Jacek Lusiński nakręcił serial o branży pogrzebowej. "Chcę, by widzowie zmierzyli się ze swoimi emocjami"

- Na planie wyreżyserowałem wiele pogrzebów, a jednocześnie, prywatnie musiałem zorganizować dwa, moich rodziców. To wywołało u mnie pewnego rodzaju wewnętrzne spięcie, z którym musiałem sobie poradzić. Ale wychodzę z założenia, że param się zawodem, który trzeba wykonywać tak, żeby nawet czasem bolało, inaczej nie warto się za niego zabierać - mówi Jacek Lusiński, reżyser i pomysłodawca serialu o branży funeralnej "Minuta ciszy".

Jacek Lusiński, reżyser "Minuty ciszy"
Jacek Lusiński, reżyser "Minuty ciszy"
Źródło zdjęć: © East News | LUKASZ SOLSKI
Urszula Korąkiewicz

09.09.2022 | aktual.: 09.09.2022 15:12

Urszula Korąkiewicz: Jak pokazać śmierć na ekranie?

Jacek Lusiński: Dotknęła pani kluczowej kwestii, bo największym wyzwaniem było odnalezienie odpowiedniego tonu. Nie jestem reżyserem do wynajęcia, sięgam po takie tematy, które mnie intrygują, męczą, nie pozwalają żyć. To umożliwia mi zachowanie w sobie potrzebnego płomienia, który sprawia, by to, co robię, było szczere i prawdziwe. Ale nie mam recepty. Ten ton wychodzi z nas samych.

Nasza wrażliwość, nasze postrzeganie świata wpływa na tysiące decyzji, które trzeba podczas tej pracy podjąć. Ja tę tonację czułem już od samego początku, gdy tylko wpadłem na pomysł tego serialu i gdy zaprosiłem do współpracy Szymona Augustyniaka. Ale nie byłem pewien, czy to, co zrodziło się w naszych głowach da się w ten sam sposób zarejestrować, przenieść na obraz.

Z czego wynikała ta niepewność?

Poświęciłem temu serialowi sporą część życia, ale to w pełni autorski pomysł, nie na zamówienie. Robiłem go bez gwarancji, że powstanie. Nie miałem jej nawet wtedy, kiedy dałem Anecie Hickinbotham i Leszkowi Bodzakowi do przeczytania trzy pierwsze odcinki. I zarówno Aurum Film, jak i Canal + w to weszli. A chciałem to robić tylko wtedy, gdy będę miał wolną rękę. Tak też się stało Zrealizowałem niemal 1 do 1 to, co zostało napisane.

Oczywiście, pojawiły się też pewne obawy, głównie związane z naturalizmem, ale on jest tu niezbędny. Inaczej nie byłoby w tym przekazie takiej siły. Nie chodziło nam o tandeciarskie szokowanie, ale o zderzenie tego, co żywe i martwe. Kontrastu. Dopiero to daje kopa w wyobraźnię. Dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę, co może nas spotkać w każdej chwili.

Rozczłonkowane zwłoki, ciało po wypadku czy to, które zaczęło się rozkładać, to obrazy, które mocno na wyobraźnię działają. I nie brakuje ich w "Minucie ciszy". Jak pokazać je wiernie, ale nie popaść w niezamierzoną groteskę? 

To znowu jest kwestia odpowiedniego tonu. Mój nadała scena kulminacji w finałowym odcinku. To z niej rozwinął się cały serial. A pójście w stronę groteski, tanizny, trywializowania tematu nie robi na mnie wrażenia. Widzieliśmy to w kinie mnóstwo razy.

To jaki miał pan na ten temat pomysł?

Chciałem zajrzeć w ludzi, którzy stają przed ekstremalnie trudną sytuacją, ale nie chciałem straszyć widzów śmiercią. Wychodzę z założenia, że tragedia i komedia są równorzędne, tak samo pojawiają się w życiu. Są sobie bliskie, niemal nieustannie stykają. Przecież zdarza się, że matka, która chowa swoje dziecko, ni stąd ni zowąd wybucha śmiechem w kościele. Te nieprzewidywalne, często absurdalne sytuacje są w pełni zrozumiałe. A zarazem tym bardziej intrygujące. Nurtującą kwestią było tylko jak pokazać to tak, by jedna drugiej nie zdominowała.

