Życie... Tylko lepsze
Komiks Roberta Venditti i Bretta Weldele opowiada o nie tak odległej przyszłości. W 2054 roku na ulicach miast ciężko już spotkać prawdziwego człowieka. Większość używa bowiem surogatów - kierowanych myślami androidów będących naszymi przedstawicielami w codziennych sprawach. Nie tylko wykonują one wszystkie polecenia leżącego w tym czasie w domu pilota, ale także odczuwają za niego. Złe uczucia są oczywiście ograniczane, dzięki czemu pilot nie czuje na przykład bólu. Wprowadzenie surogatów doprowadziło do przełomu w stylu życia - nie tylko gwałtownie zmalała liczba najpoważniejszych przestępstw (morderstwo przestało być morderstwem, a stało się jedynie uszkodzeniem cudzego mienia), ale też ogromnie wzrosło zadowolenie ludzi z życia. Okazało się, że nie są oni skazani na egzystencję w narzuconej im powłoce. Nagle wszyscy dostali możliwość by wyglądać tak jak chcą - piękna dziewczyna z pierwszych scen komiksu szybko okazuje się być mężczyzną.
22.02.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:13
Konsekwencje są jednak głębsze. Z ulic miast niemal zupełnie znika przemoc na tle rasowym - kolor skóry przestaje być ważny, gdy nie wiadomo, kto tak naprawdę znajduje się na końcu łącza. Przeszłością stały się też zwykłe, życiowe zmartwienia - operator surogata nie musi obawiać się, że zginie pod kołami samochodu, albo że zarazi się jakąś chorobą.
W tej alternatywnej rzeczywistości surogaty okazały się takim sukcesem, że produkująca je megakorporacja VSI planuje wprowadzenie na rynek wersji dla dzieci. Wskutek pewnych tragicznych wydarzeń sprzed lat, do tej pory pilotami mogły być tylko osoby powyżej 18 roku życia.
Są jednak tacy, którym pomysł surogacji się nie podoba. To Dredzi, skupieni wokół swojego na wpół szalonego przywódcy nazywanego Prorokiem, ludzie, którzy wywalczyli sobie prawo do życia w specjalnych rezerwatach wolnych od surogatów.
Fabuła komiksu rozpoczyna się od przestępstwa i w zasadzie w całości poprowadzona jest niczym klasyczny kryminał. Ktoś, wyraźnie przeciwny surogatom testując nową broń niszczy dwie maszyny. Tuż przed wyładowaniem olbrzymiej energii mówi jednak operatorom maszyn, by zaczęli żyć. To kieruje podejrzenia ku Prorokowi. Śledztwo trafia w ręce Harveya Greera, policjanta starej szkoły, używającego wprawdzie surogata, ale podchodzący do nowinek technicznych z dystansem. Kiedy przestępca zniszczy jego jednostkę, Greer bez sentymentów porzuci wykorzystywanie surogatów i zacznie życie w swoim normalnym ciele. Nie do końca spodoba się to jego żonie - uzależnionej od swojego drugiego ja.
Główną siłą komiksu jest bardzo dobrze poprowadzona fabuła. Śledztwo Greera rozwija się powoli i logicznie. Brak tu hollywoodzkiego rozmachu - podejrzanych jest tylko kilka osób i to wokół nich kręci się akcja. Venditti świetnie spisuje się także jako autor dialogów. Dobrze, że twórcy postanowili też wykorzystać zabieg znany ze "Strażników" - pomiędzy kolejnymi częściami historii pojawiają się niekomiksowe dodatki wprowadzające czytelnika w świat przedstawiony. Świetnie spisują się także proste, ale klimatyczne rysunki Bretta Weldele, całymi garściami czerpiące ze stylistyki Bena Tempelsmitha.
Co więc się stało, że krytycy przyjęli ekranizację z umiarkowanym entuzjazmem (zaledwie 39 procent pozytywnych recenzji na zbierającym głosy krytyków serwisie RottenTomatoes.com)? Wydaje się, że zaważył fakt, iż Hollywood nieco zlekceważyło oryginalną historię.
Choć film Jonathana Mostowa jest bliski komiksowemu oryginałowi, to najbardziej znaczące są właśnie te drobne różnice, całkowicie zmieniające wydźwięk "Surogatów". W komiksie przestępstwa popełniane są przeciwko maszynom, w filmie przestępca dysponuje bronią, która pozwala mu zabić także operatora. Ta wydawałoby się drobnostka diametralnie zmienia odbiór dzieła. Ktoś, kto w komiksie pragnie wyzwolić ludzi od ograniczającej ich technologii, w filmie staje się ludobójcą, który nie zawaha się zabić miliony, by ukarać ich za rezygnację z prawdziwego życia.
Hollywood nie mogłoby też sobie darować, by nie sięgnąć po kilka bardzo wyświechtanych klisz fabularnych. Za morderstwami nie stoi jedna osoba, ale cały spisek. Wystarczy powiedzieć, że szybko okazuje się, że w aferę zaangażowana jest nawet armia. Grubymi nićmi szyty jest także podział pomiędzy normalnymi obywatelami a Dredami. Obie grupy pokazane są nieznośnie stereotypowo - Dredzi jako religijni fanatycy i dzikusy, użytkownicy surogatów zaś jako hedoniści uciekający przed wszelką odpowiedzialności. Niestety, bardzo łatwo przyszło filmowym scenarzystom dopisanie happy endu. Nie ma w nim nic ze świetnego, bardzo dwuznacznego zakończenia komiksu.
Nie jest jednak tak, że to ekranizacja zupełnie nieudana. To po prostu hollywoodzki przeciętniak - sprawnie opowiedziany, ale niespecjalnie wciągający (inaczej niż komiks). Znajdzie się tu kilka naprawdę dobrych rozwiązań - spore wrażenie robi scena, w której wszystkie surogaty zostają wyłączone. Bardzo przekonująco wypadł też moment, gdy pozbawiony surogata Greer (Willis) wychodzi na ulicę.
"Surogaci" to dobry przykład na zmarnowanie potencjału rewelacyjnej historii. Szkoda, że reżyser i scenarzyści nie zaufali komiksowi nieco bardziej i dali się zwieść łatwym rozwiązaniom prosto z przepisu na scenariusz przeciętnego kina science-fiction dla nastolatków.