Weszli do mieszkania i fetor zwalił ich z nóg. A to był początek [+18]
- To długa historia. Wyznam wam wszystko, chcę to z siebie wyrzucić. Ale nie tutaj, na posterunku - powiedział spokojnie Dennis Nilsen do policjantów, oprowadzając ich po mieszkaniu przesiąkniętym odorem rozkładających się zwłok.
Do Ofcomu, brytyjskiego odpowiednika naszej Rady Etyki Mediów, kilka dni temu wpłynęły skargi zniesmaczonych widzów. Chodzi o odpychające szczegóły zbrodni, jakich na ekranie dopuścił się tytułowy bohater serialu "Des".
Kłopot w tym, że trzyodcinkowa produkcja stacji ITV została wiernie oparta na faktach i na dobrą sprawę dość delikatnie pokazuje sprawę "mordercy z Muswell Hill". Bo historia Dennisa Nilsena równie dobrze mogłaby posłużyć za kanwę obskurnego, niebawiącego się w subtelności horroru.
Na szczęście twórcy "Des" nie poszli na łatwiznę, wybierając formę z pogranicza rasowego procedurala i dramatu psychologicznego. Powstał serial, od którego nie sposób się oderwać. Ale też trudno wyrzucić z głowy.
Potrzebował towarzystwa
Dennis Nilsen był eks-policjantem i urzędnikiem, który w latach 1978-83 zamordował w północnym Londynie przynajmniej 12 młodych mężczyzn. Pierwsza ofiara miała 14 lat. Zginęła, bo jej oprawca przeraził się, że zostanie sam w Nowy Rok.
Proces z października 1983 r. śledził cały kraj, a kolejne doniesienia o tym, co działo się w jego domu, wywoływały narodową histerię.
Ofiarami "mordercy z Muswell Hill" (dzielnica, w której mieszkał i działał Nilsen) padali bezdomni, uciekinierzy i męskie prostytutki. Ludzie, którymi nikt się nie interesował i nie szukał. Dlatego przez tyle lat Nilsen pozostawał bezkarny.
Działał według utartego schematu. Zwabiał ofiarę do siebie, częstował jedzeniem i alkoholem, po czym dusił albo topił. Zwłoki mył, ubierał i przez pewien czas trzymał w domu, rozmawiał z nimi i oglądał telewizję. Nilsen zeznał, że przenoszenie ich z miejsca na miejsce i układanie w różnych pozach dawało mu poczucie władzy.
"Zużyte" ciała chował pod podłogą, a kiedy odór robił się nie do zniesienia, Nilsen upijał się, zwłoki patroszył, rąbał na kawałki i palił w ogródku, dorzucając do ognia opony, aby zamaskować fetor palonego białka.
Problem pojawił się po przeprowadzce, kiedy Nilsen zamieszkał na poddaszu i nie miał dostępu do ogrodu. Zwłoki przechowywał więc w różnych częściach mieszkania, a następnie ćwiartował, pakował w foliowe worki i spuszczał w toalecie. Głowy gotował.
Wpadł, bo fragmenty jego ofiar w końcu zatkały rury. Nielsen sam zgłosił problem firmie zajmującej się kanalizacją, a wezwany na miejsce hydraulik odkrył kawałki kości i odciętą rękę.
Początkowo zaprzeczał, że odbywał z ciałami stosunki. Przesłuchującym go policjantom ze szczegółami opowiedział, jak mył ciała ofiar. Jedną posypał nawet talkiem i napawał się widokiem, bo "wyglądała jak rzeźba Michała Anioła".
Potem jednak przyznał, że zdarzało mu się onanizować w obecności ciał, a w stosunku do sześciu zwłok dopuścił się "czynności seksualnych".
Kiedy w toku śledztwa wyszło na jaw, że Nilsen pracował w policji, automatycznie pojawiło się pytanie, czemu odszedł ze służby. Morderca utrzymywał, że powodem była panująca na posterunku homofobia.
Wkrótce jednak okazało się, że przyłapano go, jak masturbował się w kostnicy.
Z twarzy podobny do nikogo
Kiedy w lutym 1983 r. policja aresztowała 37-latka, opinia publiczna była zbulwersowana nie tylko skalą jego zbrodni oraz informacją, że przez tyle lat był nieuchwytny.
Największym szokiem okazał się fakt, że seryjny morderca i nekrofil, wyprawiający rzeczy z najgorszego koszmaru, w niczym nie przypominał zdeprawowanych psychopatów, jakich wykreowała popkultura.
Dennis Nilsen był niepozornym facetem w okularach, typem everymana pod krawatem, których londyńczycy codziennie tysiącami mijali na ulicy. Dla przesłuchujących go policjantów szczególnie przerażające okazały opanowanie i rzeczowość, z jakimi opowiadał o swoim procederze.
Od początku chciał współpracować i pomóc w identyfikacji ofiar, a kolejne zeznania sprawiały mu wyraźną ulgę.
4 listopada 1983 r. "morderca z Muswell Hill" został skazany za 6 morderstw i 2 usiłowania na dożywocie z zastrzeżeniem, że może ubiegać się o zwolnienie dopiero po upłynięciu 25 lat. Zmarł w szpitalu 12 maja 2018 r.
Jak dwie krople wody
Seryjnym zabójcą, który najmocniej rozpalił wyobraźnię scenarzystów, jest bez wątpienia Ed Gein. Amerykański morderca, gwałciciel, nekrofil i kanibal zainspirował twórców takich filmów, jak "Teksańska masakra piłą mechaniczną" czy "Milczenie owiec".
Dlatego aż dziw bierze, że historia Dennisa Nilsena dopiero teraz trafia na ekrany, bo w swoich dewiacjach Brytyjczyk nie ustępował Geinowi praktycznie na krok.
Wprawdzie w 1989 r. nakręcono film "Cold Light of Day", jednak był on luźno inspirowany tamtymi wydarzeniami i przeszedł zupełnie bez echa.
"Des" na pewno to nie grozi. To pierwszorzędnie zrealizowana, napisana i zagrana produkcja, której akcja rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy od złapania do skazania Nilsena. Scenariusz serialu oparto na książce "Killing For Company", autorstwa Briana Mastersa, który spędził wiele godzin na rozmowach z mordercą podczas jego odsiadki.
Szorstki efekt realizmu i paradokumentalny styl osiągnięto dzięki wykorzystaniu archiwaliów z epoki – fragmentów programów informacyjnych czy autentycznych nagrań, na których możemy oglądać m.in. policjantów prowadzących skutego Nilsena.
W takich momentach widać też, jakim strzałem w dziesiątkę okazał casting do tytułowej roli. W "mordercę z Muswell Hill" wcielił się bowiem znany m.in. z "Broadchurch" i "Jessiki Jones" David Tennant, który wygląda jak lustrzane odbicie Dennisa.
Partneruje mu Daniel Mays (m.in. "Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie"), wcielający się w policjanta prowadzącego koszmarne śledztwo. Na ekranie zobaczycie też kilka znajomych twarzy z brytyjskich seriali, m.in. Rona Cooka i Jasona Watkinsa.
Wprawdzie od procesu Nilsena minęło bez mała 40 lat, pamięć o tamtych wydarzeniach na Wyspach wciąż jest żywa. "Des" okazał się tam hitem oglądalności - pierwszy odcinek obejrzał bez mała 5,5 mln widzów. W Polsce serial obejrzycie na platformie HBO GO.