Znikający towarzysze
Pochodzący z Kanady Delisle zwiedził w swoim życiu kilka naprawdę egzotycznych krajów. Długi czas przebywał w Chinach, odwiedził Koreę Południową, Birmę i Etiopię. Przez rok mieszkał także w Jerozolimie.
25.02.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:19
Część z tych podróży sprowokowała żona rysownika - pracownica organizacji niosącej pomoc humanitarną. Część sam Delisle - w Korei i Chinach przebywał, gdyż państwa te służą europejskim studiom animacji jako źródło taniej siły roboczej. Z większości wyjazdów artysta wracał z pomysłem na reportaż. Jako pierwszą zobrazował wyprawę do Chin (niedostępny w Polsce "Shenzhen"), polscy czytelnicy mogli przeczytać wydane przez Kulturę Gniewu opowieści o Korei Północnej i Birmie, zaś za "Kroniki Jerozolimskie" otrzymał nagrodę za najlepszy album na prestiżowym festiwalu w Angouleme.
Kultura Gniewu zdecydowała się ponownie wydać komiks o Korei Północnej w bardzo specyficznym momencie. Półtora roku temu umarł Kim Dzong Il, bezwzględny dyktator Korei. Jego następcą został syn, Kim Dzong Un, który przez moment dawał nadzieję na odwilż. Dziś, tuż po kolejnej, udanej próbie nuklearnej i wojowniczych pogróżkach wobec USA i Korei Południowej, wiemy, że nic się nie zmieniło i najprawdopodobniej nieprędko się zmieni. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna pozostaje najbardziej zamkniętym krajem na świecie, a o losach jej mieszkańców możemy się czegoś dowiedzieć tylko dzięki pracy ludzi takich jak Delisle.
Niepowtarzalność "Pjongjang" (tytuł nie brzmi już "Phenian", gdyż w 2006 roku Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych postanowiła używać nazwy bliższej oryginalnej koreańskiej wymowie) polega na tym, że autor albumu nie jest dziennikarzem. Nie posiada więc warsztatu, który pozwalałby mu napisać obiektywną relację z tej dziwacznej podróży. Zamiast tego otrzymujemy coś, co sam Delisle nazwał w wywiadzie dla Komiksomanii "pocztówkami z podróży". To krótkie, dowcipne spostrzeżenia, anegdoty, które można by opowiedzieć żonie z dopiskiem, by się martwiła nie i wiernie czekała. Jednak nawet takie podejście nie jest w stanie zatuszować faktu, że Korea Północna to przerażające miejsce.
Dowiadujemy się więc wiele na temat przedziwnych zwyczajów północnych Koreańczyków. Obcokrajowiec przylatujący do Pjongjang otrzymuje kwiaty. Nie dla siebie, ale po to by złożył je pod kolosalnym pomnikiem Kim Ir Sena (ojca Kim Dzong Ila i dziadka Kim Dzong Una). Ze stolicy do muzeum wielkiego wodza prowadzi nowoczesna autostrada. Nie ma z niej zjazdów i kończy się tuż koło muzeum, bo po co ktoś chciałby jechać dalej? W sercu muzeum stoi woskowa figura dyktatora. Pięknie oświetlona i doskonale imitująca żywego człowieka, jest celem pielgrzymek Koreańczyków. Gdy akurat odwiedzał ją Delisle, za jego plecami płakał cały oddział dzielnych, północnokoreańskich żołnierzy. Wiele razy powraca też temat obrazów Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila (dzisiaj najprawdopodobniej dołączył do nich trzeci obraz, Kim Dzong Una), które spoglądają na obywateli kraju z każdego budynku, każdej ściany, klapy każdej marynarki. Co ciekawe, te wiszące na ścianie, powieszono akurat na takiej wysokości, by spoglądały na przechodnia z góry
i w takiej pozycji, by patrzyły mu wprost w oczy (górna krawędź obrazów jest grubsza niż dolna).
Ale te śmieszne drobnostki to tylko część prawdy o Korei Północnej. Drugim dnem "Pjongjang" jest prawda o okrucieństwie reżimu, który nie waha się głodzić własnych obywateli. Delisle przywołuje drastyczne dane, według których ponad 5 milionów mieszkańców kraju pozbawionych jest jakichkolwiek środków do życia. Państwo nie przejmuje się ich losem, a często nawet ogranicza prawo do hodowania warzyw czy zwierząt. Do tej liczby trzeba też dodać 200 tysięcy więźniów politycznych przetrzymywanych w obozach koncentracyjnych (Korea oficjalnie zaprzecza ich istnieniu). Ich los może się wydawać nieco lżejszy, gdyż każdego dnia dostają 250 gramów ryżu. To połowa porcji, jaką w obozach dla uchodźców rozdaje ONZ. Warto też pamiętać, że według szacunków co drugi mieszkaniec Korei Północnej doniósł kiedyś na kogoś bezpiece.
Najbardziej przerażające są jednak drobne niedopowiedzenia. Na pytanie, jak to możliwe, że na ulicach Pjongjang Delisle ani razu nie widział niepełnosprawnego, choć przecież w każdym społeczeństwie jest ich około 10 procent, otrzymujemy odpowiedź, że w Korei jest inaczej. "Jesteśmy narodem bardzo jednolitym, wszyscy mieszkańcy Korei Północnej rodzą się silni, inteligentni i zdrowi" - mówi przewodnik rysownika. Możemy się także tylko domyślać, co stało się z najzdolniejszym północnokoreańskim animatorem, Kim Sun Yokiem. Okazuje się, że nigdzie nie pracuje, nigdzie nie mieszka, nikt nie wie gdzie jest. Gdy Delisle żartuje: "Przecież nie zniknął", odpowiada mu cisza.
W "Pjongjang" przypominana jest też historia słynnego południowokoreańskiego reżysera Shin Sang-Oka. W 1978 roku, gdy Kim Dzong Il, wielki miłośnik kina, postanowił rozbudować przemysł filmowy, twórca i jego była żona zostali porwani i uwięzieni. Przez 5 lat przetrzymywano go w więzieniu, aż w końcu zgodził się współpracować z reżimem. Pod czujnym okiem Kim Dzong Ila Shin Sang-Ok wyreżyserował siedem filmów (najsłynniejszy z nich to podróbka Godzili, w której twórcy udało się przemycić antytotalitarne aluzje) i ponownie ożenił się ze swoją byłą partnerką. Parze udało się uciec, gdy została wysłana na festiwal filmowy do Wiednia.
Delisle przemyca te historie ukradkiem, na pierwszym planie pozostawiając siebie i swoje dziwaczne przygody. Dzięki temu "Pjongjang" nawet w 10 lat po premierze czyta się niezwykle dobrze, jak zabawny przewodnik po przerażającym miejscu. W albumie wiele razy przywoływany jest "Rok 1984" George'a Orwella, ale rysownik nie próbuje naśladować słynnego buntownika i dziennikarza. Zamiast ciężkich metafor proponuje prostą historię. W żadnym wypadku nie naiwną, ale i nie przytłaczającą. Najważniejsze jest tu nie opisywanie zbrodni, ale kraju, którego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. I to się kanadyjskiemu rysownikowi świetnie udało.