"Ciekawostka o Polaczkach". Film Netfliksa rozpętał burzę

Netflix rozpętał nową burzę w mediach społecznościowych. Mowa o tym, co dzieje się po premierze filmu "Elegia dla bidoków”. Widzowie kłócą się, czy to najlepszy czy najgorszy film roku. Nas, Polaków, przedstawia w paskudnym świetle.

"Elegia dla bidoków" z niechlubnym "polskim wątkiem"
"Elegia dla bidoków" z niechlubnym "polskim wątkiem"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

27.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 15:12

Już dawno nic tak nie podzieliło krytyków jak "Elegia dla bidoków". No, może z wyjątkiem "365 dni", gdy produkcja wkroczyła na Netfliksa i stała się światowym fenomenem, którego wielu krytyków kompletnie nie rozumiało. "Elegia dla bidoków" natomiast to na pierwszy rzut oka film skrojony pod Oscary. Glenn Close i Amy Adams dają prawdziwy popis swoich aktorskich możliwości. Są mistrzyniami w swoim fachu i przez większą część filmu trudno oderwać od nich wzrok.

Ale krytycy mają z tym filmem duży problem. W Polsce premiera filmu również nie przejdzie bez echa - i trudno się dziwić. Po ponad połowie filmu twórcy fundują taki "żart" z Polaków, że nawet amerykańscy dziennikarze nazwali to "okropieństwem".

Babcia (Glenn Close) wraca z zakupami. Przed domem razem z kolegami czeka jej wnuk J.D. Nie wyrywają się do tego, żeby się podnieść i pomóc starej kobiecie z wniesieniem zakupów do domu. Babcia tak tego nie może zostawić. Z kim zadaje się jej wnuk? Gdy pyta o to jednego z chłopaków, ten odpowiada jej, że nazywa się Louis Zablocki.

– To polskie nazwisko – komentuje Mamaw. I rzuca: - Ciekawostka o Polaczkach. Chowają zmarłych dupami do góry, żeby mieli gdzie rowery parkować – mówi.

Obraz
© Materiały prasowe

Po co? No właśnie. Tu pojawia się problem.

Jasne, "żart" znany jest nie od dziś, bo przytaczał go w "Patch Adams" Robin Williams, ale w tej sytuacji to po prostu obraźliwa uwaga o polskim pochodzeniu chłopaka. Która ogóle nie jest tam potrzebna. Ta scena ma miejsce niemal pod koniec filmu, gdy już dobrze wiemy, że Mamaw jest prostaczką, posługuje się kwiecistym, ciętym jak brzytwa językiem. Zdaje się, że twórcy chcieli podkreślić charakter postaci, która reprezentuje biedotę z małego, robotniczego miasta, gdzie nie brakuje emigrantów z Europy – z Polski, Ukrainy, Włoch itd. Zupełnie niepotrzebnie.

Obraz
© Materiały prasowe

Ten tekst nie przeszedł bez echa. W wywiadzie dla "Entertainment Weekly" z Glenn Close i Amy Adams dziennikarz śmieje się, że to jego ulubiona, zabawna scena. Zaśmiewa się też sama Glenn Close przyznając, że taki tekst nie mógł być improwizowany, że był w scenariuszu, no i taka jest natura granej przez nią Mamaw.

Dziennikarze innych amerykańskich mediów zwracają jednak uwagę, że żart o Polakach był przekroczeniem pewnej granicy.

Joe Berkowitz z FastCompany.com punktuje, że "Elegia dla bidoków" to szkodliwy i nieprawdziwy obraz społeczeństwa białych, biednych Amerykanów regionu Appalachia.

Wymienia 3 sceny, które nazywa "odrażającymi". Wśród nich właśnie ta o rowerach i czterech literach Polaków. "Przedstawione to jest jako figlarna i ekscentryczna uwaga, a tak naprawdę nie jest na miejscu. Obrzydliwe" – pisze.