Synek (Karolina Bruchnicka) z przybranym wujkiem (Robert Więckiewicz) - filary firmy Pogrzeby z Zasadami
Synek (Karolina Bruchnicka) z przybranym wujkiem (Robert Więckiewicz) - filary firmy Pogrzeby z Zasadami© Materiały prasowe | przemo paczkowski przemekpaczkowski.com

Coś szczególnie poruszyło pana podczas tego "zaglądania w ludzi"?

Kiedyś byłem świadkiem szczególnej sytuacji na Żoliborzu, gdzie mieszkam. Przypadkowo usłyszałem rozmowę prawdopodobnie sąsiadów. Zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy porządkowali przestrzeń przy parkingu, a z naprzeciwka szedł chodnikiem pewien starszy pan. Zaczepili go, a z tonacji głosów wyczułem, że jest w tym pewien rodzaj szacunku, ale i troski, żeby go nie urazić nadmierną natarczywością. W każdym razie, usłyszałem w pewnym momencie: "panie Stanisławie, to kto panu teraz zrobi śniadanie?".

Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że właśnie w tej chwili uświadomił sobie, w jakiej jest sytuacji. Dopiero co zmarła mu żona i zdał sobie sprawę, że został sam. Zaaranżowałem podobną scenę w finałowym odcinku. To właśnie sedno - codzienność, małe proste sprawy, które mają potworną siłę sprowadzania nas na ziemię.

I wydaje się to tak proste, przyziemne, a często nie umiemy mówić o śmierci, żałobie, pogrzebie. Wy mówicie o tym bez owijania w bawełnę, wprost.

Bo jest we mnie pewna niezgoda na to, co proponuje nam współczesny świat. Śmierć jest spychana do kwestii sprzątnięcia po kimś. Gdy ktoś bliski nam umrze, możemy wykonać jeden telefon, firma załatwi wszystko za nas, a zmarłego zobaczymy dopiero na pogrzebie. Można się na to obrażać, może to brzmi bezdusznie, ale dziś to po prostu biznes. Żyjemy w świecie, który chce się cieszyć życiem, młodością, pięknem, lansem w sieci. Śmierć nie istnieje w dyskursie publicznym. A to przecież integralna część życia.

Początkujący w branży funeralnej Zasada (Robert Więckiewicz) i empatyczny prokurator Irek (Tomasz Drabek)
Początkujący w branży funeralnej Zasada (Robert Więckiewicz) i empatyczny prokurator Irek (Tomasz Drabek)© materiały partnera | przemo paczkowski przemekpaczkowski.com

Pokazujecie ją bez lukru. Zwłoki, ciała zmarłych wyglądają bardzo realistycznie. Jak nad tym pracowaliście? Specjaliści, pracownicy domów pogrzebowych pomagali wam w realizacji?

Tak. Od początku chciałem, żebyśmy mieli konsultanta, który jest doświadczonym praktykiem. I znaleźliśmy Szymona Sokołowskiego. Zresztą, zdradzając nieco kuchni powiem, że postać naszego serialowego balsamisty jest wzorowana właśnie na nim. Bo gdy pierwszy raz spotkałem Szymona, zobaczyłem drobnego blondyna, który nijak nie pasował mi do tej profesji. A okazało się, że ma już ponad 10 lat doświadczenia i jest młodym, ale oswojonym ze śmiercią i pełnym życiowej mądrości człowiekiem. Był na planie przy każdej scenie, w której pojawiało się ciało zmarłego.

