Ekspert ocenił nowy film Tulickiego. "Taki rodzaj przekazu staje się dziś normą"

Donald Tusk jest bohaterem filmu TVP "Ich człowiek w Brukseli"
Donald Tusk jest bohaterem filmu TVP "Ich człowiek w Brukseli"
Źródło zdjęć: © kadr z filmu
Przemek Gulda

04.05.2023 13:18, aktual.: 04.05.2023 15:26

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Film Tulickiego to propaganda, podobnie jak wiele innych tego typu filmów powstających dziś po obu stronach politycznego sporu - ocenia w rozmowie z WP prof. Jerzy Kopania.

W TVP można było zobaczyć najnowszy film dyżurnego publicysty stacji, Marcina Tulickiego, "Ich człowiek w Brukseli". To opowieść, w której autor próbuje przekonać, że Donald Tusk zdradził Polskę i to za jego sprawą doszło do wielu narodowych dramatów.

To swoisty sequel poprzedniego dzieła tego reżysera "Nasz człowiek w Warszawie" - tym razem Tulicki skupił się głównie na okresie, kiedy Tusk pracował w Brukseli jako przewodniczący Rady Europejskiej. Reżyser buduje w filmie narrację, która ma przekonywać, że polityk już od samego zarania swojej kariery był "na pasku" Niemiec, a jego decyzje z brukselskich czasów sprowadziły Polskę do poziomu "zaplecza logistycznego" tego kraju.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

O filmie, jego wydźwięku i miejscu na mapie współczesnej polskiej propagandy politycznej z WP rozmawia prof. Jerzy Kopania, etyk i medioznawca, były poseł, związany m.in. z Uniwersytetem Warszawskim i Białostockim.

Przemek Gulda: Co pan sądzi o najnowszym filmie Marcina Tulickiego "Ich człowiek w Brukseli"?

Prof. Jerzy Kopania: To jeden z wielu filmów, które powstają dziś po obu stronach politycznego sporu, a które łączy sposób pokazywania rzeczywistości i wyraźny cel propagandowy. Taki rodzaj przekazu staje się dziś normą, powszechnym zjawiskiem w najważniejszych polskich telewizjach, zarówno w TVP i TVN. To bardzo zła tendencja, która - niestety - wydaje się już być dziś mocno utrwalona w polskim życiu politycznym i w praktyce polskich mediów.

Na czym polega ta tendencja?

W dużym skrócie chodzi o to, że zamiast przeprowadzić rzetelne śledztwo dziennikarskie w jakiejś sprawie i wyjaśnić ją od postaw, tworzy się narrację, która ma z góry założoną tezę, a potem stosuje najróżniejsze środki, żeby tę tezę mocno zaszczepić w głowie osób, które to oglądają.

W jaki sposób zaszczepia się propagandowe idee?

Słowo klucz to "emocje". Zdecydowanie przeważają one nad faktami. Fakty nie są przedstawiane w sposób neutralny, bezstronny, rzetelny, ale mocno zanurzone w emocjonalnym kontekście. A to z miejsca mocno wypacza ich prawdziwy sens i znaczenie. To przekaz, który nie jest kierowany do rozumu, ale do emocjonalności.

A jak to powinno wyglądać, żeby uniknąć propagandowego skrzywienia?

Filmy na polityczne tematy powinny być oparte wyłącznie na faktach, podawanych bez propagandowej otoczki i jasnych wskazówek interpretacyjnych. Człowiek, który to ogląda, powinien mieć możliwość samemu wyciągać wnioski. Jeśli film ma być oparty na jakiejś tezie - bo samo w sobie nie musi to być złe - powinna ona być przedstawiona w sposób neutralny, a nie jednostronny i oceniający.

Wróćmy do filmu Tulickiego. Co pana w nim najbardziej uderzyło?

Ten film, podobnie jak inne tego typu produkcje, można z powodzeniem umieścić na wyższym poziomie manipulacji. Poziom, powiedzmy, podstawowy, najbardziej toporny, polega na budowaniu tezy na podstawie kłamstwa. Wyżej jest bardziej wyrafinowana strategia, polegająca na budowaniu z elementów, z których każdy jest prawdziwy, narracji, która ma zupełnie inny sens niż każda z jej części składowych.

Profesor Jerzy Kopania
Profesor Jerzy Kopania © East News | Wojciech Wojtkielewicz

A czy Tulicki stosuje jakieś wyraźne środki perswazyjne?

To, co było najwyraźniej widoczne w jego najnowszym filmie, to migawki, które były wyraźnie przyspieszone i mocno przejaskrawione, jeśli chodzi o kolory. Jestem absolutnie przekonany, że one mają działać na podświadomość, "zaczepiać" czy "zahaczać" się w głowie każdego, kto ogląda ten film i zostać tam na dłużej, wpływając na ocenę rzeczywistości.

Czy ten film wydaje się panu ciekawy z punktu widzenia sztuki filmowej? Czy produkcje Tulickiego można w jakiś sposób porównywać do wyestetyzowanej propagandy Leni Riefenstahl z czasów Trzeciej Rzeszy?

W żadnej mierze. W całej współczesnej polskiej produkcji politycznej, po obu stronach ideowego sporu, nie dostrzegam absolutnie niczego, co byłoby na miarę tamtych filmów, niczego, co można nazwać dziełem sztuki. To zupełnie nie jest ten poziom. Dotyczy to zarówno produkcji Tulickiego, jak i filmów produkowanych przez TVN.

Cały czas mówi pan o drugiej stronie politycznej barykady. Czy dostrzega pan tam dzieła podobne do produkcji Tulickiego?

Przychodzi mi do głowy choćby reportaż Marty Gordziewicz "Państwo Ziobry", pokazywany w TVN. Tam były zastosowane bardzo podobne środki, ten obraz miał w równym stopniu działać na emocje. Muszę jednak przyznać, że zrobiony był znacznie lepiej, pod względem czysto filmowym, niż produkcje Tulickiego, ale - przewrotnie - to znacznie gorzej. Bo dobrze robiona propaganda jest przecież gorsza od tej nieporadnej i nieciekawej.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" z jednej strony znęcamy się nad "Bring Back Alice""Randką, bez odbioru", a z drugiej - postulujemy o przywrócenie w Polsce zawodu swatki (w "Małżeństwie po indyjsku" działa to całkiem sprawnie). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Teleshow