I wtedy nadejdzie koniec

Właściwie czytelnik nie musi znać poprzednich albumów, aby zorientować się w sytuacji, gdyż Lilith (pierwsza żona, demoniczna matka) rekapituluje minione wydarzenia: "W świecie ludzi rozpoczął się wielki rozpad. Subtelnie - jak wszystkie wielkie zdarzenia, które z początku wyrastają z ziaren tak małych, że nikt ich nie dostrzega. Jak dotąd nic jeszcze się nie rozpada. Nic nie niszczeje. Lecz ręce artystów tracą zręczność (...). Świat traci swój smak. Zmysły tępieją". Taki sposób relacjonowania zdaje się być atrakcyjnym zabiegiem, gdyż pozwala przypomnieć sobie, co było w poprzednim odcinku, a nowym czytelnikom nie zgubić się w meandrach opowieści.

I wtedy nadejdzie koniec
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

30.09.2013 | aktual.: 08.11.2013 11:52

Albowiem im dalej, tym straszniej. Zbliża się koniec świata. Zbliża się Armagedon. Mike Carey (scenarzysta) pełnymi garściami czerpie z tradycji judeocheścijańskiej, ale nie tylko, ponieważ pojawiają się i pewnie elementy wierzeń Indian Ameryki Północnej. Oczywiście najczęściej przywołuje Apokalipsę św. Jana, choć mi podczas lektury przypomniał się fragment ze Starego Testamentu z księgi proroka Joela: "Tłumy i tłumy w Dolinie Wyroku [znajdować się będą], bo bliski jest dzień Pański w Dolinie Wyroku. Słońce i księżyc się zaćmią, a gwiazdy światłość swą utracą" (Jl. 4, 14-15).

Powyższy cytat jest na miejscu biorąc pod uwagę wydarzenia rozgrywające się we wszechświecie Lucyfera (tzw. drugim stworzeniu), gdzie Lilith gromadzi swoją armię, swoje dzieci. Zarówno te zrodzone, a nie stworzone potomstwo spłodzone z demonami (zbrojne Lilim), jak i spłodzonych "w niestałych miejscach poza czasem" aniołów, którzy są owocem związku z archaniołem Sandafonem. Pod jej wodzą bracia i siostry w Lilith gromadzą się nieopodal murów Srebrnego Miasta, chcą skorzystać z nieobecności Jahwe i wedrzeć się do środka, aby zniszczyć primum mobile, czyli tron Boży. Do ostatecznego rozwiązania jeszcze trochę, nie następuje ono w bieżącym albumie, ale pewnie będzie miało miejsce w kolejnych tomach.

Seria "Lucyfer" nieubłaganie zbliża się do finału, zostały tylko dwa tomy, na które niecierpliwie czekam. Pewnie dlatego omawiany tom traktuję jako przystawkę przed finałem. Historia opowiedziana na kartach "Przełomu" nie jest porywająca. Z punktu widzenia całości narracji, to opowiadanie jest konieczne, ale mało atrakcyjne. Podczas lektury zwróciłem uwagę na schemat konstrukcyjny opowiadania Carey'a, jego opowieść zbudowana jest na antonimach, które akurat w tym tomie są wyraźnie widoczne: rozpad-trwanie, stworzenie-niszczenie, umieranie-odradzanie, śmierć-narodziny. Chociaż Lucyfer nie jest antonimem Boga...

Nie przybliżyłem wszystkich wątków fabularnych zawartych w albumie. Ale chciałbym wspomnieć o pewnym, który mnie zaciekawił. Nowela "Taniec Jahwe" graficznie odbiega od plansz tworzonych przez wyrobników serii - Petera Grossa i Ryana Kelly'a, których ilustracje ciężko chwalić. Pewnie dlatego, że się z nimi "opatrzyłem". Natomiast do narysowania "Tańca..." został zaproszony mało znany Ronald Wimberly (autor opublikowanego w ubiegłym roku przez Vertigo one-shotu "Prince of Cats"). Narysowane przez niego strony pozytywnie się wyróżniają, mimo uproszczonej kreski, ograniczeniu do częściowo schematycznego ujęcia postaci, zastosowania niebanalnych skrótów w anatomicznym rysunku bohaterów. Szkoda tylko, że jego kadry w większości pozbawione są drugiego planu i tła, choć mimo to, dzięki ciekawym ujęciom postaci z różnorakich perspektyw, udaje mu się uzyskać głębię w kadrach.

Jeśli ktoś, po przeczytaniu powyższych akapitów, zadaje sobie pytania: dlaczego Lilith się tak panoszy?, dlaczego Lucyfer jej na to pozwala?, to właśnie w opowieści "Taniec Jahwe" znajdzie odpowiedzi. Tytułem zaostrzenia apetytu zacytuję jedynie poetę:* "Stworzenie świata nie przychodzi łatwo".* Jestem przekonany, że wszyscy wielbiciele postaci Lucyfera i tak sięgną po "Przełom".

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)