"Przyjaciółki": Anita Sokołowska o 8. sezonie hitu Polsatu i życiu w blasku fleszy

Anita Sokołowska jest jedną z rozchwytywanych serialowych gwiazd, którą oglądać można w telewizyjnych hitach emitowanych na antenie głównych polskich nadawców. Widzowie pokochali ją jako doktor Lenę Starską - ukochaną Witka Latoszka z "Na dobre i na złe". Od czterech lat wciela się też w Zuzę Markiewicz, jedną z tytułowych "Przyjaciółek". W wywiadzie dla Wirtualnej Polski artystka zdradziła, co czeka graną przez nią bohaterkę w 8. sezonie hitu Polsatu. Przy okazji wyjawiła, że szykuje dużą niespodziankę, która zadziwi publiczność. To jednak nie jest jedyna zaskakująca informacja na temat aktorki. Poznajcie nieznane oblicze Anity Sokołowskiej.

"Przyjaciółki": Anita Sokołowska o 8. sezonie hitu Polsatu i życiu w blasku fleszy
Źródło zdjęć: © AKPA

14.06.2016 10:43

Za nami 7. sezon "Przyjaciółek". Zuzę znów czekały miłosne zawirowania. Na jej drodze stanął tym razem gorący Włoch grany przez Stefano Terrazzino. Markiewicz nie uległa jednak jego urokowi i jasno dała do zrozumienia, że nie ma u niej szans. Wygląda na to, że grana przez panią bohaterka teraz tego pożałuje. Czy Pani zdaniem postąpiła słusznie?

- Wydaje mi się, że tak. Zuza była po dużych przejściach osobistych. Nie jest postacią, która zakochuje się na zawołanie i przeskakuje z kwiatka na kwiatek. Jeżeli już tak robi, to wykorzystuje to dla własnych celów. Myślę, że po rozstaniu z Jerzym musi odpocząć od wszelkich relacji damsko-męskich. Rzeczywiście postać grana przez Stefano chce zamieszać w jej życiu zawodowym. Ale podejrzewam, znając Zuzę, że ona nie da sobie w kaszę dmuchać. Na pewno poradzi sobie z tą sytuacją. Ale muszę uchylić rąbka tajemnicy, że w nowym sezonie pojawi się kolejna osoba, która również będzie próbowała zająć miejsce Zuzy w banku.

Nie możemy zapomnieć o innej nowej twarzy w "Przyjaciółkach". Mowa o Jaśku, w którego wcielił się Marek Bukowski. Widzowie bardzo kibicowali Zuzie i jej przyjacielowi sprzed lat. W ostatnim odcinku matka Markiewicz przyłapała córkę i jej ukochanego po tym, jak ci wspólnie spędzili noc. Czy bohaterów czeka happy-end? Czy to coś poważnego?

- Nie sądzę, chociaż wątek Jaśka będzie kontynuowany. Cieszę się, że scenarzystka stawia duże wyzwania przed moją postacią i przede mną jako aktorką. To nie są proste sytuacje. Zuza spędziła noc z Jaśkiem, ale czy to oznacza, że chce z nim się związać? Myślę, że nie. Ona traktuje go bardziej po kumpelsku, jako osobę, z którą można miło spędzić czas i się pośmiać. To w Jerzym Markiewicz po raz pierwszy tak naprawdę się zakochała. Relacja łącząca ją z ojcem Ingi wciąż ma silny wpływ na losy bohaterki. Mam wrażenie, że ona zmieniła swój stosunek do życia. Zuza nadal będzie utrzymywała kontakt z Jaśkiem, ale nie powie mu od razu "tak" na całe życie i zmieni się z dnia na dzień w kurę domową. Nie będzie to takie proste... Całe szczęście!

Wspomniała Pani o Jerzym, który znów niespodziewanie pojawił się na horyzoncie. Romans Zuzy z granym przez Mariusza Bonaszewskiego bohaterem wzbudził wiele emocji. Spora różnica wieku długo nie przeszkadzała kochankom. Do czasu! Ich niespodziewane rozstanie podzieliło widzów. Czy to już definitywny koniec?

- Nie byłabym tego taka pewna (śmiech). Postać grana przez Mariusza Bonaszewskiego pojawi się w 8. sezonie "Przyjaciółek". Jak łatwo się domyślić, Jerzy namiesza w życiu Zuzy i jej relacjach z Jaśkiem, ale też innymi mężczyznami. To nie jest jeszcze zakończone. W ostatnim odcinku przed wakacjami byli kochankowie spotkali się i ich wymowne przytulenie się było jasnym sygnałem, że łączyło ich coś wielkiego. Jerzy, który wciąż jest bardzo bliski Zuzie, powróci. Moją bohaterkę czeka bardzo emocjonujący sezon. Nie tylko czekają ją zawirowania w pracy i miłości. W kolejnych odcinkach będzie miało miejsce dramatyczne wydarzenie z udziałem serialowych przyjaciółek. Będzie ono miało wpływ na zdrowie i stan fizyczny Zuzy.

