"Dom z papieru". Czwarty sezon nie zawiedzie fanów
"Dom z papieru", czyli jeden z największych serialowych fenomenów na świecie powraca z 4. sezonem. Starzy fani powinni być zadowoleni, reszta – niekoniecznie.
Finał 3. sezonu zostawił nas nie z jednym, ale z aż trzema cliffhangerami (zawieszeniem akcji w napięciu). Nowe odcinki powinny więc zacząć się jak u Hitchcocka – najpierw od trzęsienia ziemi, a później napięcie tylko wzrasta. W praktyce jednak napięcie bardzo mocno osiada, a twórcy, zamiast przyspieszyć, zaczynają eksplorować rejony, których ani my nie chcemy oglądać, ani oni eksplorować za bardzo nie potrafią.
Niestety, mam wrażenie, że prowadzenie i rozwijanie głównych postaci idzie scenarzystom serialu coraz gorzej. Weźmy na tapet takiego Denvera (Jaime Lorente). Kiedyś był jednym z ulubieńców widzów, bo swoje braki w ogładzie i inteligencji nadrabiał chociażby charakterystycznym śmiechem. W najnowszych odcinkach momenty, w których można zapałać do niego sympatią, policzymy pewnie na palcach jednej dłoni.
W pierwszych odcinkach jest sporo zwrotów akcji - zrywanych i nawiązywanych sojuszy, ale większość z nich nie ma praktycznie żadnego fabularnego uzasadnienia. Bohaterowie zachowują się jak dzieci w piaskownicy, tyle że nie są na placu zabaw, a w hiszpańskim Banku Centralnym, zaś zamiast grabek i łopatek w rękach trzymają naładowane pistolety. Przez większość czasu wszyscy zachowują się tak, jakby zapomnieli, o jaką stawkę toczy się gra i przez to co chwilę wpadają w kłopoty.
To wręcz niewiarygodne, jak łatwo nasi bohaterowie dają sobą manipulować, jak niewiele trzeba, by zaczęli mierzyć do siebie z broni. W relacjach między nimi jest też za dużo telenoweli – twórcy serialu zawsze mieszali wątki romantyczne z akcją, ale tym razem tych pierwszych jest zbyt wiele, zwłaszcza na początku 4. sezonu.
Wciąż niewykorzystany jest potencjał, który niewątpliwie mają bohaterowie wprowadzeni w 3. części – Bogota (Hovik Keuchkerian) i Marsylia (Luka Peros). Zdecydowanie bardziej rozbudowano wątek Palermo (Rodrigo de la Serna), lecz jego przemiana jest zbyt nagła. Nawet przez moment zastanawiałem się, czy przypadkiem podczas oglądania nie pominąłem jakiegoś odcinka.
Nie wiadomo też, po co w tym serialu tak groteskowa i absurdalna postać, jak Arturo (Enrique Arce). Twórcy próbują nas zmusić do zastanawiania się, czy jest on zwykłą szumowiną, na dodatek tchórzliwą, czy jednak tkwi w nim coś dobrego. Tyle że, nie ma co się oszukiwać, nikogo to nie obchodzi.
Jako tako wypadają jedynie Tokio (Úrsula Corberó) oraz wątek rodzącej się przyjaźni między Rio (Miguel Herrán) i Sztokholm. Znając jednak zdolność twórców do porzucania historii, które sami tworzą, nie przyzwyczajałbym się do niego. Póki co, na ekranie marnuje się Nairobi (Alba Flores), ale akurat tutaj daję scenarzystom jeszcze kredyt zaufania.
Zdecydowanie w nowym sezonie "Domu z papieru" najlepiej wypada Profesor (Álvaro Morte). Mózg całej operacji coraz częściej miota się i traci panowanie nad sytuacją, co jest pewnym novum. Dlatego też czasem inni bohaterowie muszą otwierać mu oczy na pewne fakty, które kiedyś bez problemu skojarzyłby sam. Niestety, za każdym razem, gdy wydaje nam się, że będziemy oglądać Profesora, który kolejne ruchy improwizuje, okazuje się, że ten był przygotowany na każdą ewentualność.
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam – z czasem 4. sezon "Domu z papieru" naprawdę się rozkręca i zaczyna wzbudzać sporo emocji. Wystarczy, że twórcy porzucają klimaty rodem z telenoweli i biorą się za to, co wychodzi im najlepiej – akcję. Wtedy ten serial staje się tym, czym zawsze powinien być – niezobowiązującą rozrywką, którą po prostu dobrze się ogląda.
Okazuje się, że przepis na dobre odcinki wcale nie jest taki trudny – wystarczy wprowadzić do gry przeciwnika, który dla bohaterów będzie autentycznym wyzwaniem i będzie robił coś więcej niż tylko prowadził psychologiczne gierki z Profesorem przez telefon.
Stół do gry został wywrócony do góry nogami – wcześniej to właśnie Profesor mierzył się z największym, czekającym na zewnątrz zagrożeniem. Teraz muszą to robić jego wspólnicy, a on nie jest za bardzo w stanie im pomóc. Z bezradnością Profesorowi zdecydowanie nie do twarzy, jednak miło zobaczyć go właśnie w takim wydaniu. Dzięki temu wiemy, że scenarzyści nie zrobili z niego jeszcze człowieka-robota, który jest w stanie przewidzieć wszystko.
Mimo tych wszystkich moich narzekań, "Dom z papieru" wciąż doskonale sprawdza się jako serial do szybkiej konsumpcji, który można oglądać z przyjemnością. Pod warunkiem, że nie analizuje się go za bardzo, bo wtedy może być już nieco gorzej. Nie wydaje mi się jednak, aby ktoś, kto do tej pory lubił, a nawet uwielbiał ten serial, zaczął kręcić nosem na nowe odcinki. Takie osoby powinny raczej spodziewać się całkiem niezłej zabawy przy melodiach, które już bardzo dobrze znają.