Autorka "Opowieści podręcznej" przewidziała przyszłość. Serial pokazał, czym kończy się polityka "zero tolerancji"

- Czy to jeszcze Ameryka, czy Gilead z "Opowieści podręcznej"? – zastanawia się na Twitterze Stephen King. Obawy pisarza są całkowicie uzasadnione. Wystarczy posłuchać o polityce Trumpa.

Autorka "Opowieści podręcznej" przewidziała przyszłość. Serial pokazał, czym kończy się polityka "zero tolerancji"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

21.06.2018 | aktual.: 21.06.2018 12:54

Kiedy w 2017 roku "Opowieści podręcznej" zadebiutowały na małym ekranie, pisano, że serial jest lustrzanym odbiciem kraju rządzonego przez Donalda Trumpa. Pisaliśmy o tym, jak kobiety w fikcyjnej republice Gilead nie mają żadnych praw, jak są zmuszane do rodzenia dzieci. Gwałty i molestowanie seksualne nie są tam karane. Wręcz przeciwnie – stały się podstawą życia kobiet. Amerykanki, Polki i kilka innych nacji wychodziło na ulicę – już w tym prawdziwym życiu – by protestować przed podobnym losem.

Tyle że serial przewidział jeszcze jedną, dramatyczną sytuację.

Zobacz też: „Jestem imigrantem”. Świat mody vs. Donald Trump

Zero tolerancji

W Stanach trwa gorąca dyskusja na temat polityki "zero tolerancji", którą Trump wymierzył w imigrantów. Od kwietnia tego roku imigranci są oddzielani od dzieci tuż po przekroczeniu granicy USA z Meksykiem. Dorośli trafiają do ośrodków dla uchodźców, dzieci (w tym noworodki) do specjalnych schronisk. Dlaczego? Nieletni imigranci nie mogą przebywać z federalnych więzieniach i aresztach. W ciągu ostatnich kilku tygodni odseparowano w ten sposób ponad 2 tysiące dzieci.

W mediach zaczęły pojawiać się zdjęcia z ośrodków dla dzieci. Dziennikarze pokazali poruszające materiały, na których widać, jak maluchy przetrzymywane są w pomieszczeniach przypominających klatki. Przeciwko tej polityce protestują dziś Amerykanie, protestują też gwiazdy. Aktor George Takei przyznał nawet, że to, co robi dziś Trump oddzielając dzieci od rodziców, jest gorsze niż obozy jenieckie dla Japończyków podczas wojny. Po naciskach prezydent wydał w środę, 20 czerwca, rozporządzenie, które przewiduje skończenie z praktyką oddzielania dzieci nielegalnych imigrantów od rodziców.

Wydaje się, że decyzja zapadła za późno. Dziennikarze zdążyli już porównać politykę emigracyjną Trumpa z "Opowieścią podręcznej". – Właśnie dlatego nie umieściłam w swojej książce czegoś, co nie działoby się gdzieś na świecie. Włączcie do tego odbieranie rodzicom dzieci. Wiarygodne? Oczywiście – skomentowała na Twitterze Margaret Atwood, autorka historii.

- Przetrzymywanie dzieci na granicy, konsekwentne odseparowywanie ich od rodziców to okrucieństwo, w które trudno uwierzyć. Czy to jeszcze Ameryka, czy już Gilead z "Opowieści podręcznej"? – skomentował także Stephen King.

Identyczne sceny do tych, które dzieją się dzisiaj na amerykańskiej granicy, pojawiły się w serialu. Już w pierwszym sezonie widzimy, jak June – główna bohaterka – zostaje złapana przez funkcjonariuszy w lesie, gdy razem z córką i mężem próbuje wydostać się z Gilead, fikcyjnej republiki rządzonej przez ultrakonserwatywny rząd. June zatrzymują uzbrojeni funkcjonariusze, odbierają jej dziecko. Podobnie dzieje się w przypadku dziesiątek innych kobiet. Ich dzieci przetrzymywane są w specjalnym ośrodku, w którym uczą się nowych zasad funkcjonowania w społeczeństwie.

