Gwiazdor uciekł pociągiem z Kijowa. Opublikował nagranie, w którym wszystko tłumaczy
Trwa siódmy dzień wojny w Ukrainie i sytuacja cały czas wygląda dramatycznie. Tysiące osób ucieka ze swojej ojczyzny i przyjeżdża m.in. do Polski. Do Warszawy trafił po ponad 20 godzinach podróży Maksim Chmerkovskiy. Tłumaczy, co się wydarzyło.
Rosyjska inwazja na Ukrainę zaczęła się w czwartek, 24 lutego o godzinie 3.45. Trwają intensywne walki m.in. w Charkowie. Bomby spadają na ukraińskie miasta, cywile włączają się w obronę swoich miast, a część osób ukrywa się przed atakami w kijowskim metrze, setki tysięcy osób uciekają z Ukrainy m.in. do Polski czy innych europejskich państw. Podaje się, że już pół miliona obywateli Ukrainy opuściło swój kraj przed toczącą się wojną. Szczegółową relację możecie śledzić w liveblogu WP Wiadomości.
Dramatyczną sytuację w Kijowie relacjonował od kilku dni Maksim Chmerkovskiy, juror ukraińskiego "Tańca z gwiazdami". Mistrz tańca ma 1,1 mln obserwatorów na Instagramie. 1 marca poinformował ich wszystkich, że udało mu się uciec pociągiem do Polski. W 26-minutowym nagraniu wytłumaczył dokładnie swoją sytuację.
Maksim z pokoju hotelowego w Warszawie nagrał długą wiadomość o tym, co przeżył. Podziękował Michałowi Malitowskiemu i jego żonie Julii, którzy pomogli mu z dostaniem się do Polski. - Mam absolutnie najlepszych przyjaciół - powiedział i dodał, że jest pozytywnie zaskoczony tym, jak Polacy pomagają dziś Ukraińcom.
Chmerkovskiy w mocnych słowach opowiada o trwającej wojnie. - Dopiero się rozkręca. Mówię wam, będzie gorzej. Mam zdjęcia, filmy. Od razu powiem, że przepraszam za ich publikację, ale muszę to zrobić. To musi ujrzeć światło dzienne - zapowiedział, ale filmów nie zdecydował się jeszcze opublikować.
- To, co zaczęło się jak kolejna kampania Putina, który chciał umieścić w Ukrainie swój marionetkowy rząd i powiększyć swój reżim, zmieniło się w walkę Dawida z Goliatem. Mam wrażenie, że jestem znów w liceum na Brooklynie, na środku korytarza i widzę, jak ogromny, starszy dzieciak bije mniejszego i młodszego, a my wszyscy tylko się temu przyglądamy. Nie chcemy, żeby ktoś dał nam w twarz, więc czekamy i patrzymy. Widzimy, jak dzieciakowi leci krew z nosa, ma podbite oczy. I nagle ten mały dzieciak zaczyna działać, coś się w nim zmienia. Wtedy dołączają się postronni - skomentował.
Tancerz opowiadał o żołnierzach rosyjskich i ukraińskich, którzy muszą nosić opaski, by móc się rozróżniać. Mówił o jedności, jaka teraz jest kluczowa i o włączeniu się w sprawę wszystkich państw. Zaapelował do Rosjan, by wychodzili na ulice w swoich miastach i protestowali przeciwko polityce Władimira Putina, nawet jeśli trafią za to na kilka miesięcy do aresztu.
W komentarzach pod filmem gwiazdora wrze. Jedni nazywają go bohaterem i dziękują za relację, bo dzięki niemu zrozumieli, jak dramatyczna jest sytuacja Ukraińców, inni - punktują ostro, że powinien zostać i walczyć za Ukrainę.
- To była ku…sko trudna decyzja, żeby wyjechać - przyznał tancerz.
- Całą podróż stałem, bo czułem się źle z tym, że jestem w tym pociągu. Czułem, że robię coś złego, wyjeżdżając z kraju. Wciąż żałuję, bo myślę, że zabrałem komuś miejsce - powiedział.
Relacjonuje ucieczkę tak: - Pociąg wypełniał się i wypełniał. Zaczęło brakować powietrza. Wydawało mi się to niemożliwe, że coś takiego ma miejsce. Miałem ze sobą tylko plecak. Wszystko inne zostawiłem. Chwyciłem plecak i poszedłem na koniec wagonu. Stanąłem tam i tylko upewniałem się, że nie zabieram za wiele miejsca. Bałem się, że przeze mnie nie zmieści się jakaś matka z dzieckiem. To było czyste szaleństwo. Stałem tam w zimnie. Pociąg się nie zatrzymywał.
Od początku inwazji Rosji na Ukrainę wiadomo, że do wojska zostali wcieleni wszyscy mężczyźni w wieku 18-60 lat. Chmerkovskiy jest natomiast obywatelem USA.
Wyjaśnił, że w 1994 r., będąc nastolatkiem, trafił do adopcji i wysłano go do USA.
Całe życie mieszkał i pracował w Stanach. Dopiero rok temu przyjechał do Ukrainy, by pracować jako juror "Tańca z gwiazdami". Zaczął poznawać kraj swoich biologicznych rodziców, pokochał go, wspomina, że udało mu się skontaktować z biologiczną mamą.
Dzisiaj przyznaje przed kamerą swojego telefonu: - Nie wiem, czy moi przyjaciele żyją.
I dodaje: - To jest nic, absolutnie nic, w porównaniu z traumą, którą przeżywają dzieci, kobiety i mężczyźni, którzy po tym wszystkim będą mieć zespół stresu pourazowego.