Ponadto nasi specjaliści pracowali bardzo długo nad fantomami, które dzięki temu wyglądają tak realistycznie. Od początku mówiłem im, żeby przygotowując je nie traktowali ich jak coś, co mignie w kadrze, coś, przy czym widz się tylko wzdrygnie. To rekwizyty, które opowiadają historię. Są niesamowicie ważne, grają z aktorami. Ekipa była zachwycona, że ich ciężka praca będzie pokazana, wg mojego założenia, w sposób sensowny, a nie obcesowy. Szymon też bardzo to docenił, a z drugiej strony od czasu do czasu potrafił podejść z pędzelkiem, dokonując ostatnich korekt, żeby uzyskać jak najlepszy efekt.

Z wrażliwością potraktowaliście temat pogrzebu, jak i woli rodziny, a nawet samego zmarłego. Pogrzeb babci Bednarzowej, która chciała zostać pochowana w sukni ślubnej to jedna z piękniejszych scen. Przypominająca również o tym, że mamy bogatą tradycję żegnania zmarłych. Szkoda, że coraz bardziej zapomnianą.

To szkoda nawet nie w wymiarze etnograficznym, tylko najzwyczajniej ludzkim. Zamiatanie tematu pod dywan niczego nie daje. Zapominając o tym robimy sobie tylko krzywdę. Ceremoniał pożegnania dzisiaj pozostał już tylko gdzieś na wsiach, gdzie zmarły leżał w domu dwa, trzy dni, by rodzina, przyjaciele, znajomi mogli się z nim należycie pożegnać, pogodzić z odejściem. Była w tym niezwykła mądrość.

Możliwość spędzenia ostatnich chwil z tym kimś to niezwykłe, bardzo potrzebne doświadczenie. Sam tego doświadczyłem. W czasie, gdy pracowałem nad tym serialem, straciłem oboje rodziców. I siedząc przez wiele godzin przy zmarłym ojcu przeżywałem dokładnie to, o czym mówię.

Jak się pracuje nad tematem, który dotyka tak osobiście? Pomaga to przepracować tę stratę?

W jakimś stopniu na pewno. Każdy, kto zabiera się za ten temat, nawet jeśli nie chce się do tego przyznać, podejmuje próbę oswojenia się ze śmiercią. Chociaż to pełne oswojenie moim zdaniem jest niemożliwe. Chyba, że chodzi o balsamistów czy tanatopraktyków, dla których to cóż, chleb powszedni. Ale przypadkowy człowiek? Z tym tematem nie da się oswoić, przejść nad nim do porządku dziennego. Nie jesteśmy gotowi na taką stratę, na takie emocje. Ale lubimy się oszukiwać. Więc ja też chciałem się trochę pooszukiwać i zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi.

Pracując nad serialem w takim momencie mojego życia rzeczywiście odkryłem się zupełnie. Czasami to bolało, czasami śmieszyło, czasami trudno było okiełznać emocje. Na planie wyreżyserowałem wiele pogrzebów, a jednocześnie, musiałem z moją siostrą dwa zorganizować prywatnie. To faktycznie wywołało u mnie pewnego rodzaju wewnętrzne spięcie, z którym musiałem sobie poradzić. Ale wychodzę z założenia, że param się zawodem, który trzeba wykonywać tak, żeby nawet czasem bolało, inaczej nie warto się za niego zabierać.

Konflikt poczciwego Mieczysława Zasady (Robert Więckiewicz) i cynicznego Jacka Wiecznego (Piotr Rogucki) jest motorem napędowym akcji w "Minucie ciszy"
Konflikt poczciwego Mieczysława Zasady (Robert Więckiewicz) i cynicznego Jacka Wiecznego (Piotr Rogucki) jest motorem napędowym akcji w "Minucie ciszy"© Materiały prasowe | przemo paczkowski przemekpaczkowski.com

Skoro mówimy o emocjach, pomówmy o aktorach. To oni musieli balansować pomiędzy wspomnianą tragedią i komedią. I trudno tu nie wspomnieć o głównych antagonistach. Wybór Roberta Więckiewicza i Piotra Roguckiego do tych ról to strzał w dziesiątkę.

