"Gra o tron": Rzeź niewiniątek [RECENZJA BEZ SPOILERÓW]

Poprzedni odcinek "Gry o tron" był bezsprzecznie najgorszą odsłoną serialu HBO. Od jego premiery cały świat zastanawiał się, czy produkcja będzie w stanie zaskoczyć czymś jeszcze i zrehabilitować się za dramatyczny spadek jakości. Czy się udało? I tak, i nie.

"Gra o tron": Rzeź niewiniątek [RECENZJA BEZ SPOILERÓW]
Źródło zdjęć: © HBO
Michał Fedorowicz

Zanim przejdę do recenzji tego odcinka, chcę was prosić o zastanowienie się, czego oczekujecie od ekranizacji powieści George R.R. Martina. Czy pieczołowicie zawiązanych, a potem sensownie rozwiązanych wątków fabularnych, barwnych postaci, w miarę inteligentnej rozrywki opartej na dialogach i intrygach? Czy może spektakularnej akcji, doskonałej strony wizualnej, muzycznej i pirotechnicznej?

Większość z was odpowie, że chcielibyście i jednego, i drugiego. Niestety, ósmy sezon adaptacji "Pieśni lodu i ognia" nie jest jak dotąd w stanie zaspokoić potrzeb każdego widza. Trochę jednak szkoda, że twórcy postawili wszystko na tego najmniej wymagającego.

Nie zobaczymy więc w "Masakrze w King's Landing" (tytuł własny, oficjalny to po prostu "Dzwony" - przyp. red.) satysfakcjonującego rozwiązania historii budowanej na ekranach przez lat osiem, a w powieściach - blisko 23. Nie mamy tu dobrze napisanej opowieści, która garściami czerpałaby z wielowątkowego kanonu spisanego przez Martina, czy pomysłowo spinałaby wątki pokazane w poprzednich sezonach "Gry o tron". Nie jest to już bowiem serial, który pokochały miliony.

Zobacz: Jak zmieniali się bohaterowie "Gry o tron" HBO

Owszem, jest to kolejny po "Długiej nocy" odcinek, w którym widać przepotężny budżet. Gdzie gołym okiem można dostrzec morderczą, tytaniczną wręcz pracę ekipy odpowiedzialnej za choreografię, pirotechnikę, efekty specjalne, zdjęcia czy muzykę. Owszem, jest to produkcja, która wyewoluowała z teatralnego i skromnego wręcz sezonu pierwszego w hollywoodzki blockbuster, który z powodzeniem mógłby być wyświetlany w kinach IMAX. Ale raz jeszcze powtarzam: to już nie jest ta sama "Gra o tron", która podbiła serca widzów na całym świecie.

Dlatego "Dzwony" na pewno przypadną do gustu temu mniej wymagającemu widzowi. Osobie, która może nie tyle zapomni o ostrożnie i pieczołowicie budowanych przez ostatnie lata bohaterach, ale której nie będzie przeszkadzał brak ciągu przyczynowo-skutkowego, w dziwnie skrótowy sposób prowadzący do wydarzeń w Królewskiej Przystani.

Miguel Sapochnik, reżyser odcinka, po raz kolejny udowownił, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu - z fatalnego scenariusza jest bowiem w stanie wykrzesać naprawdę sporo, bardzo wdzięcznie maskując jego niedoskonałości spektakularnym widowiskiem. Kiedy jednak miał do dyspozycji lepszy tekst, nakręcił dla nas "Hardhome" (starcie za Murem z Nocnym Królem) i "Bitwę Bękartów" (starcie Jona z Ramsayem Boltonem), dwa arcydzieła szklanego ekranu.

Kiedy duet David Benioff i D.B. Weiss przestał mu podsyłać scenariusze, dostaliśmy prześliczną i przesłodzoną w końcówce "Długą noc" oraz brutalne, hardkorowe i chyba nieco za słabo nieuzasadnione gore w "Dzwonach". Oba te odcinki zapamiętamy na długo, ale nie dlatego, że były częścią czegoś większego. Będziemy je wspominać bowiem tylko jako efektowne, ale totalnie antyklimatyczne puenty do najbardziej intrygujących wątków współczesnej popkultury. Piękne septy, bez żadnego z siedmiu bogów Westeros w środku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (86)