Zosia Mamet z "Dziewczyn": Nie zdziwiłabym się, gdyby do moich drzwi zapukali smutni panowie

Po kilku latach przygody czterech dziewczyn mieszkających w Nowym Jorku dobiegły końca. HBO emituje właśnie dostatni sezon "Dziewczyn", rewolucyjnego serialu, który podbił serca widzów na całym świecie. Zosia Mamet, wcielająca się w rolę ekscentrycznej Shoshanny, opowiada o tym, za czym nie będzie tęsknić i dlaczego filmowa wersja hitu nigdy nie powstanie.
Przeczytajcie wywiad!

Zosia Mamet z "Dziewczyn": Nie zdziwiłabym się, gdyby do moich drzwi zapukali smutni panowie
Źródło zdjęć: © HBO

19.02.2017 | aktual.: 19.02.2017 18:17

To ostatni sezon serialu i po raz ostatni żyjesz życiem Shoshanny. Jakie to uczucie?

ZM: Czuję się, jakbym była w żałobie. Wszyscy byli ciekawi jak czułam się ostatniego dnia zdjęć, który był symbolicznym końcem naszego serialu, ale to nie tak działa. Fakt, że coś dobiega końca uświadamiamy sobie stopniowo. Ja myślałam o tym od dłuższego czasu. Ta myśl zakiełkowała w mojej głowie po raz pierwszy na wiosnę, kiedy rozpoczęły się zdjęcia do ostatniego sezonu. Zaczęłam myśleć o swojej kolejnej roli i porównywać ją z pracą na planie „Dziewczyn”.

Najbardziej będzie brakować mi kreatywności, twórczego fermentu, który towarzyszył nam na planie i był naszym środowiskiem pracy, bo doświadczeń, jakie zdobyłam grając w serialu Dziewczyny nie da się porównać z niczym innym. Były po prostu wyjątkowe, na co złożyło się wiele różnych rzeczy.

Lena jest jedną z najlepszych reżyserek, jakie znam. Jest niesamowicie bezpośrednia i sprawia, że wszystko staje się prostsze. Swoje myśli po prostu przelewa na papier. Dzięki niej wszystko staje się proste, czego nie mogę powiedzieć o osobach, z którymi wcześniej pracowałam. Bardzo chciałabym przeżyć to jeszcze raz. Shoshanna jest bardzo złożoną i trudną do zagrania postacią, ale z drugiej strony to jest właśnie to, co lubię robić najbardziej i bardzo będzie mi tego brakować.

Przez ostatnie sześć lat grałaś w serialu Shoshannę. Czy czegoś się od niej nauczyłaś?

ZM: Nauczyłam się nie tłumaczyć i nigdy przepraszać nikogo za moje wybory - te, które moim zdaniem były słuszne. Moja bohaterka często zachowuje się w neurotyczny, dość wariacki sposób i cały czas martwi się tym, co o niej powiedzą inni ludzie. Z drugiej strony wiem też, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za swoje życiowe wybory i nigdy za nic nikogo nie przeprasza. Robi swoje, choć ważne jest dla niej, co powiedzą o niej inni. Uważam, że jest to bardzo cenna cecha. Chciałabym mieć do tych spraw podobne podejście.

Czy masz swoją ulubioną scenę lub sytuację z Shoshanną w roli głównej?

ZM: Mam swój ulubiony wątek - to jej relacja z Rayem, która przybiera w końcu przedziwny obrót, co bardzo mi się podoba. To niesamowite jak końcowo układa się ich relacja. W prawdziwym życiu rzadko widzimy takie sytuacje. Świetnie bawiłam się na planie grając sceny z ich związku, wiedząc jak zostaną potem pokazane na małym ekranie.

Czy uważasz, że Shoshanna i Ray to bratnie dusze?

ZM: Tak, są bratnimi duszami, ale w znaczeniu, które wychodzi poza konwencjonalną definicję związku dwojga ludzi. Moim zdaniem łączy ich prawdziwa przyjaźń, co jest bardzo rzadkie. To prawdziwa, trwała i przez to bardzo wyjątkowa relacja.

Obraz
© HBO

A z czym pożegnasz się bez żalu?

ZM: Z prędkością karabinu maszynowego, z jaką Shoshanna wypowiada słowa. Fajnie było to grać na planie, bo jest to cecha, która pomogła mi nie tylko wczuć się w moją bohaterkę, ale też zachowywać się w typowy dla niej sposób. Ale kiedy byłam zmęczona, a czekało mnie jeszcze kolejne ujęcie, często myślałam o tym z niechęcią.

Przez prawie sześć lat byłaś nazywana „tą dziwną” dziewczyną. Jak się z tym czułaś?

