"Uchem prezesa" wyprzedził rzeczywistość. Górski: nie jestem prorokiem
GALERIA
"Ucho prezesa" od pierwszego odcinka goniło rzeczywistość i komentowało wydarzenia polityczne. Cytaty z serialu stawały się powiedzonkami rządzących i odwrotnie – wiele wypowiedzi stało się inspiracją do dialogów w internetowym hicie. Oczekiwania widzów rosną tym bardziej, że zapowiadany jest już trzeci sezon, a 21 i 28 grudnia w serwisie Showmax odcinki specjalne. Niewielu widzów natomiast się spodziewało, że niezamierzenie serial przepowie przyszłość. Zdziwienia nie ukrywał sam Robert Górski.
- Ostatnio słyszałem, jak Kornel Morawiecki powiedział, że nowym premierem będzie albo jego syn, albo prezes Kaczyński. Zbiegło się to z odcinkiem "Ucha…" poświęconym poszukiwaniom premiera. I w tym odcinku taka koncepcja wystąpiła. Tylko my ten odcinek nagraliśmy miesiąc wcześniej! Dziwna koincydencja… Czasem sobie myślę, że tak szczęśliwie się dla nas składa. I faktycznie według niektórych jestem prorokiem. Ale nie jestem – mówił w wywiadzie udzielonym dla "Zwierciadła". Jaką drogę przeszedł, by stać się serialowym prezesem i co go skłoniło do stworzenia politycznej satyry?
Humanista z wyboru
Niewielu dziś pamięta, że początkowo nic nie zapowiadało jego kariery w artystycznym środowisku. Wywodził się z rodziny, w której każdy miał konkretny zawód i sam skończył technikum. Twórcza smykałka obudziła się dopiero później.
- Technikum specyficznie ustawiało optykę. Teoretycznie naturalne byłoby kontynuowanie nauki na politechnice. I potem "pan inżynier". Do tej pory lubię oglądać programy na Discoverty typu "Jak to jest zrobione?" albo o wielkich budowach. Jak budują taki wielki most, to jest to imponujące. Chciałbym stworzyć coś, w co trudno uwierzyć, że w ogóle jest możliwe. No, ale nie każdy buduje mosty nad Sundem. Po wizycie na politechnice stwierdziłem, że to jednak nie jest coś, nad czym chciałbym spędzić resztę czasu. Odezwały się we mnie zainteresowania literackie. Lubiłem czytać książki, próbowałem coś pisać, więc pomyślałem: "polonistyka" - mówił w rozmowie ze zwierciadłem.
Niepewny zawód
Rodzicom jednak trudno było zaakceptować wybór syna. Zwiastował jedno – niepewną przyszłość. Górski natomiast wiedział, jak obronić swoje plany.
- Mojej mamie, krawcowej, ciężko było sobie wyobrazić, czemu takie studia służą. Tata był kierowcą MZK. Rodzice chcieli, żebym miał praktyczny zawód. Wisiały w powietrzu pytania: "co będziesz robił po studiach? Polonistyka: co to jest? Szkoła sekretarek?". Mówiłem mamie, żeby ją uspokoić, że prawdopodobnie będę nauczycielem, choć z góry wiedziałem, że na pewno nie będę – opowiadał.
Literackie próby
Humanistyczne studia szybko okazały się bardzo inspirujące. Kabareciarz jeszcze zanim spróbował sił w tej dziedzinie czuł, że w jakiś sposób rozwinie swoją twórczość literacką.
- Próbowałem być poważnym poetą, ale chyba miałem w sobie jakoś genetycznie wmontowany syndrom zabawy i uśmiechu, pewnie po ojcu. Zorientowałem się że te "poważne wiersze" przechodzą bez echa, nawet na polonistyce, a wesołe spotykają się z natychmiastową reakcją. To ja wolę to drugie. Ciężko utrzymać status poety, który czyta na scenie swoje smutne wiersze… - stwierdził przewrotnie.
Późny sukces
Trudno się oprzeć wrażeniu, że Robert Górski przeżywa złoty okres w karierze na nowo. Najpierw osiągnął go razem z Kabaretem Moralnego Niepokoju, teraz ponownie, gdy pokazał zupełnie nowy wymiar satyrycznego talentu.
- Sukces, który przychodzi za wcześnie, nie jest czymś fajnym. Lepiej, gdy kariera rozwija się powoli, systematycznie. W środowisku związanym z kabaretem od początku jako Kabaret Moralnego Niepokoju, mieliśmy powodzenie. Powiem szczerze, że pisząc "Ucho…" nie spodziewałem się takiego sukcesu. Te miliony odtworzeń – obserwuję to ze zdumieniem, jako fenomen socjologiczny – powiedział na łamach "Zwierciadła".
Nie chce na poważnie zajmować się polityką
Razem z popularnością prezesa w wydaniu Roberta Górskiego pojawiło się pytanie, czy satyryk sam chciałby spróbować sił w polityce. Co na to zainteresowany?
- Przeszło mi to przez głowę, ale w takim znaczeniu, że polityka – zarządzanie – służy ulepszaniu świata. Jednak na szczęście te myśli o polityce szybko im przeszły. A obywatelskie zaangażowanie pozostało. I wyrazem tego jest na przykład "Ucho prezesa" – stwierdził stanowczo.
Coraz większe wyzwanie
Skąd więc wziął się fenomen "Ucha prezesa"? Odpowiedź jest najprostsza z możliwych. Mówi głośno o tym, o czym żartuje się po cichu w prywatnych rozmowach.
- Nasz serial nazwał pewne rzeczy po imieniu czy nadał im nazwy, które wisiały w powietrzu, a wyartykułowane stały się jaśniejsze, łatwiej je zrozumieć. Ludzie czasem potrzebują jasnego określenia zjawisk. Prezydent usłyszał, że jest Adrianem i zapragnął przestać nim być, nawet za cenę konfliktu z własnym politycznym zapleczem. A ludzie mają co skandować. Albo wyśmiewać – przyznał w rozmowie z magazynem. Dodał jednak, że z wielką popularnością serialu, a także siłą jego politycznego komentarza, wiąże się wielka odpowiedzialność. Poprzeczka jest zawieszona jeszcze wyżej.
- Męczący bywa stres, gdy zbliża się termin oddania odcinka, a nie ma pomysłu. To wyczerpujące, takie napięcie i świadomość, że nie można napisać byle czego i dać niechętnym nam ludziom okazji do powiedzenia: "o właśnie się kończą" albo "zjadają własny ogon". Od czasu do czasu to słyszę - podsumował.