Weszli do mieszkania i fetor zwalił ich z nóg. A to był początek [+18]
- To długa historia. Wyznam wam wszystko, chcę to z siebie wyrzucić. Ale nie tutaj, na posterunku - powiedział spokojnie Dennis Nilsen do policjantów, oprowadzając ich po mieszkaniu przesiąkniętym odorem rozkładających się zwłok.
24.09.2020 15:46
Do Ofcomu, brytyjskiego odpowiednika naszej Rady Etyki Mediów, kilka dni temu wpłynęły skargi zniesmaczonych widzów. Chodzi o odpychające szczegóły zbrodni, jakich na ekranie dopuścił się tytułowy bohater serialu "Des".
Kłopot w tym, że trzyodcinkowa produkcja stacji ITV została wiernie oparta na faktach i na dobrą sprawę dość delikatnie pokazuje sprawę "mordercy z Muswell Hill". Bo historia Dennisa Nilsena równie dobrze mogłaby posłużyć za kanwę obskurnego, niebawiącego się w subtelności horroru.
Na szczęście twórcy "Des" nie poszli na łatwiznę, wybierając formę z pogranicza rasowego procedurala i dramatu psychologicznego. Powstał serial, od którego nie sposób się oderwać. Ale też trudno wyrzucić z głowy.
Potrzebował towarzystwa
Dennis Nilsen był eks-policjantem i urzędnikiem, który w latach 1978-83 zamordował w północnym Londynie przynajmniej 12 młodych mężczyzn. Pierwsza ofiara miała 14 lat. Zginęła, bo jej oprawca przeraził się, że zostanie sam w Nowy Rok.
Proces z października 1983 r. śledził cały kraj, a kolejne doniesienia o tym, co działo się w jego domu, wywoływały narodową histerię.
Ofiarami "mordercy z Muswell Hill" (dzielnica, w której mieszkał i działał Nilsen) padali bezdomni, uciekinierzy i męskie prostytutki. Ludzie, którymi nikt się nie interesował i nie szukał. Dlatego przez tyle lat Nilsen pozostawał bezkarny.
Działał według utartego schematu. Zwabiał ofiarę do siebie, częstował jedzeniem i alkoholem, po czym dusił albo topił. Zwłoki mył, ubierał i przez pewien czas trzymał w domu, rozmawiał z nimi i oglądał telewizję. Nilsen zeznał, że przenoszenie ich z miejsca na miejsce i układanie w różnych pozach dawało mu poczucie władzy.
"Zużyte" ciała chował pod podłogą, a kiedy odór robił się nie do zniesienia, Nilsen upijał się, zwłoki patroszył, rąbał na kawałki i palił w ogródku, dorzucając do ognia opony, aby zamaskować fetor palonego białka.
Problem pojawił się po przeprowadzce, kiedy Nilsen zamieszkał na poddaszu i nie miał dostępu do ogrodu. Zwłoki przechowywał więc w różnych częściach mieszkania, a następnie ćwiartował, pakował w foliowe worki i spuszczał w toalecie. Głowy gotował.
Wpadł, bo fragmenty jego ofiar w końcu zatkały rury. Nielsen sam zgłosił problem firmie zajmującej się kanalizacją, a wezwany na miejsce hydraulik odkrył kawałki kości i odciętą rękę.
Początkowo zaprzeczał, że odbywał z ciałami stosunki. Przesłuchującym go policjantom ze szczegółami opowiedział, jak mył ciała ofiar. Jedną posypał nawet talkiem i napawał się widokiem, bo "wyglądała jak rzeźba Michała Anioła".
Potem jednak przyznał, że zdarzało mu się onanizować w obecności ciał, a w stosunku do sześciu zwłok dopuścił się "czynności seksualnych".
Kiedy w toku śledztwa wyszło na jaw, że Nilsen pracował w policji, automatycznie pojawiło się pytanie, czemu odszedł ze służby. Morderca utrzymywał, że powodem była panująca na posterunku homofobia.
Wkrótce jednak okazało się, że przyłapano go, jak masturbował się w kostnicy.
Z twarzy podobny do nikogo
Kiedy w lutym 1983 r. policja aresztowała 37-latka, opinia publiczna była zbulwersowana nie tylko skalą jego zbrodni oraz informacją, że przez tyle lat był nieuchwytny.
Największym szokiem okazał się fakt, że seryjny morderca i nekrofil, wyprawiający rzeczy z najgorszego koszmaru, w niczym nie przypominał zdeprawowanych psychopatów, jakich wykreowała popkultura.
Dennis Nilsen był niepozornym facetem w okularach, typem everymana pod krawatem, których londyńczycy codziennie tysiącami mijali na ulicy. Dla przesłuchujących go policjantów szczególnie przerażające okazały opanowanie i rzeczowość, z jakimi opowiadał o swoim procederze.
Od początku chciał współpracować i pomóc w identyfikacji ofiar, a kolejne zeznania sprawiały mu wyraźną ulgę.
4 listopada 1983 r. "morderca z Muswell Hill" został skazany za 6 morderstw i 2 usiłowania na dożywocie z zastrzeżeniem, że może ubiegać się o zwolnienie dopiero po upłynięciu 25 lat. Zmarł w szpitalu 12 maja 2018 r.
Jak dwie krople wody
Seryjnym zabójcą, który najmocniej rozpalił wyobraźnię scenarzystów, jest bez wątpienia Ed Gein. Amerykański morderca, gwałciciel, nekrofil i kanibal zainspirował twórców takich filmów, jak "Teksańska masakra piłą mechaniczną" czy "Milczenie owiec".
Dlatego aż dziw bierze, że historia Dennisa Nilsena dopiero teraz trafia na ekrany, bo w swoich dewiacjach Brytyjczyk nie ustępował Geinowi praktycznie na krok.
Wprawdzie w 1989 r. nakręcono film "Cold Light of Day", jednak był on luźno inspirowany tamtymi wydarzeniami i przeszedł zupełnie bez echa.
"Des" na pewno to nie grozi. To pierwszorzędnie zrealizowana, napisana i zagrana produkcja, której akcja rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy od złapania do skazania Nilsena. Scenariusz serialu oparto na książce "Killing For Company", autorstwa Briana Mastersa, który spędził wiele godzin na rozmowach z mordercą podczas jego odsiadki.
Szorstki efekt realizmu i paradokumentalny styl osiągnięto dzięki wykorzystaniu archiwaliów z epoki – fragmentów programów informacyjnych czy autentycznych nagrań, na których możemy oglądać m.in. policjantów prowadzących skutego Nilsena.
W takich momentach widać też, jakim strzałem w dziesiątkę okazał casting do tytułowej roli. W "mordercę z Muswell Hill" wcielił się bowiem znany m.in. z "Broadchurch" i "Jessiki Jones" David Tennant, który wygląda jak lustrzane odbicie Dennisa.
Partneruje mu Daniel Mays (m.in. "Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie"), wcielający się w policjanta prowadzącego koszmarne śledztwo. Na ekranie zobaczycie też kilka znajomych twarzy z brytyjskich seriali, m.in. Rona Cooka i Jasona Watkinsa.
Wprawdzie od procesu Nilsena minęło bez mała 40 lat, pamięć o tamtych wydarzeniach na Wyspach wciąż jest żywa. "Des" okazał się tam hitem oglądalności - pierwszy odcinek obejrzał bez mała 5,5 mln widzów. W Polsce serial obejrzycie na platformie HBO GO.