"Taboo" miał być hitem tego roku. Tom Hardy stracił na nim 2 miliony funtów
"Taboo" to serial, który jest na ustach wszystkich. Okazuje się jednak, że szum wokół produkcji, głośne zapowiedzi i uwielbiany przez widzów Tom Hardy nie wystarczą, by stworzyć widowisko, które stanie się kasowym hitem. Media w Wielkiej Brytanii już donoszą, że aktor utopił w produkcji majątek. Co poszło nie tak?
24.01.2017 | aktual.: 24.01.2017 13:21
W mnogości produkcji na najwyższym poziomie, którymi możemy się dziś cieszyć, w tym bezkresnym morzu premier z całego świata, często zapominamy o kluczowej zasadzie, od której poniekąd odzwyczaiły nas takie produkcje jak "Gra o tron", "American Horror Story" czy "Stranger Things". Chodzi o to, by nie zawyżać swoich oczekiwań. Zapomnieli o tym także producenci "Taboo", którzy rozkręcili jego promocję do wręcz niebotycznych rozmiarów. Sprawili, że cały internet czekał na największy hit wszech czasów, do tego z Tomem Hardym.
O wygórowanych oczekiwaniach wobec "Taboo" świadczy chociażby fakt, że pierwszy odcinek w Wielkiej Brytanii obejrzało aż 7 milionów widzów. Nie ukrywam, że też dałam się ponieść temu szaleństwu i oczekiwałam czegoś absolutnie doskonałego. Podobnie jak większość fanów tasiemców, z wypiekami na twarzy czekałam na premierę, zapowiadaną jako jedna z najważniejszych produkcji 2017 roku. Obawiam się jednak, że w konfrontacji z moim wyobrażeniem, serial jest jedynie... przeciętny. Tom Hardy wielkim aktorem jest, i z tym oczywiście nikt nie zamierza dyskutować. Jednak, czy aby na pewno jest urodzonym twórcą? Warto przypomnieć, że w "Taboo" nie tylko gra główną rolę, ale także jest autorem pomysłu oraz scenariusza. Możliwe, że wziął na siebie odrobinę za wiele.
Jak podaje Daily Mail, Hardy ma powody do zmartwień. Według informacji portalu, na serialu zarobił ponad 8 milionów funtów, jednak aktor zainwestował w jego produkcję aż 10,4 mln funtów. Niestety, na chwilę obecną wszystko wskazuje na to, że stracił na tym 2 miliony. - Tom liczy, że nadrobi straty dzięki sprzedaży na DVD i online - informuje "The Insider".
W Polsce HBO dawkuje widzom odcinki na platformie internetowej, dzięki czemu w kraju mogliśmy zobaczyć do tej pory trzy, tuż po światowej premierze. Akcja rozwija się, choć trudno powiedzieć, że wartko. Nic dziwnego - scenariusz stworzył tak skomplikowany węzeł gordyjski przeróżnych wątków, że nie sposób narzucić tempa produkcji. To z kolei może być winą braku doświadczenia Hardy'ego w pisaniu scenariuszy. Oczywiście nie oczekuję, że każdy serial będzie kinem akcji, trup będzie sypał się gęsto, a romans zostanie skonsumowany od razu. Momentami jednak niektóre dłużyzny w "Taboo" sprawiają wrażenie, że Hardy sam się pogubił w tym, co chce przekazać. To, co w pierwszym odcinku tworzyło aurę tajemniczości, w kolejnych wydaje się nieco męczące. Powracające retrospekcje i wizje głównego bohatera, Jamesa Delaneya, mają oczywiście kluczowe znaczenie w fabule, a ich obecność jest nie tylko konieczna, ale i zrozumiała. Jednak po pewnym czasie mamy wrażenie, że ciągle patrzymy na to samo, co potęgują także nieustające poszukiwania - dokumentów w rodzinnym domu, wrogów na ulicach Londynu, czy wreszcie sensu życia pomiędzy kolejnymi wędrówkami.
Na plus na pewno można zapisać wyśmienitą grę aktorską, świetne kostiumy, charakteryzację, niezwykłe zdjęcia, doskonałą grę światłem i zachowanie mrocznego klimatu, bez poczucia wtórności w stosunku do innych produkcji. Z pewnością "Taboo" jest oryginalny i nietypowy, a przecież tego szukamy w gąszczu serialowych produkcji. Trzeci odcinek daje też nadzieję, że doczekamy się wreszcie istotnych odpowiedzi, mocno przyspieszają też sprawy między Jamesem a jego ukochaną, Zilphą. Akcja ma szansę wreszcie się rozwinąć i oby tak się stało. Pytanie, czy to nie ponownie płonne nadzieje? Może po prostu bardzo chcemy, żeby Hardy'emu się udało i wybaczamy mu więcej. Każdy jednak kredyt zaufania prędzej czy później się kończy i pozostaje nam pytanie: czy "dobry" wystarczy?
Czy nadmiernie rozbudzony apetyt nie powoduje, że gdy przychodzi co do czego, pozostaje nam obejść się smakiem?