Obraz
© Materiały prasowe

Nie da się nie dostrzec podobieństw do obecnych polityki migracyjnej także w jednym z ostatnich odcinków. June w nagrodę, że urodzi dziecko swoim panom – Waterfordom – może spotkać się ze swoją córką. „Dostajesz to, czego chcesz” – słyszy. Ma 10 minut dla córki. Oglądając to, trudno nie zastanawiać się, czy ktoś rzeczywiście byłby tak okrutny, żeby pozwolić na taką sytuację. W tym realnym świecie, nie serialowym, odpowiedź wydaje się prosta. Tak, są tacy.

Obraz
© Materiały prasowe

Podręczna z 2018 roku

Najbardziej przerażającym wątkiem „Opowieści podręcznej” jest to, jak szybko społeczeństwo w prawdziwym życiu zmierza do tego, co dzieje się w historii napisanej przez Atwood lata temu. Serial, który wystartował na platformie streamingowej rok temu od razu zwrócił uwagę widzów. Dziś komentuje go cała liberalna Ameryka.

Antyutopia Atwood trafiła idealnie do społeczeństwa rządzonego przez konserwatywnego Trumpa. „Opowieść” pokazuje, co się stanie, gdy w odpowiednim momencie nie zareagujemy na łamanie naszych praw. Widzowie mogą zobaczyć przecież, jak na zmiany w państwie reagowała June i jej znajomi. Byli przekonani, że te ultrakonserwatywne poglądy szybko się rozmyją. Że kobiety będą mogły pracować, że będą mogły opiekować się swoimi dziećmi. Nie protestowali, próbowali uciec wtedy, gdy już Gilead otoczone było szczelnym murem. A alarmujące sygnały pojawiały się miesiące wcześniej. Telewizyjni ewangeliści nawoływali do przyjęcia chrześcijańskich wartości, do powrotu do „naturalnego” podziału ról między kobietami a mężczyznami.

Grupowe egzekucje, podzielenie społeczeństwa na kasty, zakaz aborcji i antykoncepcji, odbieranie dzieci, niewolnictwo – wszystko to Atwood wyłapała z prawdziwego życia. Co ciekawe, gdy w 1990 roku Volker Schlondroff nakręcił na podstawie jej książki pierwszy film o Gilead, skończyło się ogromną klapą. W latach 90. nikt nie chciał oglądać takiej Ameryki. Dopiero po zwycięstwie Trumpa historia stała się tak popularna, że nie tylko serial obsypuje się nagrodami, a i książka z 1985 roku została bestsellerem.

„Opowieść podręcznej” Atwood zaczęła pisać wiosną 1984 r., kiedy mieszkała w Zachodnim Berlinie. Mur Berliński wciąż nie skruszał, Związek Radziecki istniał jeszcze całe 5 lat, w Ameryce prezydent Ronald Reagan nawoływał do całkowitego zakazu używania broni chemicznej, a amerykańska służba zdrowia poinformowała o zidentyfikowaniu wirusa, który wywołuje AIDS. Coraz częściej wydawało się jednak, że opublikowany 35 lat wcześniej „Rok 1984” Orwella to nie tylko futurystyczna antyutopijna wizja świata, ale przygnębiająca przepowiednia.

Atwood dziś ze spokojem dowodzi, że „Opowieść podręcznej” to raczej anty-przepowiednia, bo przyszłości przewidzieć się przecież nie da. W rozmowie z „Wysokimi obcasami” tłumaczyła, że nie czuje się w żaden sposób prorokiem, a jedynie czujnym obserwatorem rzeczywistości.

Nakreślona przez nią ponura wizja przyszłości to szczegółowo opisany produkt wyobraźni, nic takiego nie ma prawa się wydarzyć. Powieść to w końcu nie instrukcja obsługi, ale literacka fikcja. Patrząc na to, co dzieje się na granicach i z prawami kobiet, trudno jednak nie mieć wątpliwości, czy to tylko fikcja.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (62)