Obraz
© Materiały prasowe

Dziennikarz "Observera" bezlitośnie niszczy film Rona Howarda, pisząc, że to totalnie ośmieszanie biednych ludzi i wrzucanie ich wszystkich do jednego wora. Nie udało ci się wyrwać z biedoty? Najwyraźniej na to nie zasługujesz.

"Prostacki żart Mamaw serwowany przed przyjaciółmi J.D pokazany jest jako uroczy i niezbędny dla dalszego rozwoju chłopaka. A nie jako obraźliwy i niesprawiedliwy stereotyp" – punktuje.

Dalej pisze słusznie: "Twórcy mają trochę współczucia dla uzależnionej Bev, ale nadal jej problem traktowany jest bardziej jako wada charakteru niż poważna choroba. Ludzie tacy jak Bev, jej córka czy ten polski dzieciak nie wyjdą z beznadziei, bo nie mają na to ochoty i nie walczą o siebie. Niektórzy, jak J.D, osiągną sukces, bo są mądrzejsi".

"Elegia dla bidoków" – historia (nie)prawdziwa

Słowo "kontrowersyjny" jest wręcz nierozerwalne z "Elegią dla bidoków". Książka J.D. Vance’a pojawiła się na półkach amerykańskich księgarni w 2016 roku, gdy Trump wygrał wyścig o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. Vance’a zaczęto więc traktować jako eksperta w temacie "dlaczego biedni robotnicy głosowali na Trumpa".

Vance w książce opowiedział historię swojej rodziny. Jego matka (grana w filmie przez Amy Adams) była pielęgniarką, ale uzależniła się od tabletek, od opioidów. Była lekomanką, która stosowała wobec swojego syna przemoc fizyczną i psychiczną. Scena z filmu, w której Bev grozi synowi, że doprowadzi do wypadku i ich zabije, wydarzyła się naprawdę. W rzeczywistości matka J.D także zmieniała co chwilę partnerów i popadała w coraz to większe uzależnienie od tabletek i heroiny.

J.D zajęła się babcia (nazywana przez rodzinę Mamaw). Nie należała do uroczych osób. Wręcz przeciwnie. Paliła jak smok, klęła i nie było w niej na pierwszy rzut oka ani trochę czułości, bo – jak tłumaczy ją wnuk – sama przeszła piekło w młodości z rąk męża-pijaka, którego któregoś razu ze złości podpaliła. To wydarzyło się i w filmie, i w prawdziwym życiu.

J.D Vance
J.D Vance© Getty Images

J.D dzięki babci zaczyna się uczyć, wstępuje do marines, potem dostaje się na prestiżowy uniwersytet Yale, na wydział prawa. Od zera do… prawnika w garniturze, członka pogardzanej przez niego klasy wyższej.

Historia Vance’a wywołała w 2016 r. niemałą burzę. Dziennikarze, politycy, krytycy literaccy spierali się, czy to prawdziwy czy fałszywy obraz biednego społeczeństwa, które głosowało na Trumpa. Przeważały opinie, że jednak fałszywy. Punktowano, że Vance niesłusznie wrzuca wszystkich do jednego wora, w ogóle nie tłumacząc społeczno-politycznych zawiłości systemu, jaki panuje w USA.

Teraz "Elegia dla bidoków" wraca. Tylko tym razem Trump właśnie przegrał wyścig prezydencki. W czasach kończącej się kadencji Trumpa to nie jest polityczna historia, a bardziej rodzinny dramat. Twórcy skupili się na dziedziczonej życiowej beznadziei i historii w stylu "jak spełnić amerykański sen", kiedy twój rodzic wstrzykuje sobie narkotyki w żyłę, maltretuje cię i karmi toksyczną miłością.

Gra aktorska jest w "Elegii dla bidoków" wyjątkowa i można być pewnym, że Close i Adams dostaną nominacje do Oscarów. Scenariusz to bidok, o którym lepiej zapomnieć. Napewno nie zapomni Reduta Dobrego Imienia, która w maju 2020 r. "badała" to, czy Netflix szkaluje Polaków. Teraz wreszcie będzie miała okazję naprawdę się wykazać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (458)