Kwestia doboru aktorów do postaci to z mojej strony prosta kalkulacja. Lubię złapać kontakt z aktorem, wiedzieć jakim jest człowiekiem, zanim zaczniemy pracować nad materiałem. To daje mi też ogląd, czy udało nam się nawiązać odpowiednie porozumienie, czy nie ma co na to tracić czasu. Zależało mi na tym, by aktorzy, tak po ludzku, wykrzesali z siebie najgłębsze emocje.

Część musiała mnie długo przekonywać, innych byłem pewien od razu. Piotrka Roguckiego obsadziłem w roli Wiecznego już pisząc tę postać. Podobnie było z Olą konieczną czy Adamem Bobikiem.

Z Mietkiem Zasadą było nieco inaczej. Podczas pisania postaci Zasady miałem nawet w głowie nazwisko innego, starszego aktora, żeby łatwiej móc sobie taką postać zwizualizować. Ale wtedy Leszek i Aneta z Aurum namówili mnie, żebym choć raz spotkał się z Robertem i zastanowił się, czy on nie mógłby być kandydatem to tej roli, zwłaszcza, że był nią bardzo zainteresowany. Trochę się obwąchiwaliśmy na tym pierwszym spotkaniu. Okazało się, że jako ludzie podobnie widzimy świat i podobne aspekty człowieka nas w życiu interesują. Powierzyłem mu tę rolę i dziś nikomu innemu bym jej już nie powierzył. Okazał się znakomity.

Robert Więckiewicz w roli Mieczysława Zasady
Robert Więckiewicz w roli Mieczysława Zasady© Materiały prasowe | przemo paczkowski przemekpaczkowski.com

Wszyscy długo pracowaliście nad tematem śmierci, obcowaliście z drastycznym widokiem. Czy taki widok kiedykolwiek powszednieje? Można nabrać znieczulicy?

Zdecydowanie tak. Przynajmniej ja w pewnym momencie nabrałem. Wiąże się też z tym nawet pewna anegdota. W pierwszym odcinku mamy scenę, w której główny bohater, czyli Mietek Zasada, po raz pierwszy widzi nagie ciało swojego kumpla, Cześka Majora. Jak zawsze, podczas próby, tłumaczyłem Robertowi, jakie ma zadanie, ale on powtarzał mi, że coś mu z tą sceną nie gra. Początkowo napisałem w niej dialog – Mietek miał coś powiedzieć, widząc Majora na stole. Dziwiłem się, dlaczego Robertowi ciągle coś nie pasuje, przecież wszystko było przygotowane tak, jak w scenariuszu.

I nagle uświadomiłem sobie, że Robert ma rację. Przecież Zasada widząc po raz pierwszy martwego kumpla, nie mógłby wydusić z siebie słowa. A ja wcale tego nie wyczułem, bo to ciało, a w zasadzie fantom ciała Majora oglądałem nieustannie przez kilka dni. Złapałem się na tym, że ta znieczulica już we mnie była. Więc kiedy zdałem sobie z tego sprawę, Więcol powiedział tylko: "no tak, to jest dokładnie to, mogę przecież tylko stać i patrzeć". Na szczęście taka sytuacja zdarzyła mi się tylko raz.

A z czym chcecie zostawić widzów? Z jaką refleksją?

Istotne było dla mnie, żeby dotrzeć do jak najszerszego grona. Nic nie da mówienie do własnego środowiska, które i tak myśli podobnie i wie, co chcesz powiedzieć. Borykają się z tym choćby środowiska wszelkich mniejszości. Ok, ktoś zrobi film o tym, jak któreś niesprawiedliwie jest traktowane, ale i tak trafi on do społeczności, która się z nim solidaryzuje i współczuje. Mnie mielenie tematu we własnym kotle nie interesuje. Jeżeli możemy mieć na coś wpływ, zrzucić kroplę, która będzie drążyła skałę, to niech dociera jak najszerzej, do tych, którzy mają zamknięte głowy, a nie do tych otwartych. Chcę postawić widzów przed mało komfortową sytuacją i powiedzieć: radźcie sobie, zmierzcie się ze swoimi emocjami.

Premiera sześccioodcinkowego serialu "Minuta ciszy" 9 września w Canal + Premium i Canal + Online.

Zobacz także
Komentarze (2)