ZM: Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Jestem dziwna, a nawet na swój sposób dziwaczna w bardzo szczególny sposób. Mam wrażenie, że mianem „dziwnych” często opisujemy ludzi, którzy są po prostu inni. Z drugiej strony wiązał się z tym pewien minus - grając dziwną bohaterkę, zostałam automatycznie zaszufladkowana, co nie pomagało mi w zdobywaniu nowych ról.

To bardzo często dzieje się w naszej branży i znacznie częściej przytrafia się aktorkom niż aktorom. Adam Driver gra w naszym serialu bardzo specyficzną postać i większość innych propozycji, jakie dostaje, to zazwyczaj role komediowe.
Życzę mu samych sukcesów, bo to niesamowicie zdolny aktor, ale wbrew obiegowej opinii nikt nie proponuje nam bardzo zróżnicowanych ról, które wychodzą poza jedno emploi. Mnogość wyboru to mit. Bardzo często musimy przekonywać producentów, że nasza rola to tylko gra. Że nie jesteśmy granymi przez nas bohaterami i możemy wcielać się w bardzo różne postacie. Większość producentów nie umie sobie wyobrazić nas w innej roli niż wcześniejsze, co jest pierwszą przeszkodą, na jaką napotykamy. Potem musimy zdobyć rolę - a to już kolejna przeszkoda. Trzecia przeszkoda ma związek z powszechnymi w branży filmowej praktykami, które mają negatywny wpływ na jej funkcjonowanie.

Przemysł filmowy odszedł od tradycyjnego modelu produkcji i dystrybucji filmów i boi się zmian, nawet tych, które idą z duchem naszych czasów. Wszystko zależy od zagranicznych rynków i przedsprzedaży praw do dystrybucji. Aktor, który nie jest gwiazdą filmu Marvela i nie cieszy się kultowym statusem w Japonii nie ma szans na to, aby wytwórnia sfinansowała jego niezależny projekt. To nie do wiary, że kreatywni ludzie, których nazywamy twórcami, mają tak małą wyobraźnię.

W tym momencie dochodzimy do jeszcze poważniejszego problemu - branża filmowa ma znacznie więcej propozycji dla aktorów niż aktorek. Mężczyźni mogą przebierać w rolach, a nasz wybór, wybór kobiet jest bardzo ograniczony. Na domiar złego, dostępną rolę dostaje zwykle jedna z pięciu aktorek, która zapewni sprzedaż biletów danej produkcji w Azji.

Czy twoim zdaniem role w produkcjach telewizyjnych są obecnie ciekawsze niż role w filmach?

ZM: Tak, telewizja ma dla nas dużo ciekawsze propozycje.
Chciałabym przede wszystkim grać na małym ekranie i tworzyć produkcje telewizyjne, bo telewizja nie tylko wyznacza nowe trendy, ale jest także dużo mniej uzależniona od źródeł finansowania niż przemysł filmowy.

Branża filmowa godzi się na wiele kompromisów, co odbija się na jakości produkcji. Zanim jeszcze rozpoczną się zdjęcia, scenariusz jest wielokrotnie przerabiany, by wprowadzić do historii motyw rekina, pościgu samochodowego, dzięki czemu dostaniemy od konkretnej marki pieniądze za product placement, wysadzić coś w powietrze i wcisnąć w kadr puszkę napoju izotonicznego. A potem okazuje się, że akcja filmu o Holokauście dzieje się w 2041 roku. To nie są filmy, w których chciałabym grać, bo nic do mojego życia nie wnoszą.

Obraz
© HBO

Jak oceniasz zakończenie wątku Shoshanny? Czy wiedziałaś jak skończy się jej historia z dużym wyprzedzeniem?

ZM: Niemal wszystkiego dowiadywałam się na bieżąco, bo taka była specyfika naszego serialu. Szybko się do tego przyzwyczaiłam i zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo od samego początku byłam przekonana, że nad serialem czuwają osoby, które dobrze wiedzą, co robią. To fantastyczne uczucie, zwłaszcza dla aktora. To coś, czego chyba nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Miałam całkowite zaufanie do ludzi nadzorujących produkcję, dzięki czemu mogłam skupić się wyłącznie na swojej grze. Całą uwagę poświęciłam swojej bohaterce, bo nie musiałam się niczym innym martwić.

Czułam się bezpiecznie, cieszyłam się sporą wolnością i mogłam skupić się wyłącznie na pracy. Nigdy nie gdybałam na temat przyszłości mojej bohaterki, ani się o to nie dopytywałam. Jej dalsze losy zawsze były dla mnie zaskoczeniem, ale widziałam w nich pewną logikę. Kiedy przeczytałam zakończenie, stwierdziłam, że całkowicie się z nim zgadzam.

