TVP zaklina rzeczywistość. Nowy serial z przekazem podprogowym [FELIETON]
"Będzie dobrze, kochanie" miało być pozytywną odskocznią dla widzów zamkniętych w domach. Niewątpliwie komediowych wątków w produkcji nie brakuje. Szkoda tylko, że serialowe życie w trakcie pandemii ma mało wspólnego z realiami.
26.04.2020 | aktual.: 27.04.2020 12:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Serial rozpoczyna się od wymiany zdań pomiędzy narzeczonymi. Ona (Wiktoria Gąsiewska) przebywa w Warszawie, on (Filip Gurłacz) w Sydney. Mężczyzna jest załamany, właśnie stracił pracę. Nie otrzyma nawet ostatniego wynagrodzenia, które miał przeznaczyć na ślubne wydatki. Jaka jest pierwsza reakcja jego ukochanej? Uśmiecha się od ucha do ucha i rzuca tekstem "będzie dobrze, kochanie". Bo przecież tak musi być, prawda?
Dalej nie jest lepiej. Mama chłopaka (Dorota Chotecka) uważa, że "jeśli nie zabije ją koronawirus, to rachunki na wodę, bo każą nam myć ręce 100 razy dziennie". Z kolei jej mąż (Tomasz Sapryk) ma pretensje do syna, że go nie posłuchał i nie wrócił do Polski w ramach akcji "Lot do domu". Jednak receptą na całe zło okazuje się rodzinne spotkanie na Skypie, podczas którego wszyscy zapewniają, że się bardzo kochają i wspierają. Kurtyna.
Trzeba jednak przyznać, że nowa produkcja TVP poza scenariuszem zaskakuje jakością wykonania. W utrudnionych warunkach udało się zrealizować z dobrym dźwiękiem i obrazem kilkunastominutowe odcinki nagrywane z domów aż ośmiu aktorów. Idea była szlachetna - dać Polakom w czasie pandemii trochę śmiechu i nadziei. Po części się to udało, szkoda że kosztem wiarygodności.
Jak zauważył bloger Kajetan Kusina, w serialu sprytnie przemycane są wątki, świadczące o tym, że państwo czuwa nad obywatelami i nie musimy się o nic martwić. Przyszła para młoda wciąż stara się zdalnie zorganizować wesele, które ma odbyć się za 2 miesiące. Mimo że oboje pozostali bez pracy i nie wiadomo, kiedy zostanie zniesiony zakaz zgromadzeń.
Młoda przedsiębiorczyni zdaje się sobie nic nie robić z braku napływu gotówki. Choć w jednym z odcinków przyznaje, że nie ma pieniędzy na opłatę faktury i wpłacenie zaliczki na weselnego DJ-a, gdy udaje jej się zdobyć środki, wybiera to drugie. Tak jakby zamrożenie gospodarki było mniejszym problemem niż wesele, które w obecnych warunkach wcale nie powinno się odbyć.
Pod płaszczykiem humoru zamierzano docenić też administrację publiczną. Niestety nieudolnie. Matka głównej bohaterki (Ilona Ostrowska) pracuje w urzędzie stanu cywilnego. Wątek jej pracy pojawia się dopiero w 4. odcinku, wcześniej kobieta była zajęta wyłącznie ćwiczeniami w domu. Okazuje się, że musi zarejestrować nowo narodzone bliźnięta. Pada hasło "urząd nie może przestać działać, pandemia nie może nas pokonać". Problem w tym, że choć z dumą przyznaje, że dostała do domu służbowy laptop, login zostawiła u męża, z którym jest w separacji. Oznacza to, że przez ostatnie dni... wcale nie pracowała.
Misja zdobycia loginu kończy się jednak sukcesem. Można by rzec "i żyli długo i szczęśliwie", ale czy właśnie takich bajek potrzebują teraz Polacy? Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany milionów obywateli. Większość par podejmuje trudne decyzje o przełożeniu ślubu na kolejne lata. Mali przedsiębiorcy żyją w strachu o przyszłość lub od razu zamykają biznesy. Inni tracą pracę i zastanawiają się, z czego utrzymają swoje rodziny. Tymczasem na antenie TVP widzą, że wystarczy usłyszeć "będzie dobrze, kochanie" i wszystko samo się ułoży.
Producenci zapewne mieli dobre chęci. Wyszła im jednak produkcja, która pokazuje, w jak wielkim oderwaniu od rzeczywistości pozostają twórcy polskich seriali. Czy dało się to zrobić lepiej? Próbę podjęli też Marta Żmuda Trzebiatowska z mężem Kamilem Kulą. Ich internetowy serial "Zostań w domu" regularnie śledzi ponad 100 tys. widzów. Bez finansowego wsparcia udało im się nakreślić obecne nastroje bez epatowania optymizmem, ale z nutą nadziei. Dzięki takim inicjatywom łatwiej uwierzyć, że zachowując dziś optymizm, nie okłamujemy samych siebie.