Hipnotyzujący świat gangsterów. "Tokyo Vice" jeszcze lepsze niż poprzednio

Twórcy "Tokyo Vice" wciągnęli nas do mrocznego świata yakuzy i pewnego Amerykanina, który próbuje się odnaleźć wśród brutalnych historii. Pierwszy sezon produkcji HBO był hitem na świecie. Nie inaczej będzie z drugim.

"Tokyo Vice" wraca 8 lutego
"Tokyo Vice" wraca 8 lutego
Źródło zdjęć: © HBO
Magdalena Drozdek

Można się było spodziewać, że serial o tokijskiej mafii będzie globalnym hitem. Przede wszystkim ze względu na to, jakie osoby zaangażowano do tej produkcji. Przed kamerami Ansel Elgort i Ken Watanabe, a za kamerami: Michael Mann i Josef Kubota Władyka (człowiek o polskich korzeniach). Co przyciągnęło ludzi, to Tokio i prawdziwa historia, na której bazuje serial HBO.

Fani doskonale wiedzą, że mowa o przygodach Jake'a Adelsteina. To jedyny amerykański dziennikarz śledczy, który został dopuszczony do tajemnic japońskiego świata przestępczego. Morderstwa, wyłudzenia, handel ludźmi, przestępstwa podatkowe – przez 12 lat pisał o mrocznej stronie Japonii dla dziennika "Yomiuri Shimbun". Jednej z największych gazet nie tylko w kraju, ale i na świecie. Potem opisał swoje przeżycia w książce, która stała się bazą dla twórców z Hollywood.

Po premierze pierwszego sezonu wzrosło zainteresowanie Adelsteinem. Ba, pojawiły się głosy, że Amerykanin dużo nazmyślał. - Jest wiele rzeczy, które upiększyliśmy i stworzyliśmy, a które nie miały nic wspólnego z, nazwijmy to, "prawdziwą historią Jake'a Adelsteina". Niezależnie od tego, czy ta książka jest prawdziwa czy nie, to powinniście to podjąć z nim i osobami odpowiedzialnymi za książkę. Mnie tam nie było - komentował jeden z producentów serialu, John Lesher. Czy te głosy popsuły drugą odsłonę "Tokyo Vice"? Ani trochę.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wojna gangów wraca, choć w pierwszych odcinkach nowego "Tokyo Vice" rozkręca się bez pośpiechu. Pierwszy odcinek podejmuje wątki, które pojawiły się w finale poprzedniego sezonu, tj. tragiczną śmierć Poliny na statku, gdzie bogaci Japończycy czerpali uciechy z katowania bogu ducha winnych hostess, a także beznadziejną sytuację ledwo żywego Sato, który został zdradzony przez jednego z członków yakuzy.

Jake i Samantha muszą jakoś poradzić sobie z brudną prawdą o śmierci Poliny i przełknąć potężną niesprawiedliwość tej sytuacji. Jake robi jeszcze lepszą karierę w gazecie "Meicho Shimbun" i dostaje kolejne, dobre dziennikarskie kąski do opisania. A Samantha, którą z pewnością polubiło wielu widzów, otwiera swój własny klub. A że życie w Tokio lat 90., gdzie króluje yakuza, łatwe nie jest, przekonują się o tym szybko i dość boleśnie.

W kontynuacji "Tokyo Vice" dostajemy przede wszystkim pogłębione portrety postaci, do których zdążyliśmy się już przywiązać. Możemy zajrzeć głębiej do świata yakuzy za sprawą Sato (Shô Kasamatsu), do świata tokijskich dziennikarzy dzięki Jake'owi (Ansel Elgort), ale też dzięki Eimi (Rinko Kikuchi), która rozkwitła przepięknie na ekranie i jej postać nie jest już tylko przygniecioną przez życie i trudną sytuację w domu cichą kobietką.

Jake tym razem wciąga nas do świata... gangu motocyklowego Bosozoku. A uwielbiany przez widzów Ken Watanabe, który wciela się w postać detektywa Hiroto Katagiri, musi wybrać, czy dalej chce walczyć z yakuzą, czy dać sobie z mafią na zawsze spokój i być przede wszystkim ojcem i mężem, opiekunem swojej rodziny. Żywym opiekunem. On najlepiej zdaje sobie sprawę, że jakikolwiek zatarg z yakuzą, to podpisanie na siebie wyroku. Skusi się na ostre działanie, gdy pojawi się w ekipie nowa policjantka? Możecie już pewnie coś podejrzewać...

Dla fanów "Tokyo Vice" jest kilka dobrych wiadomości. Pierwsza jest taka, że w końcu dostaniemy rozwiązanie sceny otwarcia z pierwszego odcinka pierwszego sezonu. Tak, doczekaliśmy się i dowiemy się, jakiego artykułu Jake nie miał publikować po groźbach yakuzy. Inna sprawa jest taka, że serial wciąga jeszcze mocniej niż było to poprzednio. Jak przyznali aktorzy - Ken Watanabe i Ansel Elgort - w rozmowie z Wirtualną Polską (jej efekty niedługo pokażemy wam w Teleshow), pierwszy sezon zdobył potężny szacunek Japończyków.

Twórcy mogli więc bez problemu docierać do miejsc na co dzień zamkniętych przed ekipami filmowymi. Otwierało się przed nimi więcej drzwi, bo udowodnili, że pokazują nie tylko amerykańskie spojrzenie na Tokio, ale przede wszystkim pokazali perspektywę Japończyków. Złożyli hołd tej kulturze, nawet jeśli wyciągnęli na wierzch brudy półświatka.

Czy grany przez Ansela Elgorta Jake Adelstein dalej jawi się trochę jako "biały zbawca" z Zachodu, który pcha się tam, gdzie nie powinien i robi na tym karierę? Oczywiście. Czy to przeszkadza? Tym razem może być trudniej uwierzyć, że roztrzepany, niechlujny Jake rozkochuje w sobie piękność, która była kobietą gangstera Tozawy... Tu najmocniej dają się odczuć fantazje prawdziwego Adelsteina, ale i scenarzystów, którzy wyciągnęli wątki z jego książki. No, ale daliśmy się wkręcić w tę historię i to się nie zmieni.

Ba, twórcy chyba posłuchali krytycznych głosów i do mitu "białego zbawcy" nawiązali w jednej ze scen, w której Jake spotyka się ze swoimi kolegami z pracy, którym nie idzie tak szałowo budowanie kariery. - Dlaczego Amerykanie myślą, że muszą naprawić cały świat? - pytają. - Cóż, ktoś to musi robić - odpowiada szybko Jake w iście amerykańskim stylu.

Tylko gdzie to wszystko zmierza? Władyka i spółka serwują solidną, hipnotyzującą historię pełną specyficznego klimatu i napięcia. Można się spodziewać, że dojdzie do niezłej katastrofy. Ale nie będzie to katastrofa związana z brakiem oglądalności. Nowe odcinki debiutują na HBO 8 lutego.

Źródło artykułu:WP Teleshow
tokyo viceAnsel Elgortken watanabe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)