Eurowizja 2023. Chorwaci zakpili z Putina. To był najgłośniejszy występ tego półfinału
Stwierdzenie, że był to grzeczny albo nudny półfinał Eurowizji, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Choć trzeba przyznać, że dobrą chwilę się rozkręcał. O ile pierwsze występy nie rzucały na kolana, wieczór obfitował w zaskakujące momenty. Finlandia i Chorwacja zapisały się w historii konkursu. Bez dwóch zdań.
To był wieczór pełen wzruszeń i rozbuchanych występów. Wzruszenia gwarantowały wszelkie ukraińskie nawiązania. Ukraina przez trwającą rosyjską inwazję nie mogła być gospodarzem konkursu. Tegoroczna Eurowizja odbywa się gościnnie w Liverpoolu, oczywiście z udziałem ukraińskich prowadzących i gwiazd.
Szczególnym momentem pierwszego półfinału było z pewnością wykonanie "Ordinary World" z repertuaru Duran Duran przez Aloszę w duecie z Rebeccą Ferguson z towarzyszeniem wymownej animacji nawiązującej do toczącej się wojny. Emocji energetycznym medley dała też Rita Ora, wzbudzając euforię wśród publiki. Ale w końcu w półfinale Eurowizji przecież nie chodzi o gościnne występy. Co się działo w Liverpoolu?
Otwierająca półfinał reprezentantka Norwegii uplasowała swój występ gdzieś pomiędzy klasyczną eurowizyjną balladą a tanecznym utworem. Swojego rodzaju zjawiskiem na scenie była reprezentantka Portugalii, która najwyraźniej sięgnęła do tradycji piosenki rozrywkowej i poniekąd kabaretu. Jej występ z kolei można byłoby porównać do Netty z Izraela. - Było bardzo oryginalnie - stwierdził Marek Sierocki i cóż, trudno się z nim nie zgodzić. Oryginalnie było z pewnością, ale czy na miarę Eurowizji 2023? Niekoniecznie.
Szybko nasunęła się też myśl, że jednak trochę szkoda, że to nie Jann występuje w roli naszego reprezentanta. O tym, jak wpisałby się ze swoim show w tegoroczny nurt scenicznych występów, można było się przekonać, oglądając serbskiego reprezentanta. Występując w pierwszej transzy wykonawców, okazał się najciekawszym spośród zaskakująco grzecznych czy raczej skrojonych pod Eurowizję występów.
Nie będzie jednak przesady w stwierdzeniu, że dopiero reprezentanci Chorwacji pokazali, co znaczy robić eurowizyjne show. Ten występ z pewnością zapisze się w historii Eurowizji, podobnie jak przed laty Verka Serduchka.
W skojarzeniu tym nie chodzi tylko o estetykę występu, ale całe przesłanie. Chorwaci poszli w swoim przekazie jednak dalej niż nasuwające się na myśl "Russia Goodbye" pod płaszczykiem "Lasha Tumbai". W widowisku i utworze otwarcie zakpili z Władimira Putina. Fragment "maly podly psychopat" nie mógł być bardziej wymowny.
Artyści drwili także z innych dyktatorów. Sam wokalista zresztą za sprawą imponującego wąsa wyglądał jak karykatura Stalina. To nie wszystko. W tekście ich piosenki jest też przytyk do Aleksandra Łukaszenki.
We fragmencie "mama kupiła traktora" chodzi o traktor, który sprezentował prezydentowi Białorusi Putin. Komiczne i naprawdę widowiskowe show wywarło niemałe wrażenie na publice. Nie da się ukryć - to był najodważniejszy pod względem artystycznym i politycznym występ wieczoru.
Po Chorwatach półfinał wyraźnie nabrał tempa. Reprezentantka Izraela szybko udowodniła, dlaczego jest jedną z faworytek konkursu. Z pewnością miała najlepszy układ taneczny, a do tego głos jak dzwon. Można śmiało powiedzieć, że była "jednorożcem" wieczoru (śpiewała utwór "Unicorn"). Nic dziwnego, nie bez powodu jest zdobywczynią czterech nagród MTV dla najlepszego izraelskiego artysty.
Jej największą konkurentką, przynajmniej z tej puli uczestników, jest Loreen ze Szwecji, doświadczona zresztą na międzynarodowej scenie. Pokazała, że nie potrzebuje szczególnej oprawy w postaci towarzyszącego zespołu. - Wielki powrót w wielkim stylu na eurowizyjną scenę - stwierdził Olek Sikora.
Nie zabrakło tego wieczoru (na szczęście!) także folkowych akcentów. Na szczególną uwagę zasługuje zespół Vesna, który zachwycił bardzo kobiecym utworem. Wokalistki sięgnęły do korzeni i zaśpiewały swoją piosenkę w czterech językach: czeskim, ukraińskim, bułgarskim i angielskim. Interesujący układ taneczny podbił ich ekspresję. Obojętnie nie można było przejść też obok folkowego utworu mołdawskich reprezentantów.
Pierwszy półfinał pokazał też, że na Eurowizji nadal jest miejscem dla boysbandów. Występy reprezentantów Malty, Łotwy czy Irlandii pokazały rozpiętość europejskiego popu. Mimo to tradycją jest już na Eurowizji, że aby zapaść w pamięć, należało albo zrobić show z rozmachem, albo otrzeć się o kontrowersję. Bezczelności trochę im zabrakło, podobnie jak uroczemu duetowi braci z Azerbejdżanu.
Zachowawcze, choć melodyjne popowe piosenki i nastrojowe ballady nie miały większej siły przebicia w oczach, a raczej uszach widzów. W przeciwieństwie do reprezentanta Finlandii, którego "Cha cha cha" wyraźnie na modłę grupy Rammstein porwała i zebranych przed sceną, i tych przed telewizorami. W końcu o wyróżnienie w tłumie uczestników chodziło! A to widzowie oni decydowali, głosując, kto przechodzi do finału. Ostatecznie zaśpiewa w nim dziesiątka wykonawców:
Chorwacja (HRT): Let 3 – "Mama ŠČ!"
Mołdawia (TRM): Pasha Parfeny – "Soarele și luna"
Szwajcaria (SRG SSR): Remo Forrer – "Watergun"
Finlandia (Yle): Käärijä – "Cha cha cha"
Czechy (CT): Vesna – "My Sister’s Crown"
Izrael (KAN): Noa Kirel – "Unicorn"
Portugalia (RTP): Mimicat – "Ai coração"
Szwecja (SVT): Loreen – "Tattoo
Serbia (RTS): Luke Black – "Samo mi se spava"
Norwegia (NRK): Alessandra – "Queen of Kings"
Urszula Korąkiewicz, Wirtualna Polska
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" z jednej strony znęcamy się nad "Bring Back Alice" i "Randką, bez odbioru", a z drugiej - postulujemy przywrócenie w Polsce zawodu swatki (w "Małżeństwie po indyjsku" działa to całkiem sprawnie). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.