"Adrian stał się Andrzejem". "Ucho prezesa" to polityczne krzywe zwierciadło na miarę naszych czasów
"Ucho prezesa" to prawdziwy fenomen. Celnie i zabawnie komentuje polityczne wydarzenia w kraju, podbijając serca widzów. Mało kto się jednak spodziewał, że zacznie zmieniać polską politykę.
20.01.2018 | aktual.: 21.01.2018 19:42
W serialu prezydent był do niedawna mało istotną postacią. Pozostali bohaterowie lekceważąco nazywali go Adrianem. – Andrzej jestem, nie Adrian – hasło nic nie dawało. Nikt, nie brał go na poważnie, nikt nie liczył się z jego zdaniem. Choć pierwszy sezon trwał 14 odcinków, tylko jemu, w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów, nie udało się wejść do gabinetu prezesa. Oto widzieliśmy humorystyczny, wykrzywiony obraz prezydenta naszego kraju. Wiecznie w poczekalni, spychany na dalszy plan. Czas miała dla niego tylko pani Basia, sekretarka prezesa, cierpliwie wysłuchująca jego żartów i pogróżek, że "kiedyś w końcu pokaże".
Widzowie serialu Górskiego szybko zaczęli obserwować wydarzenia na scenie politycznej z humorystycznej perspektywy. Nie trzeba przypominać, że "Ucho prezesa" bije rekordy popularności. Miliony odtworzeń na Youtube mówią same za siebie. Rozmowy z wplatanymi cytatami z serialu weszły do języka potocznego, a poczynania bohaterów zaczęli komentować nawet politycy.
- Nie wiem, czy prezydent Andrzej Duda ogląda "Ucho prezesa". Taki miniserial kabaretowy, który jest oglądany przez wiele milionów Polaków, który jest komentowany w internecie, jest czymś istotnym i żaden polityk nie może pominąć, jak jest przedstawiany – mówił w Polsat News rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński. - *Jeśli prezydent sam nie ogląda, to powinien mieć doradców, którzy mu to zrelacjonują *- dodał.
To, że historia Adriana została mu zrelacjonowana, wydawało się więcej niż pewne. Co więcej, w potocznych rozmowach coraz częściej dało się słyszeć żartobliwe, ale i ironiczne nazywanie prezydenta Adrianem. Mało kto wierzył, że uda mu się odczarować ten wizerunek i przeciwstawić się „naczelnikowi państwa”. Nawet Ludwik Dorn stwierdził, że prezydent z "Ucha prezesa" naciska szefa, by przestał nim pomiatać. Zapytany o to Paweł Koślik, stwierdził:
- Nie wiem, jak ta rola wpływa na polityków. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć o reakcjach zwykłych ludzi. Kilka dni temu, kiedy stałem na przystanku, ktoś przejeżdżał samochodem, zwolnił, otworzył okno i powiedział: "Ucho Prezesa", dobra robota, róbcie tak dalej. To znaczy, że to działa. Jest odbiór, ale jak to działa na polityków nie umiem powiedzieć, bo nie rozmawiałem z żadnym z nich – mówił w rozmowie z WP Teleshow odtwórca roli prezydenta.
"Adrian" z serialu wyszedł na ulice
Wielu ekspertów twierdziło, że jeśli Duda chce utrzymać poparcie wśród obywateli, musi wizerunkowo "pokonać Adriana". Mówiło się też o tym, że dwukrotnym "weto" do ustaw o zmianach w sądownictwie odżegnuje się od potocznego wizerunku petenta spod gabinetu prezesa. Tym bardziej, że wcześniej „Adrian” wyszedł na ulice. Miliony protestujących wakacji podczas skandowało pod sądami w całym kraju i pod pałacem prezydenckich „Adrian, musisz”, zagrzewając prezydenta do działania. - To jest wielkie zaskoczenie - Duda postawił się swojej byłej partii. Tak, ten sam prezydent, który przyzwyczaił nas do tego, że jest jedynie "notariuszem", "długopisem" czy "Adrianem" i wykonuje biernie wszystkie polecenia Prawa i Sprawiedliwości – pisał wówczas dla WP Sławomir Sierakowski. Nadzieje na diametralną zmianę poglądów prezydenta czy odcięcie się od PiS były płonne, ale od tamtej pory było w końcu pewne - to do prezydenta, a nie partii należą najważniejsze decyzje w kraju.
Serial po wakacyjnej przerwie musiał więc nadążyć za zmianami nastrojów w polityce. Zmienił się więc i sam Adrian, od teraz unikający kontaktu z prezesem i grający na zwłokę. "Nowy Adrian" ma więcej pewności siebie, własne plany kierowania państwem, a przede wszystkim doradców, którzy w każdej chwili są w stanie służyć mu pomocą. A jednak… wciąż czegoś brakuje. Wciąż brakuje dostatecznej odwagi, by przechylić szalę na swoją korzyść i pokazać prezesowi, kto w politycznej grze rozdaje karty. Głowa państwa wciąż w osobistej konfrontacji z prezesem jest na dużo niższej pozycji. Niewątpliwie, serialowy prezydent przestał jednak być obiektem żartów, ma coraz więcej do powiedzenia i służbę państwu traktuje w końcu jako sprawę największej wagi. Od tej pory prezes, ku swojemu niezadowoleniu musi zacząć liczyć się z jego zdaniem.
"Ucho prezesa" jak wyrocznia
O tym jednak, do jakiego stopnia zmieni się w "Uchu prezesa" i jak padło w jednym z dialogów „kto kogo zrobi na szaro”, przekonamy się dopiero w trzecim sezonie. Nie da się jednak ukryć, że Robert Górski zastał wysoko zawieszoną poprzeczkę. Błyskotliwością i nieprzeciętną umiejętnością analizy polskiej sceny politycznej nieraz pokazał, że potrafi celnie wytknąć wszystkie przywary polityków, a nawet przypadkiem przewidzieć ich przyszłość (jak w przypadku Mateusza Morawieckiego).
Jednak tak jak w niedawnej rozmowie z magazynem "Zwierciadło", stanowczo zaprzecza, gdy nazywają go politycznym prorokiem. Stworzył za to swojego rodzaju krzywe zwierciadło, w którym coraz trudniej stwierdzić czy serial naśladuje rzeczywistość czy jest dokładnie odwrotnie.
- Nasz serial nazwał pewne rzeczy po imieniu czy nadał im nazwy, które wisiały w powietrzu, a wyartykułowane stały się jaśniejsze, łatwiej je zrozumieć. Ludzie czasem potrzebują jasnego określenia zjawisk. Prezydent usłyszał, że jest Adrianem i zapragnął przestać nim być, nawet za cenę konfliktu z własnym politycznym zapleczem. A ludzie mają co skandować. Albo wyśmiewać – przyznał w wywiadzie.