważam, że zrobiliśmy super serial.

Jakub Żulczyk napisał scenariusz "Warszawianki"
Jakub Żulczyk napisał scenariusz "Warszawianki"
Źródło zdjęć: © AKPA, Materiały prasowe
Karolina Stankiewicz

26.06.2023 | aktual.: 26.06.2023 13:11

Karolina Stankiewicz, Wirtualna Polska: Warszawianka to kolejny po "Ślepnąc od świateł" serial, w którym Warszawa odgrywa ważną rolę. Dlaczego znowu opowiadasz o tym mieście?

Jakub Żulczyk: Pomysł na "Warszawiankę" powstał, zanim zacząłem pracować nad jej scenariuszem. Przyszła do mnie z nim Izabela Łopuch, producentka, z którą zrobiliśmy wcześniej "Ślepnąc od świateł". Powiedziała mi, że jest taki projekt, do którego były podejścia ze strony różnych ludzi, ale trudno go odpalić. Przeczytałem to, co było już przygotowane i zdecydowałem, że trzeba to wszystko zacząć od zera i zostawić tylko rdzeń. Czyli zostawić pomysł, że to jest Warszawa, że to jest współczesne, że to jest o pewnym kolesiu, który tu żyje i który żyje trochę w poprzek.

Wiedziałem, że Iza jest super producentką i że to szczęście móc z nią pracować, więc zgodziłem się niemal od razu. Zwłaszcza, że chciałem zrobić oryginalny projekt, który będzie scenariuszem, ale nie adaptacją mojej powieści. Tutaj wszystko się zgadzało, tylko jedyne, co mi faktycznie zgrzytało, to znowu ta Warszawa, bo opowiadanie o niej już trochę mi się znudziło. Ale "Warszawianka" mi uświadomiła, że przecież o tym mieście można opowiadać na wiele różnych sposobów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Czuły to postać, która, jak mówiłeś, jest w poprzek wszelkim konwenansom i modom. Jego życie toczy się w zasadzie wokół imprez. Czy znasz ludzi, którzy tak żyją?

Czuły robi różne rzeczy w tym serialu. Robi rzeczy, które są fajne, które są śmieszne, robi czasami świństwa i rzeczy, które są nielegalne. Nie chcę nikogo wskazywać, mówiąc, że znam takie osoby. Ale kiedy pisałem ten scenariusz, spotykałem osoby, które dodawały do tej historii trochę siebie, swoich przeżyć, swoich opowieści. Jedną z tych osób był Piotrek Fiedler, który tego bohatera w pierwotnej wersji wymyślił. On różne rzeczy mi dał i różne rzeczy mi opowiedział. Drugą taką osobą była równie barwna, ciekawa i fajna postać, bardzo warszawska, czyli Wojtek Friedmann, autor dwóch książek i zapalony podróżnik - instagramer. Nie wiem, czy oni są podobni do Czułego, myślę, że nie, ale na pewno coś mu dali. Potem, kiedy jeszcze dołączył Borys Szyc, to Czuły stał się odrębnym, unikatowym bytem. Ale wyrósł z żywego doświadczenia różnych ludzi.

Uważam, że Borys Szyc jest znakomity w tej roli. Był brany pod uwagę od początku? Czy dołączył później?

Na pewno pojawił się jako pierwszy, bo to był taki projekt, gdzie najpierw trzeba było obsadzić tego kolesia, a dopiero potem do niego dobudowywać całą resztę. Bo on jest centrum tej opowieści. Uważam, że Borys Szyc to bardzo ciekawy i fajny wybór. Na początku pomyślałem, że ta rola będzie dla niego bardzo dużym wyzwaniem, ale też wiedziałem, że on sobie z nią świetnie poradzi. Jako autor scenariusza nie mam wpływu decydującego na casting, ale mogę wyrazić swoje zdanie. Często jestem pytany na etapie pisania, kogo bym widział w danej roli. Ale to nie jest pytanie o to, kogo należy zaprosić na casting, tylko bardziej o to, kogo sobie wyobrażałem, pisząc. Niekoniecznie ta osoba będzie później grać tę rolę. To jest ciekawe, bo jak piszesz książkę, to nie z założeniem, że zobaczysz ją na ekranie. Przy scenariuszu z kolei tak jest, więc musisz myśleć o tych postaciach w taki sposób, że ktoś później się w nie wcieli.