Gdybyś w przyszłości mogła jeszcze raz zagrać w serialu i wcielić się swoją bohaterkę, czy chciałabyś to zrobić?

ZM: O rany! Pewnie, że tak! Chyba nie mówisz tego serio! Oczywiście, że tak. Bez wahania. Zdecydowanie tak. Dawno temu padł pomysł filmu i Lena była kiedyś bardzo do niego zapalona, ale stwierdziła w końcu, że to nie ma sensu. Filmowe wersje "Seksu w wielkim mieście" były fajne i zabawne, ale niewiele wniosły do naszej wiedzy o bohaterkach serialu.
Nakręcenie filmowej adaptacji „Dziewczyn” miałoby sens, ale dopiero po jakimś czasie. Dzięki temu mielibyśmy pewność, że tworzymy coś nowego, że film nie jest wyłącznie kontynuacją serialu. Ale na pewno pojedziemy razem do Dubaju. Albo innego kraju, w którym są wielbłądy.

Co sądzisz o ostatnich, dość niespodziewanych zmianach na scenie politycznej?

ZM: W każdej, nawet najgorszej sytuacji staram się znaleźć coś pozytywnego. Nieustannie powtarzam sobie, że obecna sytuacja wzmocni istniejące więzi i poczucie wspólnoty. Ostatnie wydarzenia pokazały też, że jest wiele kwestii, których nasza liberalna wspólnota nie zdołała rozwiązać, choć jeszcze niedawno byliśmy przekonani, że wszystko jest już dawno załatwione i możemy zająć się czymś innym. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Lepiej rozwiązać te problemy teraz niż za osiem lat, choć przez chwilę będziemy żyć w zamęcie i chaosie. Czy bylibyśmy w stanie sprostać temu wyzwaniu, gdyby naszą czujność usypiały zapewnienia Hillary?

Jak powiedziała kiedyś Lena, przez osiem lat wierzyliśmy, że mamy prezydenta, któremu nasz interes leży na sercu. Wierzyliśmy w to, bo rzeczywiście tak było. Obecna sytuacja jest częściowo naszą winą, a częściowo wynikiem sytuacji, w jakiej się znajdujemy. W ostatnim czasie nagromadziło się wiele nierozwiązanych spraw, które zostały przykryte grubą warstwą różowego lukru.

A jaki wpływ ma obecna sytuacja na ciebie samą, twoje przyszłe projekty i decyzje, które podejmujesz?

ZM: Stałam się pięć razy aktywniejsza. Robię rzeczy, których nie robiłam nigdy wcześniej. Ostatniej jesieni pracowałam na planie nowego filmu w Los Angeles. Mieliśmy dość luźny grafik i przesiadywałam godzinami w swojej przyczepie. To było tuż przed wakacjami. Najlepiej pamiętam wszechobecne poczucie beznadziei, które udzielało się wszystkim. Nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić, co zrobić z czasem, którego mieliśmy w nadmiarze.

Wtedy pomyślałam sobie, że lubię planować, jestem dobrym organizatorem i znam wielu projektantów. Postanowiłam zorganizować pop-up store. Opracowanie koncepcji zajęło mi dwa dni. Dwa tygodnie później wszystko było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Nasz sklep współpracował z 25 projektantami, a nam udało się zebrać 3 tys. dolarów. Każdy projektant przekazał 20% przychodów z jednego dnia sprzedaży w sklepie stowarzyszeniu Świadome Rodzicielstwo. Dzięki temu udało się nam zebrać 3 tysiące dolarów w zaledwie jeden dzień.

W tym samym czasie wpadliśmy na inny pomysł - film, który pomoże w zbiórce pieniędzy dla ACLU (*organizacji, której celem jest ochrona praw obywatelskich) zostanie nakręcony już niebawem. Mam wrażenie, że każdy z nas zaczyna robić całkiem nowe dla siebie rzeczy, dzięki czemu już niedługo będziemy świadkami nowych zmian, które jeszcze niedawno uważaliśmy za niemożliwe. To jedyny pozytyw tej sytuacji, która jest dość przerażająca. Kilka dni temu, zaraz po ogłoszeniu wyniku wyborów, mój mąż zażartował „Chyba nie powinienem był brać za żonę Żydówki”. Najgorsze, że w tym żarcie jest odrobina prawdy. Pomyślałam sobie, że nie zdziwiłabym się, gdyby do moich drzwi zapukali smutni panowie, którzy poprosiliby mnie, abym poszła z nimi. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale wszystko wydaje się teraz możliwe.

Źródło artykułu:WP Teleshow
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)