Filmy o rekinach zasiały trwogę. Nie wszystko jest wyssane z palca
Widok trójkątnej płetwy przecinającej taflę wody budzi grozę, choć rekiny atakujące ludzi to stosunkowo rzadkie zjawisko. Nagłośnienie śmiertelnych wypadków i filmy typu "Szczęki" działają jednak na wyobraźnię.
25.06.2019 | aktual.: 25.06.2019 15:01
Z oficjalnych danych wynika, że ofiarą niesprowokowanego rekina pada średnio 80 osób rocznie na całym świecie. Mało, ale mówimy wyłącznie o znanych zgłoszeniach z USA, Australii, Hawajów i innych regionów, gdzie takie dane są w ogóle zbierane. W wielu krajach Trzeciego Świata nikt się nie przejmuje prowadzeniem statystyk i nie można określić, ile zaginięć na morzu czy niewyjaśnionych zgonów to wynik agresji rekina.
Oficjalnie najbardziej niebezpiecznym regionem, gdzie dochodzi do takich ataków, są wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Przez 60 lat doszło tam do ponad 1100 znanych przypadków, z czego 35 zakończyło się zgonem człowieka. Ostatni raz w 2018 r. W Australii było dwa razy mniej ataków, ale aż 73 śmiertelne. Jeszcze wyższą śmiertelność odnotowuje się w państwach afrykańskich (346 ataków, 94 zgony).
Co ciekawe, nawet w Europie dochodzi do takich tragedii. W latach 1958-2018 było ich 52. Śmierć poniosło 27 osób, z czego ostatnia 30 lat temu.
Wokół tego zjawiska narosło wiele mitów, do czego z pewnością przyczyniły się popularne filmy typu "Szczęki", "Piekielna głębia", "183 metry strachu" czy "Meg". Ich twórcy zazwyczaj puszczali wodze fantazji i nie zależało im na zgodności z wiedzą naukową. Najważniejsze było przedstawienie wielkiego morskiego potwora, który w swoim naturalnym środowisku nie daje człowiekowi żadnych szans na przetrwanie.
Jak jednak w każdej legendzie, także i w filmach o rekinach ludojadach tkwi ziarnko prawdy. Peter Benchley, autor bestsellerowej powieści "Szczęki", przeniesionej na ekrany kin przez Stevena Spielberga, był zafascynowany przypadkami ataków opisywanymi w prasie. Bezpośrednim natchnieniem do napisania "Szczęk" miała być historia Franka Mundusa, który w 1964 r. złowił żarłacza białego ważącego ponad 2 tony.
Rekin z książki i filmu siejący grozę u wybrzeży Nowej Anglii miał mieć ponad 7,5 m długości i ważyć 3 tony, co wcale nie jest wymysłem pisarza. Przeciętne żarłacze białe mają 3,5-5m długości (samice są większe od samców) i ważą nie więcej niż 2 tony. Ale redkordowy okaz z końca XIX w. był bardzo podobny do tego ze "Szczęk" (7,2 m długości, 3,4 tony wagi).
Pewnym jest, że człowiek nie należy do ulubionych dań żarłacza białego, jednak to właśnie ten gatunek rekina jest jednym z trzech (spośród prawie 500) najbardziej niebezpiecznych dla ludzi. Pozostałe dwa to rekin tygrysi i żarłacz tępogłowy.
Rekiny uchodzą za jedne z najniebezpieczniejszych mieszkańców morskich głębin. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że nie tylko ci drapieżcy czają się w głębinach. Twórcy serialu dokumentalnego "Atak wielkiej ryby" rozmawiają z ludźmi, którzy przeżyli niespodziewane ataki pozornie nieszkodliwych morskich stworzeń. Przed kamerą opowiedzieli o swoich bolesnych doświadczeniach, a eksperci wyjaśniają, jak do nich doszło.