Ruszyły zdjęcia do 8. sezonu "Przyjaciółek". Trzymający w napięciu finał poprzedniej serii zostawił widzów w niepewności. Czy zdradzi Pani, co wykazały wyniki badań Anny? Czy Strzelecka będzie musiała stawić czoła nieuleczalnej chorobie?

- Tego jeszcze nie mogę ujawnić. Powiem jedynie, że wyniki badań będą miały wpływ na zachowanie Anki.

Joanna Liszowska, Małgorzata Socha, Magdalena Stużyńska-Brauer i Anita Sokołowska - cztery znane aktorki, które jeszcze zanim trafiły na plan "Przyjaciółek", zdołały podbić serca widzów. Czy taka mieszanka osobowości, które muszą blisko ze sobą współpracować, prowadzi do napięć?

- Z dziewczynami mamy różne charaktery. To też bardzo widać po tym, jak zostałyśmy obsadzone. Nasze bohaterki absolutnie nie są do siebie podobne. Każda z nas jest wyrazista, a to przekłada się też na oglądalność. Ludzie mocno utożsamili serialowe przyjaciółki z nami, a to, jak gramy, najwyraźniej się nie nudzi. Wychodzę jednak z założenia, że wszystko zależy od ludzi. To, że ktoś jest wyrazistą osobowością nie znaczy, że jest zły, złośliwy i że to budzi napięcia między nami. Okazało się wręcz odwrotnie, że wszystkie jesteśmy fajne (śmiech). Nie mamy gwiazdorskich oczekiwań, a nasza praca przebiega spójnie. Nawet jeżeli są jakieś napięcia na planie, a one zawsze się pojawiają przy tak stresującym zawodzie, to jednak jesteśmy osobami, które bardzo mocno się wspierają. Zawsze rozmawiamy ze sobą i rozwiązujemy problemy. Jesteśmy dla siebie bardzo życzliwe i dobrze nam się razem pracuje. Muszę przyznać, że nie uczestniczyłam w żadnej scysji.

Czy na planie zrodziły się zatem przyjaźnie, które trwają także poza kamerami?

- Niestety nie, ale to tylko dlatego, że każda z nas skupia się na swoim życiu i rodzinie. A oprócz "Przyjaciółek" mamy też dużo dodatkowych zajęć. Madzia występuje w kabarecie, dziewczyny, tak samo jak ja, grają w teatrach, Joasia ma swoich najbliższych w Szwecji, więc trochę nie mamy dla siebie czasu. Oczywiście, czasami spotykamy się na kawę, żeby razem coś przegadać. Ale robimy to poza centrum Warszawy, żeby paparazzi nie zrobili nam zdjęć. Bardzo też dbamy o to, by nie ujawniać rzeczy, które wiemy o sobie prywatnie. Muszę przyznać, że mam pełne zaufanie do dziewczyn i myślę, że one mają też do mnie.

(Fot. Akpa)

W styczniu skończyła Pani magiczne 40 lat. Szczerze, aż trudno w to uwierzyć! Od lat prezentuje się Pani zachwycająco. Jaki jest Pani sekret urody?

- Moim sekretem jest generalnie szczęście (śmiech). Staram się dużo uśmiechać, pozytywnie patrzeć na życie i nie przejmować się problemami, chociaż wiadomo, że nie zawsze jest to możliwe. Dobrą kondycję zapewnia mi przede wszystkim praca w teatrze, z którą wiąże się wysiłek fizyczny. To nie jest wyłącznie wypowiedzenie wyuczonych kwestii - wejście na scenę i zejście. W pełni oddaje się rolom, a te wymagają ode mnie ogromnego zaangażowania i poświęcenia. Po zagraniu spektaklu jestem zawsze bardzo zmęczona. By sprostać wszystkim wyzwaniom i zadbać o sprawność fizyczną, zaczęłam też uczęszczać na treningi kung-fu.

Pani młodzieńczy wygląd to zapewne też spora zasługa dobrych genów.

- Przyznaję, że jak patrzę na moją mamę, która mimo upływu lat wygląda super, myślę, że rzeczywiście wpływ na to mają geny.

Dla wielu osób przekroczenie kolejnej dekady to chwila nie tylko pewnych podsumować, ale też moment wyznaczania często zwariowanych celów i wyzwań. Czy ma Pani takie nietypowe marzenie, które chciałaby zrealizować? Może jakiś szalony pomysł, który od dawna chodzi po głowie? Skok na bungee?

