Grzegorz Miecugow otwarcie mówił o nałogach. Dwa z nich pokonał
[GALERIA]
26 sierpnia przypada druga rocznica śmierci Grzegorza Miecugowa. Jednego z najpopularniejszych i najbardziej cenionych dziennikarzy żegnały tłumy. Choć jak mówił Wojciech Mann, Miecugow "nie szukał zadowolenia wszystkich", to potrafił docierać do ludzi. Czy to przez satyryczny program "Szkło kontaktowe", czy mówiąc otwarcie o swoich problemach.
"Mam skłonność do uzależnień" – mówił kilka lat przed śmiercią "Newsweekowi". O uzależnieniu od hazardu, alkoholu i nikotyny mówił także w wywiadzie-rzece "Szkiełko i wokół".
"Szkło" to nie wszystko
Pracował w rozgłośniach radiowych, później w Telewizji Polskiej, ale dla większości widzów pozostanie jedną z twarzy TVN-u. To właśnie na tej antenie współtworzył i prowadził "Fakty", pisał nowy rozdział w historii polskiej telewizji prowadząc "Big Brothera" i niemal do końca swoich dni występował w autorskim "Szkle kontaktowym".
Przed kamerami trzymał emocje na wodzy jak prawdziwy profesjonalista. Ale nie był zimnym, robiącym coś na pokaz cynikiem. Kiedy trzeba było się rozliczyć z bolesną przeszłością – robił to. Na przykład wtedy, gdy poruszano temat jego uzależnień.
Trzy żetony dla zabawy
Alkohol, nikotyna, hazard, nowotwór płuc zdiagnozowany w 2011 r. To były demony Grzegorza Miecugowa, który uporał się tylko z jednym z nich. Z hazardem.
Wspominając początki "zabawy" w kasynie Miecugow mówił, że wszystko zaczęło się w hotelu Marriott. Na otwarciu tamtejszego kasyna pojawiło się wielu dziennikarzy i każdy dostał po trzy żetony.
- Problem pojawił się w 1997 r., równo ze startem TVN. Bywało, że grałem do rana. Gdy o piątej zamykano kasyno w Victorii, wpadałem do Marriotta, bo tam grało się do siódmej – mówił w wywiadzie z 2012 r.
"To było silniejsze ode mnie"
W końcu nic nie było w stanie odciągnąć go od grania w kasynie. Nawet bójka w barze w Zakopanem, która zakończyła się utratą przedniego zęba. Miecugow wspominał, że po powrocie do Warszawy zamiast do domu lub dentysty, poszedł do kasyna.
- Miałem już rozpoznawalną twarz, nie powinienem był pokazywać się w takim stanie, ale to było silniejsze ode mnie – wyznał dziennikarz.
Na szczęście, gdy opowiadał o tym w 2012 r., hazard był już dla niego zamkniętym rozdziałem.
Wspomnienia samotnika
Wielu uważało go za cynika. Syn Krzysztof mówił, że Grzegorz Miecugow był samotnikiem źle reagującym na komplementy. Nie uważał się za duszę towarzystwa ("Nie chodzę, nie bywam").
Nie oznacza to jednak, że w bujnej przeszłości dziennikarza nie ma interesujących towarzyskich wspomnień. Jedno z nich, dotyczące zakrapianego powrotu pociągiem relacji Kraków - Warszawa, odnotował w swojej książce.
- Wylądowaliśmy w zimnym i ciemnym wagonie, ale za to razem. Romek Młodkowski, Tomek Sekielski, Andrzej Sołtysik, Tomasz Kin i ja. Jeden z kolegów miał butelkę whisky, bodajże burbona, inny miał marihuanę, ja miałem papierosy, jeszcze wówczas paliłem, ktoś miał breloczek z latarką i ruszyliśmy. Przy świetle latarki przerabialiśmy papierosy na jointy, z jednego kubeczka popijaliśmy whisky, było coraz zimniej i coraz weselej – wspominał dziennikarz.
33 lata, 40 papierosów dziennie
Pokonanie drugiego demona, uzależnienia od nikotyny, okazało się konieczne na początku 2011 r. Był wtedy palaczem z 33-letnim stażem, który potrzebował dwóch paczek dziennie. Wszystko zmieniło się po wykryciu guza na płucach.
- To było łatwiejsze, niż myślałem. Gdyby ktoś powiedział mi, że wytrzymam rok bez papierosa, to bym nie uwierzył - mówił w "Super Expressie". - Gdy rzucałem palenie w latach 90., to jak widziałem kogoś palącego, to miałem poczucie straty. Teraz jest inaczej. I gdy widzę palącego, to mu współczuję.
Rzucenie palenia było dla Miecugowa zyskaniem wolności.
- Kiedyś nie poleciałem do Stanów nie dlatego, że są wizy, tylko dlatego, że nie wyobrażałem sobie kilkunastu godzin lotu bez papierosa – przyznał się na łamach dziennika.
Było już za późno
Rzucenie palenia przyniosło efekty, ponieważ zmiany nowotworowe zaczęły ustępować. Niestety ponad 6 lat po pierwszej diagnozie Miecugow trafił do szpitala, skąd już nie wrócił.
- Dzień przed śmiercią zadzwonił do Krzyśka Daukszewicza, żeby dogadać sprawy dyżurów w "Szkle". Krzysiek był przerażony, bo bardzo źle brzmiał. Ubłagał go, żeby poszedł na ostry dyżur. Poszedł, ale zmarł kilka godzin po skierowaniu na oddział. Prawdopodobnie na sepsę – mówił "Newsweekowi" kilka dni po śmierci przyjaciela Tomasz Sianecki (na zdjęciu).
Grzegorz Miecugow miał 61 lat.