Czyli inaczej tworzysz postacie książkowe, a inaczej scenariuszowe?

Sama opowieść powstaje mniej więcej podobnie, bo musi się po prostu wykluć w tobie jakaś sytuacja, konflikt, życie, które jest prawdziwe i w które uwierzysz. Ale potem, już w trakcie samej pracy nad tekstem jest ogromna różnica między pisaniem czegoś, co ludzie będą sobie wyobrażać, a pisaniem czegoś, co ludzie będą oglądać i widzieć dynamikę, pewien ruch. W myśleniu o historii i opowieści trochę jest tak, że literatura wybacza pewną stateczność, wybacza na przykład pewną pasywność bohaterów, wybacza afabularność. To wszystko w literaturze można ograć, a ekran już tego nie wybacza.

Wiadomo, powstały filmy, w których ktoś śpi przez 12 godzin, a kamera stoi nieruchomo i przeszły do historii jako coś, co wytycza pewne granice w kinie. Ale to niekoniecznie jest coś, co ludzie chcą oglądać. A poza tym pisząc książkę, jestem w tym zupełnie sam. Jest redaktor, jest wydawca i tak dalej, to są ludzie, z którymi ja od pewnego etapu tę książkę razem robię, ale jednak to jest tylko gra na mnie i to jest moja opowieść. Natomiast w przypadku scenariusza, moja praca to jest tylko jeden z elementów ostatecznego efektu. Ja gram do jakiejś wspólnej bramki.

Przychodzi taki moment, kiedy muszę to oddać i zrzec się kontroli nad tekstem. Muszę też myśleć o tej swojej pracy w taki sposób, że nie tylko to ma być coś, co ma się fajnie czytać, tylko to ma być też coś, co ma jak najlepiej zawrzeć sens tego, co ja chcę powiedzieć. A po drugie, to co ja napiszę, ma być instrukcją pracy dla wielu innych ludzi. Takim podręcznikiem, na podstawie którego oni będą wykonywać swoją robotę. I to nie tylko aktorzy czy reżyser, ale też kostiumograf, oświetleniowiec, operator itd. Więc jest dużo odpowiedzialności w tej robocie.

Mówiłeś o przekazywaniu kontroli nad scenariuszem. Czy to jest dla ciebie trudny moment?

Nie, to jest ciekawy moment. Bo jestem strasznie ciekaw, co z tego powstanie. Mam to szczęście, że pracuję zawsze z ludźmi, którym ufam. Pracowałem z ludźmi, którzy są najlepsi w Polsce w tym, co robią i nie mam powodu, żeby im nie ufać, bo oni też chcą zrobić coś dobrego. Ale faktycznie, zawsze to jest jakieś wydarzenie, ten moment. I jest bardzo odczuwalny. Nagle przestają do mnie dzwonić, bo moja praca już się skończyła przy tym projekcie, a ich praca się zaczyna. U mnie to zawsze jest połączone z ogromną ekscytacją.

Ale też znam różnych autorów książek, którzy mieli próby scenopisarskie i którzy potknęli się właśnie na tym. Pisanie scenariusza jest też dużo bardziej żmudne, trzeba o wiele więcej razy go przepisać niż książkę. Szybciej pisze się scenariusz, bo on jest bardziej precyzyjny. To jest też fizycznie mniej tekstu. Ale potem powieść przepisujesz raz, może dwa. Scenariusz przepisujesz pięć albo sześć razy. I masz to wyszczególnione w umowie. Bardzo wielu ludzi, którzy wychodzą z literatury i wchodzą do pisania scenariuszy, na tym się wykłada.

Jak ci się podoba efekt końcowy, jeśli chodzi o "Warszawiankę"? Czy czymś cię zaskoczyła?

Zaskoczyły mnie piękne zdjęcia, które zrobił Piotrek Uznański. Ja nie myślę aż tak obrazem, dlatego sposób, w jaki to zostało sfilmowane, mnie zaskoczył. A poza tym uważam, że to jest super rzecz. Wiadomo, widzowie będą mieć różne zdanie. Powiedzą: "ok, to jest dla mnie super" albo "ja tego nie rozumiem", albo "ja tego nie czuję", albo "to jest nudne", albo "dobra, obejrzałem i może być". Każdy do tych opinii będzie miał prawo. Ale myślę, że nam się udało zrobić to, co chcieliśmy i tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Uważam, że zrobiliśmy super serial.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)