- Nie, o tym nigdy nie marzyłam, bo skoki na bungee bardzo obciążają kręgosłup i od razu wiedziałam, że tego nie zrobię. Mam wrażenie, że takie podnoszące adrenalinę wyzwania mam za sobą. Już wcześniej dziewięć razy skakałam ze spadochronem z wysokości czterech tysięcy metrów. Pewne "szaleństwo" mam zatem zaliczone i o nim teraz nie marzę. Bardziej myślę o dalekiej podróży, na przykład szlakiem Che Guevary. Chciałabym się wyrwać stąd i wyjechać na długi czas, by na spokojnie pozwiedzać nowe miejsca z moją rodziną. Niedawno wróciliśmy z wyjazdu do Tajlandii. Była to pierwsza orientalna podróż dla Antoniego - mojego synka. Wspaniale się spisał, więc teraz możemy już jeździć z nim nawet na bardziej spontaniczne wyprawy. Więc jeżeli teraz o czymś marzę, to o podróży, ale nie takiej trwającej dwa tygodnie, ale chociaż dwa miesiące.

(Fot. Facebook)

Być może to dobry moment, by spróbować czegoś nowego? Ruszyła giełda nazwisk osób, które zobaczymy w kolejnej edycja "Dancing With The Stars. Taniec z gwiazdami". Na parkiecie mogliśmy już podziwiać Joannę Liszowską i Małgorzatę Sochę. Czy nie chce Pani iść w ślady koleżanek? Fani "Przyjaciółek" zapewne oszaleliby z radości, gdyby wystąpiła Pani u boku... Stefano Terrazzino, przez którego w 7. sezonie serialowa Zuza miała nieco problemów. Jest na to szansa?

- To zawsze kusząca propozycja, bo kocham tańczyć i kiedyś, jako mała dziewczynka, tańczyłam amatorsko. Ale jednak na "Taniec z gwiazdami" trzeba mieć bardzo dużo czasu. Treningi trwają po osiem godzin dziennie. Ja, mając małe dziecko, na razie nie miałabym na to nawet chwili. Tym bardziej, że przecież pracuję też w teatrach w Warszawie i w Bydgoszczy, co też się wiąże z licznymi podróżami. Trudno mi nawet pogodzić zdjęcia do kolejnych odcinków serialu z nową premierą. Jak pomyślę, że do tego miałabym jeszcze dodać treningi, to nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Chciałabym spędzać jak najwięcej czasu z moim synkiem, więc takie dodatkowe bardzo absorbujące zajęcie nie wchodzi w grę. Ale nie wszystko stracone, bo mam zamiar zaskoczyć widzów jesienią.

O! Proszę uchylić rąbka tajemnicy, bo brzmi to dość enigmatycznie.

- To będzie coś zupełnie oderwane od tego, co robiłam wcześniej. Na razie nie mogę mówić więcej. To ten tkwiący we mnie element szaleństwa sprawił, że zgodziłam się na pewne rzeczy i widzowie Polsatu będą mogli zobaczyć mnie w innym wydaniu niż tylko w tym znanym z "Przyjaciółek".

Chociaż możemy oglądać panią na antenie Polsatu i też co jakiś czas na TVP2 w "Na dobre i na złe", za to rzadko pojawia się Pani na czerwonym dywanie. Coraz mniej gwiazd decyduje się unikać tzw. bywania na salonach. Takie formy promocji zostawia Pani celebrytom?

- Mamy takie czasy, że my, aktorzy, musimy brać udział w różnych imprezach. Pojawiając się na czerwonym dywanie, promujemy projekty, w których bierzemy udział. To jest nierozerwalne z naszym zawodem. Nie ukrywam jednak, że nie jest to dla mnie wyjątkowo przyjemne. Nie oznacza to, że czuję się źle w blasku fleszy. Umiem już sobie radzić w takich sytuacjach i nie stresuje mnie to tak, jak na początku bywało. Po prostu nie mam czasu na bywanie na salonach przy tak zapełnionym grafiku. Jeżeli mogę spędzić wieczór z moim synem, poczytać mu, wykąpać, położyć spać i przytulić, to zawsze wybiorę możliwość bycia z nim. Do każdego wyjścia trzeba się mocno przygotować, bez względu na to, jak duży można mieć dystans do siebie i pozowania na ściankach. Zawsze trzeba spędzić czas na wyborze makijażu, fryzury i stroju. Wszyscy chodzimy przebrani niczym królewny i królewicze z bajki. A jak się człowiek wyłamie i nie ubierze dobrze, to potem jest opisywany w plotkarskich rubrykach. Nawet, jeżeli ktoś nie przywiązuje do tego
uwagi, musi spełniać pewne standardy. A to często zajmuje pół dnia albo i więcej. Więc ten czas trzeba mieć, a ja go obecnie nie mam.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)